Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj

Autor: [press]
Data publikacji: 23 października 2008

Film Martina McDonagha W Brugii, któremu nieudolnie kreatywny polski dystrybutor nadał nieszczęsny tytuł Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj, nie zasłużył sobie na tak nikłe zaistnienie na rodzimych ekranach, kinowych i domowych. Temu wyjątkowemu pod wieloma względami obrazowi należy się szczególna uwaga. Zwłaszcza, że wbrew sugestiom promocyjnym nie jest to wydmuszkowa komedia sensacyjna, a błyskotliwie skonstruowany dramat. Owszem, oferuje także strzelaniny, zwiedzanie i sporą dawkę, chwilami ostrego, humoru. Jednak pod warstwą zabaw i gier słowno-strzelanych odkrywamy tematy mało komediowe, takie jak wina, kara, wiara, dojrzewanie.

W Brugii spotkał podobny los, jaki był udziałem Eternal sunshine of the spotless mind (2004) Michela Gondry i Charliego Kaufmana. Wspomniany film okupuje półki z naiwnymi i łopatologicznymi komedyjkami romantycznymi, będąc produktem oryginalnym, złożonym, zniuansowanym i pozbawionym taniego sentymentalizmu. Podobnie W Brugii dzięki „wystrzałowemu” plakatowi i „twórczemu” przełożeniu „na nasze” tytułowi, kojarzyć się może na przykład z kolosalnymi niewypałami „porachunkopodobnym”, jak na przykład Dead Fish (2004). Wielbicieli tego typu komedii film McDonagha srodze zawiedzie, zaś amatorzy bardziej sensownego kina mogli, z wyżej wspomnianych względów, tytuł przeoczyć. Przyjemniejsze skojarzenia z W Brugii budzi Zły Mikołaj (Bad Santa, 2003), ponieważ oba filmy są, na swój przewrotny sposób, produkcjami świątecznymi. I w obu występuje postać karła, ale o tym później.

Na początek kto, jak i gdzie. Na wstępie dowiadujemy się, że jeden z bohaterów (Ray – Colin Farrell) kogoś zabił, wyrzucił broń do Tamizy, po czym odwiedził Burger Kinga. Słowa o zabójstwie padają na tle obrazków pięknych detali średniowiecznej Brugii. Już w prologu zwraca naszą uwagę zderzenie „sacrum” obrazów z „profanum” zdań z offu. Do belgijskiego miasta właśnie zostają wysłani dwaj (oprócz Raya – Ken [Brendan Gleeson]) panowie, jak się później okazuje płatni zabójcy, jeden mocno doświadczony, drugi pechowy żółtodziób. Sytuacja wydaje się zatem klarowna – dwóch panów cyngli ukrywa się po sfuszerowanej robocie. Dlaczego jednak bajkowo-bożonarodzeniowa Brugia? Być może tu także mają jakąś „robotę”? Okazuje się, że jeden z nich - owszem tak. Problem w tym, że ofiarą ma stać się kolega z „zesłania”.

Miasto w filmie reżysera Sześciostrzałowca pełni wiele funkcji. Brugia, jej uliczki, jeziora, parki, kościoły, kanały rzeczne, place i wieże stają się tłem dla perypetii bohaterów. Zarówno zdarzeń brutalnych, jak i intymnych rozmów. „Zaułki” (które to słowo staje się obiektem językowych dylematów filmowego handlarza bronią) miasta dają schronienie wyrzutom sumienia Raya, wahaniom Kena i jego decyzji niosącej ze sobą gwałtowne skutki, w postaci pojawienia się w mieście szefa i zleceniodawcy obu panów – Harrego Watersa (Ralph Fiennes, niezastąpiony w rolach killerów z domieszką szlachetności). Średniowieczne miasto przywołuje wprost skojarzenia z czasami, kiedy pojęcia wiary, grzechu, winy i kary traktowane były dosłownie i serio. Bohaterowie oglądają obraz przedstawiający Sąd Ostateczny, co skłania ich do rozmowy o własnej wierze lub niewierze. Jak się Państwo przekonają, pointa jest ciekawa - „w takich czasach żyjemy.” Brugia staje się miejscem zawieszenia, czyśćcem, nie do końca piekłem, być może przedsionkiem nieba. To nie jest zwykłe zwiedzanie. To nie jest wesoła bajka.

