Zielony trabant, Gacek - Szczepańska

Autor: [press]
Data publikacji: 26 listopada 2008

Zielony trabant

Autor: Gacek - Szczepańska

Dwie siostry – zorganizowana i perfekcyjna Ewelina oraz roztrzepana i nieśmiała Lilka - dziedziczą po ciotce hotel, żaden Marriot czy Hilton tylko dosyć nędzny dom wypoczynkowy. Lilka, pomimo różnych zdroworozsądkowych argumentów rodziny, postanawia hotelu nie sprzedawać, tylko objąć w posiadanie i zrobić z niego miejsce modne, urocze i z klasą. Pomaga jej w tym przebojowa, pełna energii przyjaciółka Jagoda. Zarówno jedna, jak i druga o prowadzeniu hotelu wiedzą mniej niż nic, więc wkrótce rzeczywistość daje o sobie znać i na dziewczyny spada lawina kłopotów z personelem i gośćmi. Przyjaciółki starają się zapanować nad chaosem a to i tak niełatwe zadanie utrudniają im wszystkowiedząca matka, były mąż Lilki, lokalny chuligan, zwolniona, spragniona zemsty  kierowniczka, namolny, podstarzały wielbiciel i prawdziwi, groźni gangsterzy ze stolicy. W równoległej opowieści kucharz Kamil, który wszystkie pieniądze wydaje na modele samochodów i przez to tonie w długach, zadziera z gangsterami i musi uciekać z Warszawy. Nietrudno przewidzieć, że losy bohaterów wkrótce się połączą pod dachem hotelu „U Felicji”.    

Zielony trabant to druga po Zabójczym spadku uczuć powieść duetu Katarzyna Gacek i Agnieszka Szczepańska. Jest to tak zwane babskie czytadło – lektura lekka, łatwa i przyjemna, o której szybko się zapomina. Nie jestem miłośniczką tego typu literatury a Zielony trabant niestety nie zmienił mojego stanowiska w tej kwestii. Autorki są wyraźnie zapatrzone w Chmielewską. I to bardzo cieszy. Takich książek brakuje na rynku polskich kryminałów zdominowanym przez mężczyzn i „poważne” powieści kryminalne. Dobrze, że panie siadają do klawiatur i wypełniają tę lukę. Szkoda tylko, że nie czynią tego sprawniej.

Autorki postawiły raczej na obyczaj i romans niż na kryminał - cała wątła intryga kryminalna jest poniekąd kwiatkiem do kożucha. Akcja, która przez większą część książki wlecze się niemiłosiernie, nabiera tempa pod koniec, jakby dopiero wtedy obie panie przypomniały sobie, że jednak piszą kryminał. Dzieje się to stanowczo za późno i książka kończy się w momencie, w którym mogłaby się zacząć na dobre. W wątku kryminalnym, który jest banalny i łatwy do rozgryzienia, kompletnie brak napięcia, natomiast ten romansowo-komediowy jest potraktowany zbyt na serio. W książce jest wiele rzeczy, które niezmiernie drażnią. Najsłabszym elementem jest główna bohaterka, której nieśmiałość i niezorganizowanie wykraczają poza możliwe do zaakceptowania przez czytelnika normy. Te cechy nie budzą sympatii tylko irytację. W totalnej nieudolności Lilki, która na przykład podczas rozmowy z mężczyzną oblewa biedaka wrzątkiem a potem nieumiejętnie próbuje go opatrzyć, nie ma nic rozczulającego. Ma się ochotę powiedzieć: „dziewczyno, zrób coś z sobą”.

Znacznie bardziej interesujący jest drugi plan opowieści, który rzeczywiście udał się autorkom. Świetna jest toksyczna matka – aktorka, do wszystkiego się wtrącająca, krytyczna i zarozumiała. Jest nieco demoniczna w swoich modnych, zwiewnych strojach z nienagannie pomalowanymi ustami i orężem w postaci ciętego, zgryźliwego języka i wielkiej kosmetyczki. Zabawny jest też jurny pan Władzio – złota rączka i podstarzały lowelas, który co rusz rzuca się do całowania rączek a jego dewizą w pracy jest powiedzenie: „robota nie zając, nie ucieknie”. Pan Władzio  zawsze ma czas, aby się napić herbatki w towarzystwie uroczych dam. Ciekawą postacią jest też niesympatyczna kierowniczka hoteliku, która zachowuje się tak, jakby terminowała w którymś ze sklepów sieci „Jubilat”. To wielka blondyna po sześćdziesiątce, obwieszona złotem i wydekoltowana,  która uważa za normalne i właściwe, że na klientów hotelu się krzyczy i ustawia ich do pionu. Postać mrukliwego ogrodnika, który swoje wie i swoje widzi, ale nic nie powie, to natomiast wyraźny ukłon w stronę Agathy Christie. Autorki dobrze też wybrały miejsce akcji – hotel utrzymany w uroczym stylu lat 70., z którego pomimo dobrych chęci nijak nie da się zrobić Hiltona.

Całością jednak zawładnął chaos. Maile, które Jagoda pisze do męża, powinny pojawiać się od początku a nie nagle, w środku, wciśnięte jako kolejny fajny pomysł, który warto na siłę wykorzystać i wrzucić do powieści. Wiele wątków pozostaje niedomkniętych albo kończone są naprędce. Byle jak zakończona została historia kucharza a niespodziewanie zaczęty i urwany romans Eweliny. Rozumiem, że autorki otwierają sobie w ten sposób drogę do następnych części, ale takie zakończenie powieści pozostawia niedosyt. I to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Mam wrażenie, że zmarnowany został materiał na całkiem fajną powieść. Pomysł jest dobry, napisane jest to lekką ręką, bohaterowie mówią żywym i zindywidualizowanym  językiem. Jednak całość wypada blado - bez pazura, bez werwy, bez dobrej konstrukcji.    

Udostępnij

Sprawdź, gdzie kupić "Zielony trabant" Gacek - Szczepańska