Pies i klecha. Przeciwko wszystkim

Autor: [press]
Data publikacji: 03 listopada 2008

Podobno pierwszy tom z serii Pies i klecha, czyli Przeciwko wszystkim, jest kryminałem metafizycznym. Po części z pewnością jest, jednak problemy i intrygi, w jakie wplątują się dwaj główni bohaterowie, wykraczają poza ramy typowych śledztw. Dociekając prawdy o wielce niepokojących zdarzeniach, zmagają się bowiem z siłami z nieba i z piekła rodem. Część otwierająca tom, Żertwa, jest kryminalną wariacją na temat Mickiewiczowskich Dziadów. Z pewnością nie jest to typowa opowieść „śledcza”. Określa się książkę duetu Urbi&Orbi także jako pierwszą polityczną powieść grozy. Nie wiem czy pierwszą - i niekoniecznie grozy. Owszem, pojawiają się w niej fragmenty, podczas czytania których skóra lekko cierpnie, ale zasadniczo autorom chodziło najwyraźniej o dobrą, pisarską zabawę.

Lekki nastrój narracji przekłada się na łatwość lektury. Mimo że rzecz dotyczy spraw mrocznych i poważnych, wiele czynników sprawia, że czujemy się w świecie przedstawionym niekoniecznie jak świadkowie koszmaru a raczej - uczestnicy przygody z dreszczykiem. Przygody o kryminalnym sznycie – bo przecież są śledztwa, poszukiwanie winnych, tropy, ślady. Nie chodzi jednak tylko o to „kto zabił?”. Gra w tym przypadku toczy się o dużą stawkę. W partiach początkowych sugeruje się nam spisek na szeroką skalę, choć zdarzenia dzieją się na prowincji. Poznajemy kulisy zabójstwa pewnego wikarego w miejscowości, o której, jak się okazuje, Bóg faktycznie zapomniał. Nie zapomniał za to ktoś inny. Następnie, już w czasie przełomu 1989 roku, bohaterowie mają do rozwiązania zagadkę związaną z czarną mszą, którą urządzili sobie podstarzali i usunięci na margines wydarzeń opozycjoniści. Udział we mszy doprowadził tych ludzi do szaleństwa i - jak się okazało -  wprost w ramiona pielęgniarzy ze Szpitala Przemienienia. Szpital ów w powieści jest jednostką podlegająca MSW, miejscem niezwykle tajemniczym, okazuje się, że pobyt tam grozi śmiertelnymi skutkami ubocznymi. A to dopiero początek „igraszek” z demonami.

Elementy grozy pojawiają się w powieści po wielokroć. „Barwne” opisy konających wariatów, opowiadających zatrważające opowieści, klaustrofobiczna atmosfera szpitala, z podskórnie wychwytywanym zagrożeniem, którego źródłem niekoniecznie są siły piekielne, fizjologiczne poczucie rozpadu. Dlaczego zatem trudno się bać podczas lektury? Przede wszystkim na skutek takiej a nie innej konstrukcji bohaterów. Autorzy postanowili zestawić parę „niemożliwą”, czyli „psa” – milicjanta Zbyszka Enkę oraz „klechę” - księdza Andrzeja Gila. Już sam wybór takiego duetu wydaje się być żartem.

Enka już na wstępie przedstawiony zostaje jako „swój chłop”, co to lubi gorzałkę, ma nieuleczalny i niezwykle żywotny pociąg do płci pięknej. Potrafi też solidnie przyłożyć, używa niewyparzonego języka w sposób mało powściągliwy. Jest przy tym, choć w służbach reżymowych, uczciwy (dowód – nie obtłukł w dawnych czasach pewnego opozycjonisty, poza tym po prostu dobrze mu z oczu patrzy). Przy tym pali camele - jak wiadomo kto. Ksiądz Gil jest osobnikiem, któremu autorzy przydali przesadną chyba aurę tajemnicy. Jak na księdza sporo ma na sumieniu. A to czyjeś gwałtowne samobójstwo, co naznacza jego sumienie na całe życie, a to dorabianie sobie na studiach przemytem narkotyków. Jest przy tym osobnikiem nazbyt szybko się denerwującym i co rusz o mało „nie spada” z kart powieści z omdlenia. Duet egzotyczny. Między panami iskrzy. Obserwujemy początek i rozwój kolejnej pięknej literackiej przyjaźni. Jednak trudno uznać to, co ich spotyka, za coś więcej niż przygody z niewesołym diabłem.

