Polskie kino sensacyjne - dyskusje obyczajowe

Odwilż roku 1989 odbiła się na polskim  kinie bardzo mocno: skończyły się czasy moralnego niepokoju, nie trzeba już było przepychać się na ekranie z komunizmem. Dla młodego pokolenia ideały „Solidarności” były abstraktem, a jedyną cezurą, jaką ono odczuwało, były otwarte wreszcie  granice i związany z tym zalew pstrokacizny Zachodu.

By przetrwać konkurencję masowego ataku zagranicznych produkcji video, kino polskie musiało postawić na całkiem nową mentalność, na całkiem nowe mechanizmy, na całkiem nowe potrzeby. Niezbyt poręcznie było wprost moralizować, gdy wokół panował huraoptymizm. Znalazło się jednak pomysłowe wyjście – postawiono na kino sensacyjne, które swą dramaturgię i rozwiązania reżyserskie czerpało wprost z wszechobecnych schematów amerykańskich, do których widz już się przyzwyczaił, zaś realia miało rodzime. Wykorzystując więc atrakcyjność gatunku zaczęło traktować o lokalnych, trapiących nas na co dzień bolączkach.

Przebudzanie się przestępczości zorganizowanej, narodziny kapitalizmu i związana z tym kombinatoryka, pierwsze przepychanki parlamentarne, afery z paleniem teczek UB… Nowa rzeczywistość zrodziła nowe rozprężenie, a to wymagało nowego, wpisanego w nią medium.

Zaczęło się od Władysława Pasikowskiego, świeżego absolwenta łódzkiej filmówki, który brawurowo zapoczątkował nową szkołę polskiej sensacji. Kroll i obie części Psów sposobem wyborów formalnych – oświetleniem, ikonografią, narracją - bazowały na kliszach zachodnich, a dokładniej na elementach kina policyjnego i filmu noir. Bohater Psów Pasikowskiego (w obu grał go Bogusław Linda) był cyniczny i kierował się swym własnym kodeksem etycznym, stojąc jednocześnie w opozycji do kraju i przełożonych, które dawno zostały odarte z ideału. To taka lokalna kopia Philipa Marlowe’a, który stoi pośrodku wszystkiego, za motor mając tylko i wyłącznie własny interes – znamienne i symboliczne są tu słowa toastu z Psów – „Na pohybel czarnym i czerwonym”. Kobiety, będące zresztą główną motywacją działań męskich postaci, są zwulgaryzowaną, zwyczajną do kwadratu wersją femme fatale . A i świat naokoło pełen był fatalizmu, przegranych miłości, rozgrywek politycznych i gangsterskich, co odzwierciedlało wprost temperaturę czasu.

To, że sensacja i atrakcyjność fabuły stały cały czas na pierwszym miejscu, jest bardzo czytelne: w Krollu dramaty dziejące się za kulisami wojskowych koszar przechodzą w klasyczny melodramat na bazie trójkąta – oczywiście, przez cały czas o walorach sensacji. W Psach podobny trójkąt zaczyna dominować nad kontrowersyjną odsłoną prawdy o policji po zmianie ustroju. W Psach 2: Ostatniej krwi motyw Bożego bicza („bo nie podobają mi się newsy w telewizji”…) jest już jawnie pretensjonalny.

O niebo szczerszy, i już zupełnie serio, portret kulisów polskie policji w kapitalizmie ukazał w 2005 roku Patryk Vega. Pitbull (serial i film) to nie tyle sensacyjna akcja, ile twarda, gorzka obyczajowość: wyeksponowano życiową degradację (ale i – desperackie utrzymywanie resztek godności!) policjantów, położono nacisk na traumę prowadzonych przez nich spraw, a motyw relatywizmu i płynnej granicy między dobrem a złem, między „psiarnią” a „zbójami” jest zawsze na pierwszym planie.

Inna rzecz, że status kina kultowego pozycje Pasikowskiego mają nie za swe próby moralizatorskie, a za estetyczny nerw, jakie wniosły. Wyeksponowanie wulgarności języka, mocne, męskie dialogi, obowiązkowy alkoholowy etos i kult cynizmu – wszystko to przyciągało odbiorcę swą śmiałością i bezkompromisowością.

