Adam Ubertowski o "Inspektorze van Graafie"

Autor: Marta Łysek Data publikacji: 29 czerwca 2010

 Z Adamem Ubertowskim, autorem "Inspektora van Graafa" (XI tom Polskiej Kolekcji Kryminalnej) rozmawia Marta Stasiak

Marta Stasiak: Co to jest metateoria?

Adam Ubertowski: To jest coś powyżej teorii.

M.S: To znaczy?

A.U.: Coś bardzo bardzo teoretycznego.

M.S.: A jakby Pan to wyjaśnił czytelnikowi, dla którego filozofia jest zagadką?

A.U.: Chodzi o to, żeby czytelnik zrozumiał, że to jest coś tak bardzo teoretycznego, że nawet teoretyk może mieć kłopoty ze zrozumieniem, o co chodzi. Figlon teoretycznie ogarnia wszystko. To, co w teorii istnieje, jest w jego zasięgu - natomiast nie jest w zasięgu przeciętnego człowieka. W gruncie rzeczy nie musimy wnikać w to, co to jest metateoria, wystarczy nam wiedzieć, że przy tym przeciętny Kowalski wysiada.

M.S.: I nie boi się Pan, że przeciętny Kowalski, zamiast się identyfikować z bohaterem, będzie musiał stać z boku i obserwować jego poczynania?

A.U.: Mam nadzieję, że jest w stanie się identyfikować, bo Figlon jest troszeczkę ciapowaty. Taki poszukujący, nieokreślony i przestraszony rzeczywistością, nie radzi sobie ze wszystkim tak jak większość z nas. Poza tym Figlon nie do końca jest świadomy własnej siły, to też jest takie sympatyczne: nie do końca rozumie, jakie przerażenie wzbudza we wszystkich dookoła.

M.S.: Czemu Figlon się w ogóle zniża do poziomu zagadek kryminalnych?

A.U.: Bo to jest piękny problem teoretyczny: kto mógł popełnić morderstwo? Dla niego to jest inspirujące, a poza tym to jest człowiek oderwany od rzeczywistości i zazdrości praktykom. Wielu humanistów bardzo często ma kompleks osób, które robią coś bardzo praktycznego: na przykład inżynierów, którzy coś budują, robią coś w wapnie i cemencie, pogmerają - i stoi. Tak konkretnie, tymi ręcami. To jest dla Figlona fajne: że może komuś pomóc. Poza tym on się nie pchał, jego poprosili. Mam chęć napisać presequel,  wyjaśniający, jak to się stało, że on się wplątał w to wszystko.

M.S.: A co z van Graafem? Na pierwszy rzut oka to chandlerowski bohater, mroczny i mający problemy z kobietami.

A.U.: Ale on ma problemy z kobietami inaczej. Na przykład Figlon ma raczej problemy z inicjacją związku i nieśmiałością, natomiast van Graaf ma problemy wynikające z jego bujnej natury, przyciąga kobiety, natomiast ma kłopot z trwałością tych związków. Napisałem takie zdanie, które  bardzo lubię, że van Graaf miał piętnastominutowe związki z kobietami. Van Graaf jest zdecydowanie mroczny i to też rzutuje na sferę męsko-damską. Jednocześnie wzbudza może nie sympatię, ale zaciekawienie potencjalnego czytelnika.

M.S. Pana bohaterowie noszą holenderskie nazwiska. Część z nich jest znacząca, a część nie. Dlaczego?

A.U.: To nie było moim zamysłem, gra słów jest bardzo przypadkowa. Dobierałem nazwiska pod kątem brzmienia, nie znaczenia.  Ale Może ja nie wiem o czymś? Autor nie musi wszystkiego wiedzieć, może jesteśmy tylko pośrednikami przekaźnikami w przekazywaniu jakichś mocy.

M.S.:  Mówi Pan, że jest Pan przede wszystkim pisarzem, i to jest tak oczywiste, że nie ma potrzeby o tym wspominać, a dopiero potem wszystkim innym. Czyli kim Pan jest?

A.U.: Pisanie jest bardzo ważne w moim życiu, natomiast nie żyję z pisania. Kim ja jestem? Jest takie wyświechtane słowo – intelektualista. Ja jestem intelektualistą w tym sensie, że żyję z intelektu, to znaczy z wykorzystywania zwojów mózgowych,  w czasach, w których można całkowicie zarabiać siłą mózgu, nie siłą rąk. Mnóstwo ludzi z tego żyje, i ja też.

