W ostatnich dniach równocześnie czytałem dwie powieści kryminalne, których akcja rozgrywa się mniej więcej w tym samym czasie i w podobnych „okolicznościach przyrody”, czyli
Głowę Minotaura Marka Krajewskiego i
Marcowe fiołki Philipa Kerra. Porównałem je i okazało się, że rodzimy mistrz kryminału odpada w przedbiegach. Niestety.
Marcowe fiołki urodzonego w Szkocji Kerra to pierwsza część cyklu kryminałów, których głównym bohaterem jest prywatny detektyw Berni Gunther. Rzecz dzieje się w hitlerowskich Niemczech – dokładniej: w Berlinie - w roku 1936. Ktoś morduje córkę (i jej męża również) bogatego i wpływowego przemysłowca. Opróżnia też znajdujący się w domu sejf. Przemysłowiec zleca Guntherowi odnalezienie cennej biżuterii, zastrzegając, aby zbytnio nie wnikał w sprawy rodziny i nie robił zbyt wiele szumu. Nie ze maną takie numery, mógłby powiedzieć Gunther, ale nie mówi, tylko bardzo skutecznie działa, wykorzystując swoje liczne kontakty i znajomości. Detektyw szybko odkrywa, że sprawa jest zdecydowanie poważniejsze i powikłana, niźli przedstawił to zleceniodawca. A do tego jeszcze bardzo niebezpieczna. Gra toczy się właściwie wcale nie o rodową biżuterię, lecz o dokumenty, które mogą zaszkodzić wielu wpływowym osobom, a które zniknęły z sejfu. Próbując rozwikłać zagadkę, narazi się policji, gestapo, organizacji bezwzględnych przestępców, hitlerowskim bonzom, a koniec końców trafi nawet na kilka miesięcy jako więzień do obozu koncentracyjnego, wiele razy oberwie w głowę, ale też wda się w płomienne romanse (między innymi z gwiazdą kina a jednocześnie żoną swojego zleceniodawcy). Ale – nie zdradzam chyba zbyt wiele – wyjdzie cało ze wszelkich opresji, bo należy oczywiście do tych prywatnych detektywów, którzy zawsze lądują na cztery łapy.
Kerr czerpie pełnymi garściami z tradycji anglosaskiego czarnego kryminału. Gunther, twardy, choć uroczy i niezwykle dowcipny prywatny detektyw, który raz po raz pakuje się w kłopoty, który gdy już chwyci trop, nie odpuści, aż rozwiąże sprawę do końca, który mówi to, co myśli nawet w sytuacjach, kiedy korzystniej byłoby zmilczeć, jest bardzo bliskim „krewniakiem” Philipa Marlowe’a. Kerr daje delikatne znaki, że bawi się konwencją czarnego kryminału, ale robi to bez charakterystycznej dla niektórych postmodernistycznych pisarzy ostentacji. Poza tym w
Marcowych fiołkach nie tylko zgrabnie rozwinięty schemat czarnego kryminału jest istotny. W tle zaskakującej i pewną ręką prowadzonej intrygi kryminalnej Kerr – jakby od niechcenia – kreśli ciekawy obraz hitlerowskich Niemiec, które coraz bardziej przypominają gigantyczne więzienie. Pisze o propagandowych łgarstwa nazistów (rzecz dzieje w czasie olimpiady w Berlinie, kiedy to Niemcy próbowali wmówić całemu światu, że w ich kraju demokracja kwitnie w najlepsze), rozpanoszeniu wszechwładnych służb policyjnych, ludziach, którzy nagle „znikają”, zwykłych Niemcach poddających się propagandowej presji, strachu i zakłamaniu. A w tym wszystkim tkwi cyniczny, pozbawiony złudzeń Gunther, podśmiewający się z rozmaitych hitlerowskich szaleństw. Ale i jego śmiech nieco przygasa, gdy detektyw przechodzi piekło kacetu.
Co tu kryć, niecierpliwie czekam na kolejne części cyklu o Guntherze.
Marcowe fiołki, Philip Kerr
Przekład: Ewa Fiszer
Wydawnictwo Red Horse, Lublin 2009
Stron: 331
Udostępnij
Sprawdź, gdzie kupić "Marcowe fiołki" Philip Kerr
Niestety nie znaleźliśmy obecnie żadnych ofert kupna tej książki.