Wywiad z Juliette Lewis

Autor: [press] Data publikacji: 26 sierpnia 2009

W latach 90. Juliette Lewis była jedną z najpopularniejszych hollywoodzkich aktorek, a takie filmy jak Kalifornia, Urodzeni mordercy, Od zmierzchu do świtu czy Krwawy Romeo dziś otoczone są kultem. Sześć lat temu Lewis postanowiła zerwać z kinem i poświęcić się muzyce. W rozmowie z Robertem Ziębińskim aktorka i piosenkarka opowiada o pierwszych rolach zbuntowanych dziewcząt, swojej nowej płycie i obalaniu mit pokolenia X.

 

No właśnie, Urodzeni mordercy, Kalifornia, Co gryzie Gilberta Grape’a? w każdym z tych filmów grałaś wykluczone ze społeczeństwa dziewczyny. Skąd taka decyzja?

Przede wszystkim to przyszło zupełnie naturalnie, nawet nie zorientowałam się, kiedy stałam się specjalistką od ról obitych życiowo kobiet. Ciągnie mnie do nich, bo w tych postaciach jest niepewność, pewne rozdwojenie osobowości i zagubienie, które mnie intryguje. Weź Mallory Knox z Urodzonych morderców – to postać zła, ale nie do końca. Tak samo jest w przypadku Adele z Kalifornii. Pewnie, że mogłabym zagrać absolutnie dobrą, czystą postać, ale, po co? Jeśli w danej roli nie ma tego czegoś, jakkolwiek to nazwiesz czy niepewnością, czy psychologicznym skomplikowaniem, granie jej dla mnie nie będzie atrakcyjne. Poza tym lubię te swoje dziewczyny, bo tak jak one jestem babą po przejściach, a jakich to sobie wyczytaj w Internecie.

Urodzeni mordercy wywołali na świecie skandal, oskarżano ten film o propagowanie przemocy.

Nie chcę o tym rozmawiać. Zresztą, o czym tu gadać, to było w 1994 roku od tamtej pory nakręcono masę innych filmów.

Ale to dzięki zagraniu seryjnej morderczyni Mallory Knox stałaś się ikoną pokolenia X.

Z nazwami pokoleń jest tak, że zazwyczaj wymyślają je ci, którzy potrzebują coś sklasyfikować. Na przełomie lat 80. i 90. pojawiłam się ja, Brad Pitt, Johnny Depp, Ethan Hawk w kinie byliśmy czymś na kształt głosu młodych, wobec czego zaklasyfikowano nas, jako pokolenie X. Osobiście nie czuje się częścią tego pokolenia i trudno mi o nim mówić. Jeśli już mam jakoś się określać, to tak: przez moje role stałam się ikoną – strasznie wielkie słowo – wykluczonych. Czołową outsiderką kina lat 90.

W 1995 roku w filmie Katharine Bigelow Dziwne dni zagrałaś rockową piosenkarkę. W dodatku na planie śpiewałaś z zespołem utwory PJ Harvey. Powiedz czy to był moment, w którym postanowiłaś zostać rockmanką?

Może mi uwierzysz a może nie, ale pisanie muzyki i granie w rockowym zespole było moją obsesją od niemal urodzenia. Zawsze chciałam być muzykiem, a wyszło tak, że zostałam aktorką. Po tym jak kompletnie oddałam się graniu w filmach, wyparłam marzenia o scenie i rockowym zespole. Wtedy dostałam od Katharine propozycję zagrania w jej filmie. Śpiewając numery PJ, nagle przypomniałam sobie o tym, czego tak naprawdę chciałam od życia. Tak, więc ten film i ta rola były pewnego rodzaju zapalnikiem, twórczym kopniakiem.

(...)

Całość wywiadu czytaj na stronie Newsweek.pl - TUTAJ.

 

Udostępnij