W obrazie pojawia się specyficzny humor, dla jego opisu wystarczy zacytować jedną z bohaterek (Cloe – Clémence Poésy) – english humour. Komizm wynika z postawy Ray’a, który w pierwszej części filmu zachowuje się jak rozkapryszony i znudzony smarkacz. Robi miny, drapie się po twarzy, nieustannie grymasi i frymusi, przeszkadza Kenowi w zwiedzaniu. Najchętniej siedziałby w pubie i upijał się nie-gay-piwami. Poza tym co to za zabójca, który myje zęby, zmienia szkła kontaktowe, pokazuje się w okularach?

Gay-beer i inne tego typu słowne zabawy (girl’s guny itp.), podawane przez bohaterów z niepodrabialnym irlandzko-bostońskim akcentem, same w sobie stanowią nie lada atrakcję. Podobnie jak nadużywanie przez złowrogiego Harrego zużytego już mocno i obolałego fuck. Satysfakcję budzić może zgoła nie amerykańskie podejście do poprawności politycznej. Tutaj jest to poprawność a rebour – mamy karła rasistę zadającego się z prostytutkami, amerykańskich turystów o rozmiarach wielorybów, wyrzuconych na „plażę” rynku Brugii, wspomina się o tłustej i opóźnionej w rozwoju czarnej dziewczynce. Choć wydaje się to wszystko w suchym opisie zgoła niesmaczne, to jako element całości wpisuje się doskonale w formułę obraną przez reżysera. Rzecz jednak w tym, że perełki humorystycznego dialogu wplatane są często w rozmowy o charakterze zgoła egzystencjalnym. Twórcy nie wywołują w widzach beztroskiego, pustego uśmiechu – wskazują jak blisko jest od śmiercionośnej tragedii do bolesnej komedii. Zderzają ze sobą nastroje, kreując mieszankę ironii i kryształowej podniosłości. Wulgarność, zgrywa, ale też gra konwencjami kina zmiksowane są w tym przypadku z refleksjami na temat ważności tak zwanych Dużych Słów – jak honor na przykład. 

Tragizm i komizm zostały w dziele McDonagha wpisane w ramy precyzyjnej konstrukcji. Dramaturgia historii rozwija się wedle wewnętrznych reguł. Broń ukrywana w szufladzie w końcu okazuje się potrzebna. Wieża widokowa i sprzedający w niej bilety okażą się niejednokrotnie odwiedzani przez bohaterów dramatu. Nawet takie drobnostki jak eurocenty okażą się mieć duże znaczenie, zarówno praktyczne, jak i symboliczne. W ich przypadku symbolika będzie niezwykle poruszająca. Także wspomnienie o królach angielskich, którym Brugia w XV i XVII wieku dała schronienie, okaże się zapowiedzią przyszłych zdarzeń. Takich elementów jest znacznie więcej: wieloznaczność postaci karła, motyw kłótni w restauracji, jak się okazuje istotny dla dalszych wydarzeń, amerykańscy turyści, Wietnamczycy. Poza tym opowieść dostarcza nam niezwykle intensywnych pod względem inscenizacji, poziomu emocji oraz oryginalności momentów kulminacji akcji. Z całą pewnością na scenie, którą stała się niebanalnie piękna, a fragmentami gotycko mroczna Brugia, zdarzają się przypadki godne, poprzez swą krwawą oprawę, Szekspira.