M.S.: Porozmawiajmy jeszcze o tej konstrukcji książki. Jest dwuwarstwowa: pierwsza warstwa to jest zagadka kryminalna, którą trochę Pan dekonstruuje, druga warstwa to zabawa z czytelnikiem, taki meta-kryminał. To celowe, czy też wyszło Panu niechcący?

A.U.: Na pewno celowe. Ja nie jestem z pierwszego powołania autorem kryminałów. Napisałem wcześniej inne rzeczy. Moje książki są bardzo różne i ukułem sobie takie sformułowanie, że jestem  pisarzem projektowym. Mam projekt na jakiś pomysł pisarski - i realizuję go. Moje ostatnie książki łączy styl, ale taki „Bicz boży” w ogóle się nie łączy z tym, co teraz robię. To wynika z potrzeb formalnych. Natomiast w „Inspektorze van Graafie” nie interesowało mnie napisanie standardowego kryminału. Chciałem się pobawić formą, wykorzystując najbardziej znany, oczywisty i charakterystyczny schemat; nazywam to powieścią dedukcyjną. Jest tam  człowiek, który przychodzi z zewnątrz, zamknięty krąg podejrzanych, a czytelnik wraz z bohaterem próbuje rozwikłać zagadkę. To taka zabawa, kto pierwszy: czy Agatha Christie albo Joe Alex powie: „Zobacz, to on!” -  czy ja wcześniej dam radę jako czytelnik.

M.S.: Ale tu nie dał Pan czytelnikowi szansy.

A.U.: Nie dałem większej szansy. To jest w tej metateoretyczności, zapowiedziane: że mamy do czynienia z jakimś cyborgiem, z  gigantem myślowym. Jak chcesz, czytelniku, to się  z nim spróbuj, ale ja nie obiecuję ci wielkiej szansy. Czytelnik ma dociągnąć do końca. To było wcześniej wykorzystywane, na przykład w filmie „Podejrzani”: główny bohater opowiada historię o tym, jak zrobili z kolegami skok. Wszystko widzimy jego oczami. Ani ja, ani nikt z moich znajomych do końca nie odgadł, że to jest kreacja, że akcja dzieje się w głowie narratora,  że on sam jest bohaterami, o których opowiada. Była bardzo mała szansa, że ktoś odgadnie to zakończenie. Dla mnie to nie umniejsza zabawy intelektualnej. A czytelnik mówi na końcu: „Że ja na to nie wpadłem!” U mnie taka sytuacja się powtarza, ale nie możemy zakładać, że nikt z czytelników nie pomyśli. Figlon wpadł na rozwiązanie zagadki. On nie jest wytworem cybernetycznym, to jest człowiek. Ja też wpadłem na to rozwiązanie pisząc, więc może ktoś z czytelników też wpadnie?

M.S.: Nie boi się Pan, że czytelnik się rozczaruje tym finałem? Ponieważ rozwiązanie nie jest klasyczne, tylko kreatywne, a w następnej książce może Pan stwierdzić, że Figlon się po prostu pomylił. Droga jest otwarta.

A.U.: Dlatego jestem przeciwnikiem kary śmierci, bo prawie nigdy nie ma pewności. Wiadomo, że przyznanie się sprawcy nie jest dowodem – może on chce zwrócić na siebie uwagę, może chce popełnić samobójstwo, może ma już dosyć. Tak jak Marchwicki, który się przyznał, a teraz wiemy, że to nie był on. Żyjemy w 2010 roku, napisałem „Inspektora van Graafa” w 2008. Jesteśmy w trochę innych czasach niż Agatha Christie – wtedy była piękna wiara w człowieka, w to, że do wszystkiego można dojść rozumem. Ale to wcale nie jest pewne. Nie ma jednej prawdy. Figlon kilka razy mówi, że nie da się wszystkiego wyjaśnić: zaznacza, że być może powie, kto zabił, i to będzie spójne i logiczne, natomiast nie obiecuje, że to będzie jedyna prawda. Nie da się wszystkiego stwierdzić.  To jest bardzo bliskie mojemu myśleniu. Co najmniej kilkadziesiąt zagadek kryminalnych uznawanych za rozwiązane nie do końca są rozwiązane. Większość procesów to są procesy poszlakowe i nie znamy prawdy, zwłaszcza, gdy chodzi o kilka osób. Na przykład zabójstwo w Kredyt-banku; ich tam było trzech czy czterech, a my nie wiemy, czy wszyscy zabijali, czy może ktoś krzyczał „Nie róbcie tego”, a ktoś inny próbował bronić tych ludzi. Może ktoś stał sparaliżowany i przerażony, że życie mu się kończy, bo ktoś zaczyna zabijać niewinne ofiary. Nigdy do tego nie dojdziemy; nawet, gdybyśmy widzieli zapis wideo,  nie wiemy, co się dzieje w ich głowach.  Człowiek żyje w określonych czasach i ocenia z ich perspektywy. Na przykład słynne zadłużenie się Gierka w kontekście tego, że najbardziej zadłużonym krajem na świecie są Stany Zjednoczone.  Okazuje się, że miarą wielkości kraju i jego pozycji ekonomicznej jest zadłużenie; skoro dawali nam kredyty, to znaczy, że byliśmy postrzegani jako potęga gospodarcza. Wszystko jest względne; nie wierzę w istnienie jakiejś jednej, obiektywnej, nieprzemijającej prawdy, wszystko zależy od kontekstu.

