{mosimage}Antologia „Trupy polskie” otworzyła w roku 2005 cykl Polskiej Kolekcji Kryminalnej. Kolekcji, której zamierzeniem jest rehabilitacja tego, dotąd najczęściej poniewieranego po pociągach, gatunku, w duchu maksymy: Polacy nie gęsi, i swe trupy mają."> {mosimage}Antologia „Trupy polskie” otworzyła w roku 2005 cykl Polskiej Kolekcji Kryminalnej. Kolekcji, której zamierzeniem jest rehabilitacja tego, dotąd najczęściej poniewieranego po pociągach, gatunku, w duchu maksymy: Polacy nie gęsi, i swe trupy mają."> Trupy polskie - Portal Kryminalny

Trupy polskie

Autor: Webmaster
Data publikacji: 19 kwietnia 2007

Antologia „Trupy polskie” otworzyła w roku 2005 cykl Polskiej Kolekcji Kryminalnej. Kolekcji, której zamierzeniem jest rehabilitacja tego, dotąd najczęściej poniewieranego po pociągach, gatunku, w duchu maksymy: Polacy nie gęsi, i swe trupy mają.

A to tylko pozorna tautologia: w rzeczy samej, choć kryminał i twory mu pochodne można było u nas znaleźć, były to rzeczy specyficzne. Do magicznego roku ’89, kiedy za oceanem śmiało zrównywano już Chandlera z Dostojewskim, królowała nam głównie powieść milicyjna, oparta na tendencyjnych figurach „dobrego” mundurowego i kolejnych wariantów łobuzów spod ciemnej (rzecz jasna, anty-socjalistycznej...) gwiazdy. Oczywiście była i Joanna Chmielewska, zresztą trzymająca się mocno do dziś, która zaproponowała typ kryminału dobrodusznego i ironicznego. Przeciek pozycji zachodnich zatrzymywał się zaś, jak wspomniano, w większości na półkach dworcowych kramów.


Po odwilży o książkową sensację było już łatwiej, nadal jednak pokutowało na gatunku piętno „czytadła”. W kinie rzecz miała się inaczej, bo łatwiej tu było wziąć trzon kryminalny i zbudować na nim rzecz uważaną powszechnie za „wysoką” – i to w różnej tonacji gatunkowej; i pastisz Polańskiego „Chinatown” i arcydzieło science-fiction Scotta, „Blade runner”, mają w sobie Chandlera. W literaturze fenomenem stali się Umberto Eco czy Perez-Reverte, operujący kryminałem w połączeniu z historią, tajemnicą i mistyką; to od nich potem poszła plaga (no, może nie do końca plaga...) czytadeł spod znaku Dana Browna.

W Polsce, podobnie jak literatura kryminalna, identycznie miała się fantastyka; owszem, mieliśmy bezapelacyjnego Lema, który przypominał o nas na świecie. Ale przecież dopiero od dekady polska fantastyka wyszła z getta na główny trakt. Odkurzono Wiśniewskiego-Snerga, znaleziono Dukaja, Sapkowskiego czy Ziemkiewicza, a wymieniam jedynie naprędce. I nagle okazało się, że coś „tak błahego jak fantastyka” może brać się za bary z filozofią, historyzmem, konwencją czy polityką.

Nieprzypadkowo piszę o gatunkowej niszowości, bo literatura kryminalna w Polsce nadal chyba czeka na swój głos. Potrzebę tego potwierdziła zresztą nagła popularność i nowatorstwo prozy Marka Krajewskiego – erudycyjnego, czarnego kryminału z dozą horroru. Wszystkie powyższe uwagi idą też jak najbardziej w stronę „Trupów polskich”, gdzie rzeczywiście jest kilka sygnałów nowatorskich i wychodzących poza prozaiczne rozumienie „sensacji”. Zaznaczę – kilka, bo są i, niestety, mielizny...

Specjalnie do tego projektu zebrano grupkę znanych nazwisk literackich i publicystycznych, tych już z kryminałem związanych (Chmielewska, Grin...) oraz spoza jego poletka – tutaj ciekawi silna bateria naszych fantastów w osobach Dukaja, Pilipiuka, Ziemiańskiego i Ziemkiewicza. I każdy z nich wziął się do rzeczy z pełną  dowolnością: mamy typową gangsterkę czy noir, ale i komentarze socjologiczne czy bardzo sprawne gry literackie.

