Przypadek Mirka T.

/MIEJSKIE LEGENDY MAJĄ W SOBIE ZAWSZE ZIARNO PRAWDY. PONIŻSZA MA ICH WIELE, CHOĆ , RZECZ JASNA, IMIONA, MIEJSCA I PORY ROKU NIECO ZOSTAŁY ZMIENIONE … {Tdd}/

Na pogrzebie Mirka T. zjawiło się niemal pół miasta. Młodzieży większość. Słoneczny dzień, nowy cmentarz, z którego widać całe miasto; megafon, przez który celebra, proporce szkół, chorągiew, Głowy Miasta, i cała reszta żałobnej husarii. Wszyscy smutni, wszyscy święci, wszyscy wykąpani.

Przed trumną, trzymając się pod ramiona, maszerowali trzej bracia Mirka. Zwyczajna, szara rodzina, całe życie na miejscu, „na blokach”, czasem z osiedlowego sklepu masło kupowane na zeszyt, pordzewiały maluch etc. Jedynie najstarszemu udało się wyjechać – doktorat z informatyki, mieszkanko w Krakowie, żona i bankowy debet. Ten płakał najrzewniej. Kwaśno i niestosownie…

A ksiądz przemawiał krótko, acz gęsto i szczerze. By oddzielić plotki od tragedii, mity od faktów, ziarno od plew… Bo oto odszedł człowiek młody, uśmiechnięty, życia pełen, przyszłości wyczekujący …  I to się tylko liczy, nie zaś podejrzenia, nieufności, plotki... A gdy opuszczano trumnę do grobu, ojciec ledwo mógł od niej oderwać matkę…

Mirka T. spotkaliśmy ostatnio dwa tygodnie wcześniej. Na poczcie (polskiej, do innych nie chadzam…). Wybierał akurat „kuronia”, tym żarliwiej, że już ostatniego. No i co planujesz?, pytamy. Abo ja wiem, zobaczymy. Póki co piątek, a jak piątek, to wiadomo… A jakże. No to cześć – cześć. Rozchodzimy się.

Tydzień później Mirek już nie żył.

Mawiano potem (w dzień po zgłoszeniu zaginięcia) na mieście, że radiowóz rozpytywał o Mirka chłopaków na osiedlu. Znacie takiego? No znamy, to dwa bloki dalej. A co się stało?

Nie żyje. Znaleźli ciało.

I ponoć chłopaki uderzyli natychmiast do nocnego, zakupili zgrzewkę tego co trzeba, i pili do rana. Żałobny zew miastowych.

Sprawa obrosła w legendy, tu i tam wychylała się prawda, tu i tam mity. Jednak jakoś udało się wreszcie oczyścić z informacyjnego szumu wspólny mianownik przypadku Mirka T.

W naszej mieścinie (około 30 tys. mieszkańców, i wciąż topnieje, bo wyjeżdżają wszyscy, na saksy , na studia, na stałe…) królują niedzielne lody, coroczne uroczystości pewnej kluczowej bitwy I Wojny, podupadające zakłady górnicze i … „Planetta”. Dyskoteka się znaczy, prestiżowa całkiem, bo na cały okręg. Ot, betonowy kwadrat na peryferiach, pod lasem, z „lambadami”, rurą do tańczenia dla Pań, pstrokatym wystrojem i dwoma „karkami” na warcie. Norma.

I co sobotę tam właśnie ściągało lokalne i okoliczne, bardzo ładnie pachnące towarzystwo.

Przypadkowym trafem, kilkanaście metrów nad „Planettą”, na wzgórzu, pośród gęstego drzewostanu, przycupnął staruteńki cmentarz wojskowy. Zapomniany, cichy, popękany.

I tam właśnie, parnymi nocami, zmęczone podrygiwaniem, drinkami i clubbingiem pary udawały się raz po raz… dopełnić wieczoru.

Nic dziwnego, iż zamiast płatków chryzantem groby pokryte były płatkami kondomów, chusteczek, i jeszcze kilku innych białych materii … Ku zgrozie Radnych Miasta  (spoczywającym na cmentarzu było chyba wszystko jedno…), którzy raz po raz zgłaszali właścicielom lokalu veto; bezskutecznie jednak, bo "cmentarz znajdował się poza terenem dyskoteki". Zgodnie zresztą ze stanem faktycznym.

Ciało Mirka T. znaleziono po jednej z owych sobotnich dyskotek. Jak podawano, nie na samym cmentarzu, a na polanie za nim...

Mirek zginął od kilku ran kłutych w klatkę piersiową.

Dochodzenie trwało nieco, miasto huczało bardzo. Dobre kilka tygodni po pogrzebie przedostały się na ulice pierwsze przecieki.

Za zabójstwem stała kobieta, ex-dziewczyna Mirka. Ponoć przydybała go z inną, wyszła za nimi w noc. Tamta inna uciekła… Mirek nie uciekał. I nie uciekł…

Chłopaki z miasta dowiedzieli się , że zabójczyni (tak, osądzili ją twardo, bo na nic weryfikacja faktów, kiedy burzy się miastowa krew…) mieszka w mieście obok (N.S., konkurencyjny klub sportowy, to akurat będą dwie pieczenie …), załadowali się w dwa samochody i ruszyli przed siebie.

Odnaleźli blok dziewczyny. Potłukli kilka szyb, podpalili śmietnik, pobili kilku miejscowych … Dziewczyny ponoć nie odnaleźli – jak się okazało, natychmiast po aresztowaniu trafiła na obserwację psychiatryczną…

Do wypadów jednakowoż dochodziło jeszcze kilkukrotnie. Tutaj, tam, doskok, rozróba… Za Mirka, wołali, a gorąca krew, ciepła wóda i furor poeticus robiły już swoje - i rozbijali się po lokalach N.S., tłukąc szkło, lokalnych miastowych, a dziewczęta miejscowe targając za włosy i wyzywając od „kurew pierońskich”… A w tym wszystkim istotne jest to, że żaden z miejscowych nie wiedział do końca, za co dostawał bęcki, i skąd te fale szarańczy po sąsiedzku…

Uspokoiło się trochę, gdy burmistrzowie obu miast wymienili stosowne noty. Gdy burmistrz nasz, ustami proboszcza na niedzielnej mszy, pogroził chłopakom palcem, chłopaki musieli zejść do podziemia, a literalnie – między bloki.

Miesiące mijały. Sprawy przycichły, lody podrożały, na cmentarzyku przybyło kondomów.

Wreszcie odezwała się lokalna prasa – a jeśli już odzywa się prasa, to znaczy, że fakty stosownie okrzepły. W sprawie Mirosława T. głoszono, iż podejrzana o jego zabójstwo A.K. kolejny rok spędzi pod szpitalnym nadzorem…

Chłopakom było już wszystko jedno. Ten i tamten baknął jeszcze, że pewnie sku...syn adwokat załatwił, ale przepili, i dali już spokój. Za Mirka, a jakże.



A jaki morał, spytacie? Żaden. I każdy. Wyświechtany i pospolity. „Planetta” ma się dobrze. Cmentarz kwitnie. Ja mam się dobrze także.

Tylko … ja tam byłem,
Śmietnik podpaliłem…

To choć i dwa zdania
Dla zapamiętania…

...