Domowa kremacja, czyli Acta Martyrum i inne madrygały...

[wykorzystano przetworzoną reprodukcję obrazu Degasa "Gwałt"]

- No ile jeszcze, do kurwy, mamy czekać?!
- Korki były, już jesteśmy... – mężczyzna z kamerą pod pachą otworzył bramkę i usłużnie przepuścił przodem srebrną siksę na szpilkach, która przed chwilą wysiadła razem z nim ze srebrnego mercedesa. Taksówka odjechała, kierowca zasalutował jeszcze pasażerom. Siksa, stukając po asfaltowej ścieżce, wykołysała pupkę po kilku schodkach i uśmiechnęła się figlarnie do stojącego na ganku M.

- Przepraszamy, ale korki, pan wie...
- Dobra już, włazić, bo czasu mało...

Siksa zniknęła w korytarzu eleganckiej daczy. Mężczyźni przywitali się uściskiem dłoni, wykrzywili porozumiewawczo miny, co w samczym języku oznacza jednoznacznie: „niezły towarek”, po czym także weszli do środka.

W progu największego pokoju stał G. , gestem zatrzymał wszystkich w przedpokoju. Wzrok zatrzymał się na moment na biuście siksy, potem skrzyżował ze spojrzeniami stojących za nią kolegów. Usta dziewczyny rozjechały się w nibyuśmieszek. Zapachniało słodkimi perfumami i gumą do żucia.

Wewnątrz pokoju Fotograf instruował dwoje modeli. Kobieta, jakoś tak pod czterdziestkę, zgrabna jeszcze, ubrana skromnie, siedziała na krześle. Nad nią nachylał się Młodziak, lat trzydzieści parę, spory, złoty łańcuch, szturmówki, biały kołnierzyk.

- Dobra, teraz poproszę panią, żeby odchylić do tyłu głowę. Nie na oparcie, trochę mniej... O, teraz dobrze. Teraz ty – Fotograf strzelił paluchem na Młodziaka – połóż lewą dłoń na jej, znaczy na pani, ustach. Lewą, no co ty? No... czekaj, nie tak. Od góry lepiej... – dłoń Młodziaka zawisła na moment w powietrzu zdezorientowana. – Tak, żeby palce szły ku szyi, no... – Dla Młodziaka. widać za dużo było tej ekwilibrystyki, bo Fotograf westchnął i osobiście umodelował dłoń na twarzy kobiety („jeszcze chwileczkę, pani ...”), po czym wrócił na miejsce dowodzenia. – Tak, a teraz prawą przyłóż do szyi tak, jakbyś miał ją dusić, no... Nie, kurwa, nie duś, tylko tak w pół drogi zatrzymaj, no? ... Bliżej trochę... Dobra! I teraz proszę was, trzymajcie tak! Będę robił kilka na raz, ok?...

Flesz poszedł w ruch, Fotograf poszedł w tan; kuśtykając nieco obchodził modeli, tu i tam, bliżej – dalej, pstryk i trzask...

Mężczyźni czekający w korytarzu zapalili tymczasem papierosy. Siksa odmówiła kokieteryjnie puszczając wielkiego, różowego balona.

- A to do czego? – kamerzysta nachylił się ku M.
- Też do naszego numeru. Jakiś gówniarz, nastolatek czy coś, udusił ciotkę, bo nie chciała zaprzeczyć plotkom we wsi, czy coś...
- Jakim plotkom?
- A ja niby skąd mam?... Przysłali nam tylko nagłówek, o, sam zobacz. – M. przewertował terminarz, znalazł... – O, masz tu: „Rodzinna tajemnica. Udusił ciotkę, bo nie chciała zaprzeczyć krążącym po wsi plotkom.”
- A ta ciotka skąd? – kamerzysta skinął głową na kobietę.
- Gospodyni. Tutejsza.

- Czegoś tu brakuje, czegoś mi tu... – Fotograf przekrzywił głowę, lustrował bacznie modeli, kobietę... – Mam! M., jakieś korale, naszyjnik albo co... mamy?
- Czekaj. – M. wyminął elegancko siksę, zaciągnął się zapachem jej perfum, szamponu, wszedł do pokoju. Rozsunął leżącą pod ścianą torbę, zaczął w niej grzebać. Lusterko, klucze, grzebienie, puzderko, pluszak, breloki do kluczy... Korale, są. – Mamy, jakiś bursztyn, czy coś... Nada się?
- Nada, daj. Pani założy to, dobrze? – kobieta założyła naszyjnik, Młodziak strzepnął w powietrzu dłońmi, rozluźniając je gestem sportowca, tudzież nastolatka przed zrobieniem sobie dobrze. – Dobra, to teraz jeszcze raz, jeszcze jedna seria, ok.? Jedziemy.

Pojechali, raz dwa.

Siksa zaczęła się niecierpliwić, strzelała gumą, nakręcała na palec loka.

Uporali się po kilku minutach. Fotograf zwolnił modeli, podziękował pani ... . Skinął na G., ten wyjął z kieszeni pomięty banknot (50,- , bez vatu), kobieta schowała go skwapliwie. Wyszła, odprowadzana przez G.