I tak na wejście dostajemy miniaturę Jonanny Chmielewskiej o kradzieży pewnej stołowej zapalniczki (oczywiście będzie i trup). Choć autorka gustuje w całościach dłuższych i tutaj poradziła sobie świetnie, rozpisując tę błahą historyjkę na bardzo plastyczne postaci i dobroduszne, jak to u autorki, obyczajowe tło nieco w stylu retro. Ciekawe, że nadałoby się to wyśmienicie na scenę czy nawet – radiowe słuchowisko!  Podobną, ciepłą naiwność ma Wersja Czesława Artura Górskiego, gdzie to sam denat demaskuje swego mordercę – w konwencji buffo i z pastiszową narracją.  Witold Bereś i Marek Harny poszli w prosty, współczesny komentarz RP – Joasia pierwszego to gangsterski obrazek z Konstancina, Teczka Glizdy zaś wygrywa fobię tajemniczych, politycznych list i teczek. Oba są poprawne, choć w gruncie rzeczy banalne i o ambicjach najwyżej Pasikowskiego. Pikantniejsi w komentowaniu współczesności (szerszej, już nie tylko naszej) są Piotr Bratkowski i Rafał Ziemkiewicz. Obaj przypadkiem (?) wybrali zbrodnie w konwencji reality-show. Kiedy Ślesicki nakręcił podobny im "Show" żal było, że ogromny potencjał przekazu upaprał głupkowatym humorem spod znaku "13 posterunku"; Bratkowski też chciał dobrze, ale się pospieszył i pointę podaje łopatologicznie i bez odrobiny nerwu. Ziemkiewicz wybrnął nieźle, bo jako publicysta rozegrał intrygę krótko, drapieżnie i z celnym twistem w finale. Grając na nosie i mediom, i kryminalnym schematom.

Rafał Grupiński w Ostatnim śledztwie wywiadowcy Gościńskiego zaskoczył natomiast bardzo. To zdecydowanie jeden z najlepszych tekstów antologii – ale i najtrudniejszy, bo literacko wypielęgnowany i gęsty. Rzecz dzieje się w Polsce A.D. 1919 i zanurza nas w perwersyjnej intrydze o pewnej kradzieży i pedofilskich sprawkach. I wszystko jest tu „adekwatne” do przestrzeni akcji: nielinearna fabuła i język, który kolorytem sięga do Żeromskiego czy Prusa, dziś, w dobie postmodernistycznych kwiatków brzmi duszno, dostojnie i ... awangardowo. Wielkie brawa.Także bogata literacko jest kafkowska nowelka Macieja Piotra Prusa. Zabije mnie w czwartek – tę właśnie mantrę powtarza pewien mąż o swej małżonce, a ich pojedynek „kto kogo” zamienia się w demoniczną rozgrywkę na ludzkie obsesje – szkoda, że autor pozostawił otwarte tropy, czym są one napędzane. Irek Grin i Andrzej Ziemiański dali opowieści bardzo klasyczne i bardzo „syte”. Grin powołał do życia swego nowego bohatera, Józefa Marię Dyducha, prywatnego detektywa, któremu zlecono sprawę śmierci ojca Bolesława, dominikanina. Rzecz w tym, że Dyduch sam niegdyś był za furtą, sprawa budzi  więc duchy z przeszłości i mroczną, wstydliwą intrygę. A że postaci są tam mięsiste i jest jeszcze w tle egzotyka Krakowa – czyta się to przednio. Ziemiański zaś to od dawna pierwszorzędny wyjadacz sensacji: w Wypasaczu narracja pędzi filmowo, a i opisać można rzecz tym tropem: to połączenie fincherowskiego "Siedem" z "Oldboy’em" Park Chan Wook’a – może nieco naiwne, ale to nie razi.  Zwłaszcza, jeśli ktoś widział kiedyś pewien brytyjski dokument o tym, co dla swej ukochanej skłonni są zrobić mężczyźni... Aha – „sytość” w tym przypadku trzeba brać dosłownie, bo opisy kulinariów są tu rozbrajające.

