Symfonia śmierci, C. Harrod-Rhodes (fragment)

– Cześć, Bill. Przepraszam, że cię budzę, stary – rzekł Nicholls, sierżant z nocnej zmiany.
– Właściwie to już nie spałem. Co się dzieje?
– Mam dla ciebie działo. – Nicholls, z pochodzenia Szkot, wymawiał głoski w taki sposób, że „ciało” brzmiało prawie jak „działo”. – Barry House, New Zealand Road, White City Estate.
Slider spojrzał na zegarek. Był kwadrans po piątej.
– Dopiero je znaleźli?
– Ktoś zadzwonił pod dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć. Anonimowe zgłoszenie. Chwilę zajęło, zanim patrol dotarł na miejsce. Podobno dzwonił jakiś dzieciak i oczywiście pomyśleli, że to podpucha. Teraz są tam mundurowi. Atherton jest już w drodze. Niezły początek dnia, co?
– Mogło być gorzej – odparł automatycznie Slider. Zobaczył, że Irene zaczyna się budzić. Zrozumiał, że jeśli się szybko nie wyszykuje, będzie dużo, dużo gorzej.

***
Osiedle White City Estate zostało wybudowane na terenie, gdzie odbyły się pierwsze Igrzyska Wspólnoty Narodów. Na tę okazję wzniesiono nie tylko gigantyczny stadion sportowy, ale również uruchomiono nową stację metra. Olbrzymie osiedle kilkupiętrowych bloków mieszkalnych ograniczone było z jednej strony Western Avenue, odnogą głównej arterii A40.

Z drugiej strony ogradzał je stadion i Stacja Telewizyjna BBC, zwrócona tyłem do osiedla i spoglądająca na Wood Lane. Z pozostałych dwóch stron White City było otoczone wiecznie zaludnionymi ulicami Shepherd’s Bush i Acton. W latach trzydziestych osiedle to można było stawiać za wzór, ale teraz zrobiło się brudne i sprawiało nader przygnębiające wrażenie. Władze miasta zdecydowały się nawet rozebrać stadion, na którym niemal od początków dziejów w każdy czwartek i sobotę odbywały się wyścigi psów. Slider wielokrotnie zaglądał do White City w sprawach służbowych. Zazwyczaj chodziło o kradzieże samochodów i włamania do mieszkań. Czasem było ciekawiej, gdy jakiś recydywista, który zbiegł z pobliskiego więzienia Wormwood Scrubs, zaszywał się w jednym z mieszkań jak w króliczej norze. Było to znakomite miejsce do zabawy w chowanego. Slider zawsze się gubił w labiryncie bloków. Kiedyś lokalne władze administracyjne wystawiły tablice informacyjne z mapami i alfabetycznym spisem bloków, jednak miejscowe dzieciaki błyskawicznie je zniszczyły. Zdaniem Lidera, jeżeli człowiek nie urodził się w tym miejscu, nigdy nie mógł poruszać się sprawnie po White City.

