Frederick Forsyth

Forsyth: Smoleńsk nie zmieni historii świata

Rozmawia ROBERT ZIĘBIŃSKI

 

NEWSWEEK: "Kobra" to pańska pierwsza powieść, w której główną rolę odgrywają narkotyki. Nawet w latach 80., czyli czasach świetności słynnego kartelu z Medellin, nie zainteresował się pan narkotykami. Dlaczego dopiero teraz?

FREDERICK FORSYTH: Kiedy rozpocząłem zbieranie materiałów do nowej książki, co chwila napotykałem w prasie cytaty w stylu: "Agenci rządowi przechwycili statek wyładowany kokainą", "Na pokładzie samolotu znaleziono kilkadziesiąt kilogramów kokainy" itp. Nieważne, czy była to gazeta amerykańska, brytyjska, czy francuska - kokaina była wszędzie. Kojarzona jeszcze w latach 80. i 90. ze światem mody, artystów i bankierów, dziś stała się narkotykiem zwykłych ludzi. Rocznie rozprowadza się jej ponad 600 ton, więcej sprzedaje się tylko marihuany. Co więcej, szefowie karteli inwestują zyski w inną przestępczą działalność, wspierają terrorystów itp. Czyli kokaina nie tylko zabija ludzi uzależnionych, lecz także pośrednio powoduje śmierć wielu niewinnych osób. Wtedy zacząłem się zastanawiać, jak do tego doszło. Jak to możliwe, że rządy USA czy Wielkiej Brytanii pozwoliły na to, aby pod ich nosami rozwijały się kartele?

Newsweek: No właśnie, jak?

Frederick Forsyth: To proste. Nawet największy łajdak jest chroniony przez prawa człowieka. Musi zostać schwytany, usłyszeć zarzuty, stanąć przed sądem, gdzie pomaga mu bardzo drogi adwokat. Jedyny sposób, by zwalczyć kartele- prawnie jest to możliwe, sprawdziłem - to zmienić kwalifikację handlu kokainą z przestępstwa na działalność przeciwko bezpieczeństwu narodowemu. Wówczas bossowie narkotykowi byliby traktowani jak terroryści.

Newsweek: Czyli jak członkowie al Kaidy ?

Frederick Forsyth:Właśnie tak. Bądźmy szczerzy, czy podczas trwającej obecnie wojny z terroryzmemktoś zastanawia się, do kogo strzela? Raczej nie. Nie pochwalam tego, mówię tylko o genezie swojej powieści i o tym, że sytuacja, jaką opisuję, czyli moment, w którym rząd Stanów Zjednoczonych uznaje szefów karteli za terrorystów, naprawdę jest możliwa.

Newsweek: Słynie pan z powieści sensacyjnych, które zachowują maksimum realizmu. Taki był „Dzień Szakala” czy choćby „Psy wojny”. Muszę więc o to zapytać – czy zgodzi się pan ze mną, że katastrofa polskiego samolotu rządowego w Smoleńsku 10 kwietnia to rzecz, o jakiej nie śniło się chyba nigdy żadnemu autorowi thrillerów?


Frederick Forsyth:
Absolutnie się z panem zgadzam. Ten, kto planował ten wyjazd, musiał być kompletnym idiotą. Nigdy, ale to nigdy nie wsadza się na pokład jednego samolotu prezydenta i wszystkich generałów. Przed 10 kwietnia nikt by nie dał wiary, że coś takiego może się naprawdę wydarzyć. Tak skrajny brak odpowiedzialności jest niewyobrażalny. W Wielkiej Brytanii osoba, która wsadziłaby do jednego samolotu królową i księcia Karola, następnego dnia wyleciałaby z pracy.

Ciąg dalszy wywiadu tutaj

Źródło: Newsweek