 
Do pereł trzeba zaliczyć też apokryf Jacka Dukaja, czyli - recenzję pewnej nieistniejącej  powieści, w której to pokoleniowa sztafeta pociąga za sobą seryjne morderstwa, a te stają się pretekstem do rozważań o filozofii zbrodni. Ten świetny, wzięty od Lema chwyt literacki pozwolił Dukajowi, patrząc na poziomie tworzenia literatury, stać się de facto demiurgiem kryminału i wejść w jego strukturę... Diabelską iście.O Świetlickim i jego Kotku wspomnę tylko, iż  powstała z niego potem pełnometrażowa powieść Dwanaście, którą zaprezentujemy osobno jako drugi tom Kolekcji. Autonomicznie zaś jest to oniryczny, pijacki pastisz Chandlera z  krakowskim wampirem, Karolem Kotem w tle. Warto łyknąć na zachętę.

I wreszcie dwie rzeczy, o których warto napisać osobno – ku przestrodze. Redaktorom i autorom. Pilipiuk, znamienity ojciec Jakuba Wędrowycza, dostał się do antologii chyba przez pomyłkę. Samolot von Ribbentropa jest niby klasyczną political-fiction, ale kryminał jest tam pretekstowy, zaś cała rzecz opiera się na banalnym poprzestawianiu rzeczywistości: Polska po II wojnie stała się światowym mocarstwem i zagraża nawet Ameryce (nasi lotnicy biorą za cel dwie wieże, eech...)... Wymieszano tu alternatywne światy z łopatologiczną potrzebą leczenia naszych kompleksów... Nie jest to proza słaba, tyle że nijaka w morale. "Człowiek z wysokiego zamku" Dicka niech będzie tu wzorem, jak nie szarżując można subtelnie i głęboko przedstawić relatywizm dziejów.

Na koniec pozostawiłem kuriozum, które pewnie miało być horrorem, a wyszedł z tego  ...  Sławomir Shuty popełnił opowiadanie literacko na poziomie warsztatów z ogólniaka, fabularnie zaś puste i pełne tandetnej makabry. Owszem, wyłapać jego zamiary można łatwo: gdyby wziąć ku przestrodze patologię pewnej osławionej łódzkiej historii z beczkami w szafie, byłby ważny i mocny głos. Gdyby jeszcze poważniej potraktować medialny motyw na końcu, byłby głos ironiczny. Nic z tego jednak. I gdyby chociaż Shuty dawał jakieś sygnały, że gra konwencją, uratowałby całość, a tak – pozostaje niesmak w kategoriach artystycznych i ... gastrycznych. Masterton w krótkich formach, a przede wszystkim Clive Barker, operowali makabreską jako samoistną wartością opisywanych światów, bo grali z konwencjami horroru i kategoriami strachu; obrzydzenie miało tam wymiar oczyszczający („transgresja w miękkich okładkach” – tutaj bardziej pasują słowa Stasiuka z Posłowia) - u Shutego zaś wyszła z tego pseudo poważna wyliczanka zakończona pustą rzezią... Ani w tym socjologii, ani oczyszczenia, ani strachu...


Podsumowując całość przywołam słowa Raymonda Chandlera: „czytelnikom tylko się wydaje, że nic oprócz akcji ich nie obchodzi, a w rzeczywistości akcja wcale nie jest dla nich tak ważna. Czytelników, tak jak i mnie, najbardziej obchodzą wyrażające się poprzez dialog i opis emocje.” I wg tych słów prognozowałbym wybijanie się polskiego kryminału, czego znaków mamy w antologii kilka. Bo nie da się ukryć, że postmodernistyczne odwoływanie się do klasyków w paru opowiadaniach staje się manierą („Naczytałeś się Chmielewskiej” i kilka innych podobnych łopatologii...) i jakby podpieraniem się nimi. W filmie, powtórzę, łatwiej z tym, bo rządzi obraz, nie słowo.  Ale tam, gdzie intrydze towarzyszy emocjonalna krwistość czy dbałość o stronę literacką wychodzą rzeczy znakomite. Chmielewska i Grin mają już swa pozycję. Świetlicki czy Grupiński to językowe i środowiskowe perełki. Prus, Ziemiański, Dukaj i Ziemkiewicz dają miniatury bardzo świadome konwencji.


A i w pozostałych autorach każdy znajdzie coś dla siebie. Antologię zatem polecam, choć bardziej wyczekiwałbym, aby kilka z tych opowiadań rozrosło się w pełne metraże.

 

Trupy polskie

Wydawnictwo EMG, Kraków 2005
ISBN: 83-922980-0-4
seria: Polska Kolekcja Kryminalna
liczba stron:
272

Udostępnij