Przed wejściem do klatki schodowej stał wysoki, potężny, brodaty posterunkowy. Gawędził przyjaźnie z gapiami, trzymając ich jednocześnie na dystans. Był to Andy Cosgrove, który, zgodnie z nowym systemem współpracy społeczeństwa z policją, sprawował pieczę nad tym rewirem i najwyraźniej nie tylko znał, ale i lubił owo miejsce.
– Obawiam się, sir, że musi się pan udać na ostatnie piętro – zwrócił się do Slidera, rozgarniając jednocześnie tłum, aby zrobić przejście dla komisarza. – Piechotą. To jeden ze starszych bloków. Jak pan widzi, dopiero zaczynają go modernizować.
Slider spojrzał w górę.
– Wiesz, kto to był?
– Nie, sir. Nie sądzę, żeby był to ktoś z miejscowych.
Sierżant Atherton już tam jest, podobnie jak koroner.
– Zawsze ostatni. – Slider się skrzywił.
– Minusy życia poza miastem, sir – odparł Crosgrove. Slider nie był pewien, czy posterunkowy żartował, czy nie. Ruszył na górę. Schody były wykonane z litych płyt granitowych, z poręczami z kutego żelaza, a ściany wyłożono ciemną glazurą. Iście niezniszczalne. Ludzie nie mieli szans zostawić na nich nawet najmniejszego śladu. Dzisiaj już takich nie robili.
Na górze zasapany Slider napotkał wyjątkowo radosnego Athertona.
– Jeszcze jedno piętro – rzucił sierżant zachęcająco. Slider obrzucił go złowrogim spojrzeniem i poczłapał za nim ciężko. Szare kawałki gruzu zachrzęściły mu pod nogami.
Po jednej stronie schodów były usytuowane dwa mieszkania, po drugiej tylko jedno.
– Środkowe drzwi – poinformował Atherton. Przed drzwiami prowadzącymi na miejsce przestępstwa stał umundurowany posterunkowy Willans. – Na tym piętrze wszystkie
mieszkania są puste. Podobno nikt tutaj nie mieszka od sześciu tygodni. Cosgrove mówił, że mieli trochę kłopotu z nocującymi tutaj włóczęgami i dzieciakami chowającymi się, żeby wypalić papierosa. Oto jak się tutaj dostali. Szklana tafla w drzwiach wejściowych została zabita deską.
Atherton poluzował gwoździe z jednej strony i wsunął palce pod dyktę, demonstrując, w jaki sposób można dosięgnąć gałki w zamku yale.
– Nie znaleźliście kawałków zbitej szyby? – Slider zmarszczył brwi.
– Ktoś tu posprzątał – rzekł ponuro Atherton. – Wyczyścił wszystko na glanc.
– Kto znalazł ciało?
– Około trzeciej nad ranem jakiś dzieciak zadzwonił pod dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć. Nicholls myślał, że to podpucha, bo chłopak wydawał się bardzo młody, a poza tym nie chciał podać nazwiska. Mimo to przekazał informację patrolowi. Nie spieszyli się jednak z przyjazdem.
Znaleźli ją dopiero za kwadrans szósta.
– Ją? – Dziwne, ale zazwyczaj człowiek spodziewa się trupa mężczyzny.
– Kobieta, dwudziestoparoletnia. Naga – podsumował zwięźle Atherton. Slider poczuł znajomy skurcz serca.
– Tylko nie to.
– Nie sądzę – rzucił szybko Atherton, uprzedzając pytanie.
– Nie wygląda na to, żeby ktokolwiek ją tknął. Koroner właśnie nad nią pracuje.
– No dobrze, rzućmy na to okiem – powiedział zniechęcony Slider.

Poza nieprzyjemnym smakiem w ustach i wzdętymi jelitami czuł ostry ból w prawym oczodole. Poza tym strasznie potrzebował nieprzerwanego spokojnego snu. Atherton, który balował z nim do późna w nocy, a dzisiaj pojawił się tu dużo wcześniej, wyglądał nie tylko na wyspanego i zdrowego, ale również szczęśliwego. Wyraz jego twarzy kojarzył się Liderowi z gorliwym i chętnym do pracy owczarkiem, wędrującym właśnie na górską łąkę, aby pilnować owiec. Slider chciał wierzyć, że kiedyś wiek i małżeństwo dopadną również i Athertona.
Mieszkanie oświetlone jedynie reflektorem zamontowanym na przeciwległym dachu (zapewne po to, żeby odstraszać wandali) wydawało się ponure i przygnębiające.

– Oczywiście nie ma tu prądu – rzekł Atherton, wyciągając latarkę. Harcerzyk, pomyślał z nieuzasadnioną złością Slider. W środku komisarz Hunt oświetlał latarką miejsce zbrodni koronerowi, Freddiemu Cameronowi, który skinął głową na przywitanie i bez słowa odsunął się, robiąc miejsce dla Slidera.
Ofiara leżała na lewym boku, plecami do ściany, z podkulonymi nogami, zgiętym lewym ramieniem i dłonią wsuniętą pod głowę. Jej ciemne przycięte na pazia włosy opadały na twarz i szyję. Slider zrozumiał, dlaczego Cosgrove sądził, iż ofiara nie mieszkała w tej okolicy. Była, jak to określali patologowie, „dobrze odżywiona”. Miała kształtne ciało, nieskazitelnie gładką skórę, która, podobnie jak jej włosy, lśniła owym nieuchwytnym blaskiem dostatku, będącym rezultatem zrównoważonej diety białkowej. Miała również opaleniznę, od której odcinał się biały ślad po bikinina biodrach.

Slider chwycił prawą rękę kobiety. Była chłodna, lecz nadal jeszcze giętka; silna, choć zadziwiająco brzydka dłoń miała długie palce i paznokcie przycięte tak krótko, że widać było różowe obrąbki. Skórki wokół paznokci starannie przycięto. Slider nie dostrzegł żadnych zadrapań ani śladów walki. Położył dłoń zmarłej na ziemię i odgarnął włosy z jej twarzy.

Wyglądała na dwadzieścia pięć lat, może mniej. Jej policzki zachowały jeszcze soczystą, promienną krzywiznę młodości. Miała mały prosty nos, pełne usta, wyraźnie zarysowane ciemne brwi i czarne rzęsy, ocieniające policzki. Oczy były zamknięte, a na twarzy malował się spokój. Śmierć, choć przedwczesna, przyszła do niej cicho niczym sen.