Po drugie umiejscowienie akcji w realiach schyłkowego PRL-u daje wrażenie wejścia w nostalgiczną krainę. Te wszystkie polonezy, magnetowidy, olimpiady resortowe, gorący czerwiec, kiedy warszawiacy i cały kraj budzą się do wolności – na przykład poprzez skupowanie ogromnych ilości kolorowych gazetek z Zachodu. Kiedy poruszamy się wraz z Enką i Gilem po Dworcu Centralnym w rytm chwytliwych „kawałków” Top one, Bayer fulla czy Polskich orłów, bynajmniej nie rozpoznajemy chwytu rodem z horroru. Podobnie przywołanie figur Kiszczaka czy Wałęsy odczytujemy raczej z obecnego punktu widzenia i zdecydowanie z przymrużeniem oka. Z niejakim sentymentem można wyczytać z kart książki informację o pierwszym pomniku papieża w Krakowie – dziś trudno już je policzyć… Udana jest ta stylizacja, ale nie przydaje grozy. Za to obrazki z hotelu sejmowego z momentu pierwszego posiedzenia sejmu kontraktowego mogą, niestety, służyć jako aktualny komentarz. Choć nie jestem pewien, czy dziś większość posłów zna słowa Międzynarodówki.

Kreowane zagrożenie w sposób przekonywający uwiarygodnia umiejętnie utkana sieć różnorodnych nawiązań. Liczne fragmenty zakorzenione w biblijnych przekazach o szatanie, przywołanie twórczości polskich wieszczów, aż do wątków rodem z eposów z Bliskiego Wschodu. Na potrzeby lektury można przyjąć, że w istocie arymaniczne siły kolektywizmu i materializmu opanowały Polskę i sporą część świata na wiele lat, zaś ich przeciwieństwem są siły samego Lucyfera – indywidualisty i patrona sztuki. Gdzieś ponad tymi dżentelmenami knuje swój spisek ktoś jeszcze potężniejszy. Jest jeszcze siła przyzywana przez księdza Gila – ale raczej milcząca. W obrębie świata wykreowanego w powieści Orbitowskiego i Urbaniuka tego rodzaju konotacje zdają egzamin. Nie czynią jednak z tekstu treści budzącej autentyczną grozę. Także zagadnienia metafizyczne wydają się sugerowane, służebne wobec celu nadrzędnego – frapującej intelektualnie gry z czytelnikiem.

Bohaterowie napotykają na swojej drodze sporą ilość ciekawych osobników. Widać wprawę autorów w kreowaniu charakterystycznych i wielobarwnych figur. Przykładem może być plejada pensjonariuszy Szpitala Przemienienia, z których wielu zostało obdarzonych niejednoznacznymi charakterystykami. Dzieje się tak z postacią o pseudonimie Szajbus, którego wyznania mają istotne znaczenie dla bohaterów. Aktywną rolę w ciągu zdarzeń odegrają inni pacjenci - Młody i Królowa – zwłaszcza „monarchini” ukazuje w toku akcji przynajmniej kilka intrygujących cech swojej osobowości. Jest także pedantyczny, metodyczny i bardzo zadowolony z życia alkoholik – samozwańczy przykład do odwrócenia życiowych priorytetów: dlaczego nie chwalić pijaków, nie ich dawać za wzór zamiast ojców rodzin, prowadzących wypatroszone z sensu życie? Pojawia się także enigmatyczny, wszechwładny profesor Minder-Koszutski, polska wersja szalonego naukowca. Enka z Gilem odnajdują także niebieskiego giganta, który w finale staje się warszawskim King-Kongiem. Nawet proboszcz ze Stachowart, z poprzedzającym jego właściwą osobę bladym brzuszyskiem, jest godny odnotowania w kalejdoskopie charakterów powieści Orbitowskiego i Urbaniuka. Mało chlubnym wyjątkiem jest postać Ewy, zakochanej w Ence pielęgniarki – stworzona chyba na złość feministkom, przerysowana do bólu.

To sztuka przeprowadzić czytelnika bezboleśnie, za to wywołując co jakiś czas wybuchy zdrowego śmiechu, przez sporawy tekst. Momentami oczywiście odbieramy plastyczne obrazy budzące niekłamane odczucie obcowania z obłędem i rozkładem, jednak całość opiera się na zasadzie inteligentnej zgrywy. Autorzy udanie pomieszali groch z kapustą: detektyw w sutannie, Franz Maurer, Szpital przemienienia, szczypta makabry, fragmenty oniryczne, mocne wątki satanistyczne, chwyty z kina sensacyjnego, także rodem z seriali typu Z archiwum X, plus dwu-ptasi „chór” komentujący zdarzenia i pewnie kilka innych „przypraw”. Ten „bigos” wyszedł tak smaczny, że ma się chęć na dokładkę. A taka możliwość niedawno się pojawiła, książkowy duet się dotarł i panowie „tańczą” dalej.  

 

Pies i klecha. Przeciwko wszystkim, Łukasz Orbitowski, Jarosław Urbaniuk

Fabryks Słów, Lublin 2007

Stron: 362

Udostępnij