Fotograf przywitał się teraz z siksą całując jej dłoń z wdziękiem kulawej pchły.

- Andrzej, miło mi.
- Majka, dzień dobry.

Do kamerzysty tylko zamachał, gestem zaprosił siksę do środka.

- Proszę tu zaczekać, zaraz zaczniemy. Tu ma pani sok, wodę, chipsy... My tylko zmienimy sprzęt i wracamy. 

Fotograf ujął pod ramię kamerzystę, odeszli na bok. – A tobie na chuj ta kamera, co?
- Z planu wracam, to ze sobą wziąłem. Co jest?
- Słuchaj, mam dla ciebie cynk, za dwa dni będzie cymes. Dasz radę?
- To zależy... Jaki materiał?
- Śliski. I mięsny. Tam ci się przyda kamera. Dobra, reszta na potem, tylko mi mów, czy dasz radę?
- Warto?...
- Srarto. Opłaci ci się. Dobra, jedziemy.

Wrócili obaj do pokoju, gdzie Młodziak konwersował z siksą. Speszył się na widok przełożonych, wyszedł natychmiast.

- Dobrze, a zatem... Rozumiem, że kolega wytłumaczył panience, w czym sprawa? To bardzo dobrze. To zajmie tylko parę minut, może dłużej, zobaczymy, jak się ułoży koncepcja.
- Jestem dyspozycyjna, nie szkodzi, proszę pana. – wyszczebiotało dziewczę, co zabrzmiało kretyńsko, choć Fotograf docenił „dyspozycyjność” siksy, a jakże.
- Panienka wie, że będzie musieć się rozebrać? To znaczy do pasa, no, do samych majteczek.
- Skoro trzeba... – odparła siksa i raz dwa, bez żenady za to z młodą gracją pozbyła się srebrnej sukienki, biustonosza (ładne, krągłe placuszki piersi), apaszki (w tej kolejności). – Czy buty też?
- Nie, właśnie buty nie. I włosy, gdyby mogła panienka rozpuścić, o tak. Bardzo dobrze. A teraz, proszę spojrzeć. Mamy tu tapczan, lustro, to będzie nasz plan. 

W rzeczy samej, był pod ścianą czerwony tapczan, nad nim wielkie lustro, upaćkane solidnie.

- Kogo gram? – spytała z profesjonalnym spokojem siksa.
- Pani gra, moja droga Maju... Mogę tak do pani mówić? A więc, pani Maju, będzie pani zgwałconą studentką.
- Ojej! – zamruczała siksa-Maja, zakrywając przy tym odruchowo placuszki. – To straszne trochę...
- Widzisz, drogie dziecko, różne rzeczy się dzieją, i dlatego trzeba o nich pisać, mówić... – G. , M. i kamerzysta wpatrywali się w siksę nachalnie, na co Fotograf natychmiast zareagował wypychając ich z pokoju i zatrzaskując przed nosem drzwi. Wrócił do siksy i uśmiechnął się po ojcowsku. – Przepraszam, teraz będzie ci swobodniej. I jak mówiłem... To czasem są bardzo straszne sprawy, moja droga...
- Aha... – tym razem siksa-Maja, jakby doceniając wagę swej roli, odsłoniła placuszki.
- Ty masz tylko przez chwilę leżeć, na tym materacu, na tym tapczanie,  nieruchomo, a ja pstryknę parę fotek. I już.
- A będzie widać twarz?
- No, nie bardzo... Słuchaj, połóż się, ja cię ułożę odpowiednio, zobaczysz sama. Powolutku... Połóż się na brzuchu, o tak. Może trochę wyżej.

Siksa posłusznie dała się ułożyć.

- Obróć głowę w lewo, o tak. Do lustra, właśnie. – Fotograf stał pod kątem do tapczanu, do lustra, mierzył w kadrze aparatu odbicie dziewczyny. – I gdybyś podkuliła lewą rękę, żeby dłonią zasłonić usta, o tak... Dobrze, bardzo fajnie... I lewa noga, niech ona zostanie na tapczanie, a prawą spuść poza tapczan... Bardzo ładnie, o tak... A druga ręka wzdłuż ciała... Właśnie tak. Dobrze. Teraz posłuchaj: zamknij oczy, i zostań tak nieruchomo z minutę, dobrze? Ja zaczynam pstrykać... Gotowa?

Flesz. Drugi, czwarty, piąty...

Mężczyźni na korytarzu palili w milczeniu papierosy, Młodziak na ganku rechotał do kogoś przez komórkę. M. wertował swój terminarz, gdy zadzwoniła jego żółta Nokia. 

- No witam. Tak, właśnie kończymy... No do tego policjanta, co na izbie zgwałcił studentkę... Jeszcze coś? Bo trochę czasu mało, a do wieczora mamy oddać... Dobra, to dawaj, zobaczymy, co się da zrobić. Jaki to temat? Poczekaj... – M. wyszukał w kieszeni długopis, skuwkę zdjął zębami, sepleniąc powtarzał słowa, które koślawo zapisywał: „Do-mo-wa kre-ma-cja...”
...


/wg tygodnika K****, nr 23(856), 10 ** 2007/