Ostrożnie chwycił ją za ramię, podniósł nieco i oparł o ścianę. Jej małe, jeszcze nie do końca rozwinięte piersi były tego samego koloru co reszta skóry. Gdziekolwiek się opalała zeszłego roku, musiała to robić topless. Jej ciało było smukłe i sprężyste. Biały trójkącik skóry poniżej płaskiego, złotawego brzucha wyglądał niczym aksamit. Slider wyobraził sobie ją nagle, spacerującą po jakiejś tropikalnej plaży w promieniach egzotycznego słońca – beztroskie urodziwe źrebiątko, mające całe życie przed sobą, traktujące radości tego świata jak coś całkiem naturalnego. Ogarnął go ogromny żal. Brodawki koloru dojrzałej maliny zdawały się  spoglądać na niego z wyrzutem niczym para oczu. Położył ją znowu na podłodze, wstał szybko i odszedł, pozwalając Cameronowi wrócić do przerwanej pracy. Sam obszedł tymczasem mieszkanie. Były tu trzy sypialnie, salon, kuchnia, łazienka i osobna toaleta. Wszystkie pomieszczenia ogołocono z mebli i dekoracji i dokładnie wysprzątano. Nie było tu ani jednego śmiecia porzuconego przez bezdomnych lub dzieci. Nic, nawet drobiny kurzu.

Przypomniał sobie pokryte gruzem schody i westchnął. Nie było tu dla nich niczego, żadnego odcisku buta, dłoni, żadnych dowodów materialnych. Gdzie się podziały jej ubrania i torebka? Slider poczuł niepokój. Wszystko wydawało się zbyt dobrze zorganizowane, zbyt profesjonalnie wykonane. Tapety w kolejnych pomieszczeniach prezentowały się fatalnie.

– Doktor Cameron chce z tobą porozmawiać, szefie. – W drzwiach pojawił się Atherton. Slider drgnął zaskoczony na dźwięk jego głosu, a potem poszedł za partnerem do pokoju.
Freddie Cameron podniósł wzrok na Slidera.
– Żadnych śladów walki, żadnych widocznych ran, zadrapań czy siniaków. Serce? Narkotyki?
– Daj mi szansę – wyjęczał Cameron. – Nic nie widzę w tym cholernym świetle. Nie mogę znaleźć nakłucia, ale stawiam na narkotyki. Popatrz na jej źrenice. – Pozwolił opaść jej powiekom, po czym uniósł po kolei jej ręce, przyglądając się skórze w zgięciu łokci. – Nie ma śladów po igle.
Zresztą jej stan ogólny wskazuje na to, że nie była narkomanką. Może zażyła coś doustnie, ale w takim razie gdzie jest pojemnik po tym świństwie?
– Skoro już o tym mowa, wypadałoby spytać, gdzie się podziało jej ubranie – powiedział Slider. – Myślę, że możemy wyeliminować samobójstwo, chyba że przywędrowała tutaj na golasa. Ktoś musiał tutaj z nią przyjść.
– Zapewne – rzucił sucho Cameron. – Nie mogę ci więcej pomóc, Bill, dopóki nie przyjrzę się jej w dobrym świetle. Zgaduję, że przyczyną śmierci było przedawkowanie, prawdopodobnie po zażyciu czegoś doustnie, ale mogę się jeszcze dopatrzeć śladów po igle. Nie znalazłem żadnych śladów na jej ciele oprócz nacięć, ale te zostały zrobione już po śmierci.
– Nacięć?
– Na stopie. – Cameron wskazał ręką. Slider przykucnął.
Nie zauważył tego wcześniej, ale na delikatnie podwiniętej stopie ofiary widniały dwa głębokie nacięcia układające się z grubsza w literę T. Nie krwawiły, wyciekło z nich tylko trochę osocza. Kropelki krwi w rozcięciach zastygły w czarnych grudkach. Ucierpiała tylko lewa stopa, prawa
pozostała nietknięta. Poduszki małych palców wyglądały jak tłuściutkie różowe perełki. Slider poczuł się naprawdę okropnie.
– Czas zgonu? – wykrztusił z trudem.
– Mniej więcej osiem godzin temu. Dopiero zaczyna się stężenie pośmiertne. Będę mógł powiedzieć z większą dokładnością, kiedy zacznie ustępować.
– W takim razie zginęła około dziesiątej wieczorem, tak?
– Slider wpatrywał się w ciało z konsternacją. Kobieta zupełnie nie pasowała do tego miejsca. – Nie podoba mi się to.
Cameron położył dłoń na ramieniu komisarza.
– Nie ma żadnych śladów wymuszonego stosunku płciowego – rzekł pocieszająco.
– Wszyscy inni powiedzieliby po prostu gwałt. – Slider zdołał się uśmiechnąć.
– Język, mój drogi, jest wyrafinowanym instrumentem, a nie topornym narzędziem. Wracając do sprawy, dokładny czas zgonu określę po autopsji. Po południu będzie sztywna jak deska. Niech pomyślę… mogę to zrobić w piątek, powiedzmy o czwartej, jeżeli minie stężenie. Dam ci znać,
gdybyś chciał się przyjrzeć. Ładny dzieciak. Zastanawiam się, kim ona była. Ktoś na pewno za nią tęskni. Ach, a oto fotograf. To ty, Sid? Nie ma światła. Mam nadzieję, drogi chłopcze, że przywiozłeś ze sobą reflektory, bo ciemno tu jak w kreciej dziurze. 