M.S.: Figlon podaje jedno z możliwych rozwiązań, bo Pan uważa, że nie istnieje jedyne możliwe rozwiązanie?

A.U.: Tak. To jest dla mnie taka zabawa konwencją. Nie chciałem rozbijać tego schematu, tylko troszkę się nim pobawić.

M.S.: Ale go Pan rozbił.

A.U.: Ale nie do końca; jest tu dochodzenie, pewne elementy klasyczności są zachowane.

M.S.: Jak się Pan czuje w towarzystwie innych autorów Polskiej Kolekcji Kryminalnej?

A.U.: Bardzo dobrze. Chociaż nie wszystkie pozycje miałem w ręku, więc mogę się odnieść do dwóch: do Gai [Grzegorzewskiej] i do Marcina [Świetlickiego]. Każde z nich jest troszeczkę z innej bajki: Gaja jest zaprzysięgłą autorka kryminałów, zna się na tym, ma podkład teoretyczny, natomiast Marcin przyszedł w ogóle z innej bajki, punktem wyjścia była poezja. Poezja a kryminał – to jest dopiero wolta! Czuję takie pokrewieństwo, które wynika z fascynacji samą kryminalnością. To jest kolekcja bardzo kryminalna, ale mnóstwo tak zwanej wysokiej literatury wykorzystuje motyw kryminału. Na przykład „Zbrodnia i kara” to jest kryminał - ale nikt nie powie tego wprost: „A, taki kryminał napisał Dostojewski”. A „Hamlet”? Tam też jest schemat kryminalny. Czuję się zaszczycony, że jestem w takim gronie – wśród Świetlickich, Szekspirów, Dostojewskich.

M.S.: Dla kogo Pan pisze?

A.U: Dla ludzi, którzy lubią czytać książki. Mam nadzieję, że „Inspektor van Graaf” to po prostu książka, którą fajnie się czyta, ma fajne zdania i konstrukcję, raźno się przerzuca stroniczkę za stroniczką, czytelnik ma fizyczną przyjemność z czytania. Ale to pytanie, które mi Pani zadaje, jest coraz trudniejsze dla piszących. Z czytaniem jest problem; sam mniej czytam ostatnio.

M.S:: Dlaczego?

A.U: Książka wymaga trzech rzeczy: skupienia, czasu i siły. Jak się wróci do domu i jest się bardzo zmęczonym, to łatwiej jest obejrzeć jakiś meczyk czy film, albo popatrzeć w ekran komputera – natomiast książka wymaga wykorzystywania pokładów energii. Dlatego większość ludzi czyta w weekendy i w wakacje, a tego czasu jest trochę mało. Dawniej ludzie szli do pracy na ósmą i wracali o piętnastej, mieli wolne popołudnie, a w telewizji i w kinach nie było nic, więc książki nie miały konkurencji. książka była najfajniejszą rzeczą. Dzisiaj to zainteresowanie jest dzielone pomiędzy inne media. Książka nie jest już dzisiaj takim wydarzeniem. Dlatego jest kłopot z dotarciem do czytelnika, zwłaszcza, że wydaje się masę książek. Do tego dochodzą blogi – chyba pięć milionów w Polsce; więcej ludzi pisze, niż jest w stanie czytać. Blogi piszą pisarze, dziennikarze, politycy.  Mój znajomy pisarz pisze blogi i sam sobie zrobił konkurencję. To jest kanibalizm. Po co kupować książkę, która jest dosyć droga, skoro ludzie mogą czytać jego spostrzeżenia na świeżo? Z drugiej strony – czy wie Pani, ilu czytelników miał Wolter w czasach, w  których żył? Wszędzie, na całym świecie? Pięciuset. Czyli i tak mam lepiej niż Wolter. Świetlicki kiedyś obliczył, że ma tysiąc trzystu potencjalnych czytelników swojej poezji – i dlatego założył „Świetliki”. A i tak jest prawie trzy razy lepszy od Woltera. Więc z drugiej strony – nie przesadzajmy. Mam nadzieję, że czytelnicy są, i że to nie będzie tylko moja rodzina, znajomi i inni pisarze, którzy są ciekawi, co Ubertowski napisał.