Na zupełnie innym biegunie stało kino Jarosława Żamojdy, adresowane do młodzieży i nie tak agresywne w przekazie. Młode wilki oraz Młode wilki ½ są raczej pełne naiwnej wiary w siłę miłości i młodości, a perypetie bohaterów bazują na znanym z gangsterskiego  kina schemacie – „Nie masz perspektyw i pracy? Wstąp do mafii!” (podobnie, choć nieco bardziej serio, wybrzmiewa film Krugerandy Wojciecha Nowaka). A ta mafia zatrudnia właśnie żurnalowy kwiat młodzieży, którzy w zamian za odrobinę przestępczej emocji ma pieniądze, kobiety, i wszelkie wygody.

Dodatkowym atutem kasowym tych lukrowatych produkcji (drugiej części zwłaszcza) było wykorzystanie w rodzimej ścieżce dźwiękowej,  chyba po raz pierwszy, przebojów światowych, co jeszcze bardziej przybliżało całość do konwencji celuloidowego piśmidła typu „Bravo”.

O ile Żamojda obracał się w tonacji popkulturowej, na samą popkulturę położył nacisk Łukasz Zadrzyński. Billboard z 1998 roku miał z założenia eksploatować młode jeszcze wówczas środowisko reklamowego biznesu – i owszem, został zrobiony pstrokato, agresywnie i teledyskowo, jednakże socjologia stała się podrzędna wobec kryminalnej intrygi prowadzącej do makabrycznego rozwiązania, za które obraz okrzyknięto (nieco na wyrost) „polskim Milczeniem Owiec”. To bardzo rzadka w naszym kinie próba zmierzenia się z gatunkowym thrillerem.

Popkulturowym fenomenem współczesności zajął się także Maciej Ślesicki w swoim Show, gdzie sprawny thriller (z kalkami horroru!) wykorzystał by obsmarować mechanizmy wszelkich reality-show. Bohaterowie takiegoż, odcięci od świata na wyspie, zaczynają po kolei ginąć. Klasyczny schemat z Agaty Christie (Ten Little Indians ) przeprowadzono z nerwem i bardzo inteligentnie, niestety – bardzo prostacko połączono to z kiczowatym humorem spod znaku 13 posterunku. A szanse na dzieło wybitne były bliskie.

Bardzo udaną inicjatywą była, także brutalna i bezkompromisowa,  Balanga Łukasza Wylężałka. Ten, na pół amatorski film, miał w sobie coś z surrealnego kina Davida Lyncha, gdyż sensacyjną historię opowiadał w konwencji czarnego absurdu. Oto scena otwierająca: zmaltretowany, ledwo poruszający się mężczyzna, sterany nauczyciel, zostaje potrącony przez samochód. Przestraszony kierowca przenosi ofiarę na ławkę przystanku po czym znika. Gdy przybywa policja – ofiara okazuje się nie żyć. Dwaj policjanci próbują rozwikłać zagadkę śmierci, co reżyser ilustruje serią obyczajowych, skrajnie minorowych  retrospekcji: dwaj maturzyści owej nocy dali nauczycielowi łupnia, gdyż ten napastował ich po pijaku, ale czy dokonali samego zabójstwa? Dyskotekowi yuppies zgwałcili wcześniej dziewczynę, ale czy byliby zdolni zabić menela? Małżeńska para przechodząca obok z sedesem (!) okrada pijanego nauczyciela z ostatnich groszy… Jeszcze kilka postaci przewinie się przez ekran, a każda z nich bezkompromisowo przerysowana i w jakiś sposób zepsuta. Wylężałek poszedł w skrajną przesadę, w drastyczność, w dosłowną ilustrację gnoju ulicy, anonimowości w tłumie, znieczulicy… I właśnie przez to – film miał siłę krzyku o zmianę tego stanu rzeczy.