Dzięki nietuzinkowej formie narracyjnej tym mocniej wybrzmiewają problemy poruszane przez twórców. Ray popełnia przypadkową zbrodnię i odczuwa dojmujące poczucie winy. Farrell jest równie przekonujący w momentach dziecinnej błazenady, jak w scenach bezwyjściowego miotania się z własnym brzemieniem (które często następują tuż po iskierkach młokosowatych fanaberii). Reżyser daje nam wiele bardziej lub mniej jasnych wskazówek co do dwóch rzeczy: irlandzkości bohaterów, zaś w przypadku Kena i Raya - ciekawego związku miedzy obiema figurami. Co niesie ze sobą pewne konsekwencje dla możliwego odbioru. Jasne jest to, że obaj bohaterowie mają irlandzkie korzenie (o Ray’u dowiadujemy się wprost, że jest Irlandczykiem z Dublina). Idąc tą drogą, kojarzymy z zieloną wyspą także Harrego Watersa. Oczywiste staje się skojarzenie z Irlandzką Armią Republikańską, także ze względu na sposób w jaki Harry „karze” Kena w jednej ze scen. Jeśli IRA - to bohaterowie stanowić mogą swoiste uosobienie roninów (trochę jak z filmu Frankenheimera). Niegdyś walczących za słuszną sprawę, dziś wykonujących swój wątpliwy moralnie zawód dla kasy. Na tym tle dramat Kena wydaje się wybrzmiewać tym mocniej. W odróżnieniu od neurotycznego Ray’a, Ken jest osobnikiem zrównoważonym, koneserem piękna, zdolnym do refleksji i autorefleksji. Jednak w zderzeniu z prostym pytaniem o to, w co wierzy, czym się w życiu kieruje, zaczyna mieć poważne wątpliwości. Także w kwestii honoru, który jest główną zasadą, której hołduje jego zwierzchnik i wieloletni przyjaciel Harry. Wszyscy bohaterowie dokonują konkretnych wyborów, kierując się własnym poczuciem wartości. Najmniej świadomie czyni to Ray. Określa swoją winę jasno i czytelnie. Nie szuka wymówek, przyjmuje, że to „jego wybory i droga przez niego obrana” spowodowały śmierć niewinnego chłopca. Chce własnej śmierci. W toku akcji jednak, pod wpływem działań Kena i tak zwanego przypadku (tu precyzyjnie rozpisanego), zmienia swoje myślenie.

Ken i Ray są „połączeni” pod wieloma względami. W toku akcji zdarza im się wypowiadać synchronicznie lub w pewnych odstępach czasowych te same frazy. Można wysnuć hipotezę, delikatnie popartą przez reżysera obrazami i zdarzeniami, że obaj panowie reprezentują jednego bohatera, jednakże w różnych momentach życia. Ray jest młodym Kenem, który w przeciwieństwie do starszego jednak nie nadaje się do fachu zabójcy (a kto się właściwie do niego nadaje?). Jest tym Kenem, któremu dano szansę, który być może nie zostanie wplątany w walkę, czyniącą spustoszenia w psychice. Ken składa broń, poddaje się Harremu. Jest to wyjście honorowe, okupione jednak cierpieniem. Postanawia ratować Ray’a a zarazem siebie samego, a też to, co w nim pozostało ludzkie, co pozwala zachwycać się pięknem Brugii. Co, także dzięki „poczciwej” fizjonomii Gleesona, pozwala nam wierzyć jego słowom o chęci prowadzenia dobrego życia.   

Debiut pełnofabularny Martina McDonagha  jest spektaklem efektownym, umiejętnie sterującym emocjami widzów. Kontrolującym je i w swoim rytmie dawkującym wrażenia. Jest też poważnym filmem o dojrzewaniu do życia ze świadomością prawdy o sobie. Nawet jeśli jest to prawda przynosząca głęboki ból. Reżyser nie popada jednak w pusto brzmiące tony, nasyca sceny treściami nie tylko symbolicznymi, ale nade wszystko bliskimi każdemu z nas. O ile bowiem okoliczności związane z zabójstwami na zlecenie nie mogą być nam zapewne znane, to zmaganie się z różnego rodzaju wyrzutami sumienia, zadawanie sobie pytań o własny ogląd świata i ludzi chyba - już jak najbardziej tak.

 

Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj (In Bruges)

Reżyseria: Martin McDonagh

Scenariusz: Martin McDonagh

Zdjęcia: Eigil Bryld

Obsada: Colin Farrell, Brendan Gleeson, Ralph Fiennes, Elizabeth Berrington

Kraj: Wielka Brytania, Belgia

Rok: 2008

Udostępnij