UGI, Mirosław Tomaszewski

Autor: Webmaster
Data publikacji: 20 lipca 2007

UGI

Autor: Mirosław Tomaszewski
Liczba stron: 342

Globalizacja następuje na naszych oczach już od pewnego czasu – nie polityczno-geograficzna jednakże, nie ta, której czarne widma kreślą politycy, epigoni Orwella czy fantaści, jak choćby David Wingrove w cyklu Chung Kuo. To globalizacja ponad narodowymi podziałami, tożsama z odbiorem świata uniwersalnym językiem - ikon – najpierwszym sposobem percepcji, powszechnym WYSIWYG.

Świat ikony wypiera świat litery, a konotacje neo-łacińskiego zwrotu plus cola gratis zrozumiałe są chyba pod każdą szerokością geograficzną. I darmo sarkać na ten stan rzeczy, ot, w tę stronę nam przyszło i basta. W powieści Tomaszewskiego UGI  odpowiedzialne za to struktury medialne urastają do rangi demonicznego spisku.  Bohater, Oskar Knop, nowojorczyk polskiego pochodzenia, wpada na trop pewnego konsorcjum o specjalności advertising, Universal Global Investment, które zdaje się oplatać kolejne kraje totalitarnymi mackami. Knop jest poczytnym dziennikarzem i właśnie został uhonorowany prestiżową Nagrodą Kraina za dziennikarską bezkompromisowość. To jednak de facto kolejny przejaw  branżowego blichtru, Knop pracuje bowiem dla brukowca „Battery”, przez co wszelka „ideowość” jest czysto komercjalna; najlepiej zaś, gdy tyczy się kolejnego wywiadu ze współczesnymi, anarchistycznymi wywrotowcami (tzw. contras).

Gdy UGI bezowocnie próbuje zwerbować Knopa, dochodzi u niego do szczerej konwersji: postanawia zdemaskować organizację, a za tym obłudne mechanizmy establishmentu. Musi przez to pokonspirować z głowami contras, udać się do ojczystego kraju, przejść dla przykrywki psychiatryczną kurację… i jeszcze kilka rzeczy, których nie do końca udało się autorowi konsekwentnie spleść.

UGI jako thriller idzie w stronę social-fiction, i jest konglomeratem kanonicznych w tym względzie tropów: Kafki, Orwella (Tomaszewski podchodzi jednak do nich z ironią), potem pigularza-Dicka, są nawet migawki pachnące Witkacym („lanser” mody wylizujący w restauracji talerz!). Wszystko ma tu ręce i nogi, morał z całości jest ważki i aktualny (choć może ciut już ograny…), jednakże lepiej byłoby, gdyby autor zdecydował na jedną z dwóch przestrzeni fabuły: oba epizody, nowojorski i polski, mają autonomiczny potencjał. W naszym, psychiatrycznym, jest miejsce na kilka przejmujących, keseyowskich psychodram (vide historia Sylwii, upadłej gwiazdy medialnej!), na odmalowanie pigulanych tripów, które są nośnikiem „reklamowego głodu” (bardzo zgrabnie), na, nieco uproszczone co prawda (Polska jest krajem contras, oj, z lekka pretensjonalnie to brzmi) demitologizowanie narodowych kontestacji (trolejsi?...). I jest epizod z Manhattanu, który ujął mnie mocniej: kimże jest bowiem nasz Oskar Knop? Kolejnym importem ze Starego Świata, Kopciuszkiem zamienionym w dorobkiewicza, który czerpie pełnymi garściami – do znużenia! – z manhattańskich krynic, gdyż  tego wymagają konwencje elit. (Przypomina mi się anegdota Zygmunta Kałużyńskiego, w której to Polański, oprowadziwszy znajomych z Polski po swej rezydencji, konkluduje: „Gdybym tego wszystkiego nie miał, oni wszyscy z branży przestaliby mnie szanować”). A w głębi ducha chce być jak Woody Allen, który najbardziej ceni sobie  (Knop, nie Allen) wieczory w nowojorskich teatrach. I to jest w UGI intrygujące, solidny dramat dziennikarza borykającego się z wątpliwościami, że kabotynami na równi są i jego chlebodawcy z establishmentu, i kontestatorzy pokroju contras. Teoria spiskowa, rozegrana tutaj po łebkach, mogłaby dla mnie zupełnie nie istnieć. Zwłaszcza, że w obszernym epilogu, „uspokojeniu” i rozwiązaniu intrygi (autor świetnie zawiesza spodziewany suspens, dając zakończenie opozycyjne do Kafki: prawdziwe zło i słabości wynikają z nas samych...) Tomaszewski sięga poruszającej głębi: dreszcz wzbiera, gdy Knop wręcza nagrodę Kraina swemu następcy, doznając w tej sztafecie olśnienia i … godząc się z samym sobą (brzmi to gorzko, i prawdziwie cynicznie!). A już obrazek z krwawą plamą na koszuli – jest pointą mistrzowską.

Szkoda, że autor nie zdecydował się wyciągnąć thrillera z samej tylko opowieści dziennikarskiej. W jego globalnym spisku, po prostu, za mało nerwu, zbyt mało tej, uprawnionej tematem, klaustrofobii Kafki, którą w konwencji szpiegowskiej wycisnął do dna choćby John LeCarre w Ze śmiertelnego zimna. Szkoda, bo mogło być brawurowo. A tak – jest zaledwie przyzwoicie.


P.S.

UGI otwiera wydawniczą serię  Ze strachem, przy czym okładka powieści zupełnie pomyłkowo kieruje czytelnika na tropy noir. Dopraszam się stanowczo w przyszłości marketingowej poprawy. Chyba, że wydawca ironizuje sobie z czytelnika (przepraszam, Konsumenta), odwracając motyw what you see is what you get? Hmm… Raczej jednak nie.


Ugi

Mirosław Tomaszewski

Wydawnictwo: Czarne
Liczba stron: 342
Format: 12,5x19,5 cm , oprawa broszurowa
ISBN:83-89755-77-7
Rok wydania: 2006

 
 

Udostępnij

Sprawdź, gdzie kupić "UGI" Mirosław Tomaszewski