Polska śmierć Waldemara Krzystka także zajmuje się psychicznym wstrząsem po zetknięciu z nową rzeczywistością. Tym razem jednak, bardzo przewrotnie, wszelki idealizm, malkontenctwo i narzekanie na niesprawiedliwości nowego ustroju zostaje wyśmiane: tajemniczy, seryjny morderca bierze sobie za cel właśnie inteligentów sarkających na rzeczywistość…

Osobne miejsce zajmuje wyreżyserowany przez Marka Kondrata Prawo ojca, gdzie on sam gra rolę mściciela zgwałconej córki. Film miał w sobie mnóstwo demagogii i biblijnego patosu, jednakowoż był ważnym głosem sprzeciwu na opieszałość policji i bezkarność przestępców. Morał filmu Kondrata brzmiał jednoznacznie – „zło zwyciężaj złem”, gdyż „prawo ojca” stoi wyżej od ułomnego prawa karnego.

Podobny relatywizm moralny, choć bez jednoznacznego wartościowania bohaterów, niósł znakomity Dług Krzysztofa Krauzego. Oparty na faktach film opowiada o dwu młodych biznesmenach szantażowanych przez znajomego z przeszłości, który domaga się od nich spłaty fikcyjnego długu. Sprawy przybierają traumatyczny obrót, szantażysta nie waha się przed niczym (w jednej ze scen wystawia niemowlę za okno…) … Zdesperowani mężczyźni dokonują w końcu brutalnego samosądu, pozbawione zaś głowy ciała szantażysty i jego wspólnika wrzucają do rzeki, pozorując mafijne porachunki… Moralna niewygoda sprawia jednak, że jeden z bohaterów dobrowolnie zgłasza się na policję… Ostatecznie – obaj zostają skazani na 25 lat więzienia…

Grający szantażystę Andrzej Chyra w Symetrii z 2003 roku zagra postać przeciwną protagonistom Długu – męża, który odsiaduje wyrok za zabójstwo gwałciciela swej żony… Film Konrada Niewolskiego jest jednak przede wszystkim studium więziennych relacji, moralitetem o twardych, autonomicznych prawach, rodzących się u ludzi osadzonych za murem, tamtejszej hierarchii i specyficznym systemie wartości (samosąd na pedofilu…). 

Jednym z bardziej udanych filmów gatunku, który za tło wziął ciężką moralność, jest Egzekutor Filipa Zylbera (1999). Rafał Mohr gra tam studenta, który znajduje sobie niszowe, acz bardzo intratne zajęcie – za pieniądze pomaga zmęczonym życiem ludziom rozstać się ze światem. Oczywiście – intryga idzie potem w czystą sensację, jednak obraz jest wyjątkowym u nas głosem w sprawie eutanazji.

Niedawno powstały Bezmiar sprawiedliwości  Wiesława Saniewskiego to ambitny dramat sądowy. Świeżo upieczony prawnik waha się co do kontynuacji zawodu. Przyjaciel jego ojca, prokurator, opowiada mu historię dawnego procesu, w którym brał udział – młoda kobieta zostaje zamordowana będąc w zaawansowanej ciąży, za ten czyn skazano zaś jej byłego kochanka – mimo luk w dowodach. Bohater postanawia zrewidować sprawę i odnajduje dowody niewinności skazanego – co sprawia, iż decyduje się na karierę w palestrze. Obraz ten, bliski moralitetu, porusza wciąż istotne kontrowersje wokół funkcjonowania aparatu sprawiedliwości, głównie jednak mówi o zawodowej odpowiedzialności prawników.

To chyba najważniejsze pozycje rodzimego kina sensacyjnego, których zamiarem była szersza dyskusja społeczna. Większość pozostałej produkcji to z założenia gatunkowe produkcyjniaki niosące przede wszystkim dreszcz emocji. Polska kinematografia w tym względzie bazuje na kilku tendencjach – bądź na mechanicznym przenoszeniu na nasz grunt schematów amerykańskich (Rh +, Dublerzy, Francuski łącznik…), bądź na parodiowaniu (Kiler, czy pstrokata trylogia Lubaszenki), bądź na autokomentowaniu gatunku (Sezon na leszcza), rzadko jednak mamy do czynienia z pozycją choć trochę wychodzącą poza przedział rozrywkowy.