M.S.: A co w Pana kryminale z kobietami? Mężczyźni są ludźmi z krwi i kości, a kobiety to raczej typy kobiet: Pani z recepcji, kelnerka, która jest ładna, kelnerka, która jest brzydka.

A.U: Z kobietami wielu mężczyzn ma kłopoty, więc Figlon też. Natomiast ja miałem nadzieję, że nie będą do końca schematyczne: na przykład żona policjanta ma jakąś tajemnicę, my do końca nie wiemy, kim ona jest, o co jej chodzi, jakie ma wartości; czujemy, że była blisko popełnienia jakiegoś szaleństwa, rozwalenia swojego życia, troszeczkę nam się wymyka. Podobnie ze świeżo poznaną ukochaną Figlona; też do końca nie wiemy, jakie są jej możliwości. Planuję, że w kolejnej książce rozbuduję trochę i wytłumaczę jej postać. Jak się przyglądamy czołowym dziewiętnastowiecznym  pisarzom, jak Sienkiewicz i Prus – Prus tez miał większe kłopoty z kobietami, a  Sienkiewicz też jechał schematami. Miał Basię - hajduczka – albo Krysię.  Pytanie, czy to były typy, czy kobiety z krwi i kości. Na przykład u Prusa w „Lalce” kobiety też są jednowymiarowe, w drugim planie. To jest ogólny zarzut do większości facetów, że mamy kłopot z postaciami kobiecymi, co jest kłopotem do kwadratu, bo generalnie czytają kobiety.

M.S: Czemu wybrał Pan na akcję swojej powieści Sopot, a nie Gdańsk?

A.U: Bo z Trójmiasta najbardziej lubię Sopot. To wybór po części emocjonalny, po części racjonalny, bo Gdańsk jest już trochę zagospodarowany w literaturze, na przykład przez Grassa, a Sopot – mało. Sopot jest też moim wyborem życiowym: urodziłem się w Gdańsku, ale w Sopocie lepiej się czuję.

Jeżeli chodzi o życie nocne, to w cuglach wygrywa Sopot. Tak samo jest ze spędzaniem czasu wolnego: w Sopocie jest coraz więcej takich miejsc. I dlatego Sopot. Zresztą to nie jest pierwszy raz, bo miałem go też w „Szczególnym przypadku Pani Pulmannowej”.

M.S: Czy chce Pan z Sopotem zrobić to, co z Wrocławiem zrobił Krajewski?

A.U: Krajewski głównie grzebał w przeszłości. Odkrył Wrocław jako przestrzeń multi-kulti, jako przestrzeń pokazującą złożoność i różnorodność Wrocławia z w złotym okresie prze drugą wojną wtedy Wrocław był trzecim miastem w Niemczech. Miał ponad 700 tysięcy mieszkańców. Była dzielnica rosyjska, żydowska, taka, siaka, owaka, Niemcy, Polacy, Czesi, przynależność do trzech czy czterech krajów. Ja nie grzebię w czasach haffnerowskich.

M.S.:  Nie stara się Pan oddać wiernie rzeczywistości, żeby czytelnik, trafiwszy w miejsca, które Pan opisuje, miał pewność, że Pan tam był. Z czego to wynika?

A.U: Trochę z mojej osobowości: jestem ogółowcem. Nie zauważam szczegółów, łapię ogół: jak kupuję samochód, to mnie nie przekonuje, jak słyszę, ile ma zaworów, przyspieszenia – wystarczy, że mi ktoś powie, że jest fajny, dobry, nowoczesny. Dlatego bardziej mnie interesuje duch miasta, pewien zarys całości, ogólne rzeczy. Nad tym bardziej pracuję. Tak samo jest z postaciami: wiemy, że van Graaf jest zwalisty, duży - i to wszystko. Nie wiemy, czy ma pieprzyk po lewej stronie, jakie ma oczy.  Z tymi ogólnikami  ja taki po prostu jestem i już się nie zmienię.

 Recenzja "Inspektora van Graafa"

Udostępnij

PRZECZYTAJ TAKŻE

NOWOŚĆ

Kolekcja Ringelmanna, Adam Ubertowski

Inspektor van Graaf powraca! Nakładem wydawnictwa Oficynka ukazała się nowa powieść Adama Ubertowskiego, w której po raz kolejny pojawia się sopocki policjant.

11 marca 2016