Sid zabrał się do pracy, narzekając na warunki. Cameron odwrócił ciało, żeby fotografowi łatwiej było zrobić kilka zdjęć twarzy. Kiedy brązowe włosy zsunęły się z twarzy kobiety, Slider pochylił się nad nią z nagłym zainteresowaniem.
– Hej, a co to za ślad na szyi?
Po lewej stronie szyi widniał, duży, okrągławy placek mniej więcej w połowie odległości między uchem a obojczykiem. Wydawał się szczególnie brzydki na tle nieskazitelnej bladości.
– Wygląda mi to na wyjątkowo soczystą malinkę – obwieścił gromko Sid. – Sam bym jej z chęcią jedną sprawił.
Sid sfotografował w swoim czasie dla policji kilka naprawdę makabrycznych obiektów, między innymi wisielca, którego odkryto tak późno, że trup się nie rozsypał wyłącznie dzięki ubraniu. Rozkładające się ciała nie wzruszały go zupełnie, ale Slider z zainteresowaniem zauważył, że coś w widoku tej nagiej kobiety wytrąciło fotografa z równowagi, zmuszając go do przesadnej reakcji.
– Czy to siniak? A może oparzenie, na przykład chemiczne?
– O, nie, to stary ślad – ocenił Cameron. – Wygląda bardziej jak odcisk. Widzisz to przebarwienie? Musiała w to coś wsmarowywać. Poza tym widzę też anormalne owłosienie,
o, tutaj. Cokolwiek to jest, na pewno było przewlekłe. – Przewlekłe? Ja bym to nazwał paskudnym – rzekł Sid.
– Miałem na myśli, że ofiara miała to przez bardzo długi czas – odparł Cameron ze zwykłą sobie uprzejmością.
– Możesz to sfotografować? Doskonale. No dobrze, Bill, zobaczyłeś już wszystko, co chciałeś? W takim razie zabieramy ją stąd. Zmarzłem na kość.

Chwilę później ciało kobiety zostało ułożone na noszach, okryte płachtą i wyniesione. Zanim Cameron opuścił mieszkanie, zapytał jeszcze Slidera:
– Przypuszczam, że życzysz sobie otrzymać wszystkie odciski i dane stomatologiczne tout suit? Nie żeby jej zęby powiedziały ci zbyt wiele, to niemal idealny zestaw. Głównie dzięki fluorowi.
– Dzięki, Freddie – odparł zamyślony Slider. Ktoś na pewno za nią tęskni. Rodzice, współlokatorzy, narzeczony – na pewno. Przecież musi mieć chłopaka, prawda? Wpatrzył się
w ogołocony z mebli brudny pokój. Dlaczego tutaj, na litość boską?
– Przyjechali chłopcy z daktyloskopii, szefie – rzucił Atherton, wyrywając go z ponurego zamyślenia.
– Świetnie. Niech Hunt i Hope zaczną spisywać zeznania – polecił Slider. – Chociaż na pewno nikt nic nie widział. Nie w tej okolicy.

Zapowiadała się istna harówka. Pytania, zeznania, setki zeznań, większość sprowadzi się i tak do Trzech Mądrych Małp i tym podobnego steku bzdur. Jakie to smutne. W powieściach detektywistycznych zawsze był ktoś, kto po zsynchronizowaniu zegarka z czasem Greenwich wyjrzał przez okno w odpowiednim momencie i zobaczył samochód z charakterystyczną rejestracją, prowadzony przez wysokiego jednonogiego rudego mężczyznę z czarną przepaską na oku i zygzakowatą blizną szpecącą jego lewy policzek. Daję słowo, inspektorze kochany, wiedziałem, że żaden tam z niego dżentelmen, bo i nie miał brązowych butów.
– Może warto by zaangażować w spisywanie zeznań Cosgrove’a – powiedział Atherton. – Ten przynajmniej mówi ich językiem.


***



/o Wydawcy i szczegółach /