Wirus Ebola w Helsinkach

Wirus Ebola w Helsinkach. Fragment

Taavi Soininvaara to fiński prawnik i autor powieści sensacyjnych. W roku 2003 otrzymał nagrodę fińskiego Towarzystwa Przyjaciół Kryminału Vuoden johtolanka.

Jego debiutancka powieść Wirus Ebola w Helsinkach ukaże się po polsku nakładem Wydawnictwa Kojro na początku listopada 2010. Autor będzie gościem Międzynarodowego Festiwalu Kryminału Wrocław 2010.

Specjalnie dla Czytelników Portalu Kryminalnego publikujemy fragment powieści.

 

***

1.

Światełko odblaskowe roweru zanurkowało w snopie światła reflektora samochodowego. Rozległ się metaliczny łoskot, a potem miękki dźwięk, gdy ciało rowerzysty uderzyło o blachę. Generał major Raimo Siren wcisnął pedał hamulca. Wykonując ostry manewr kierownicą, zobaczył strużki krwi spływające po przedniej szybie. Zatrzymał auto tuż nad rowem, z trudem utrzymując je na jezdni.
    Czyżby zabił człowieka? Skąd, u diabła, wziął się ten rower? Czy jego kariera jest już skończona? Marjanniemientie wyglądała na pustą w chwili, gdy szukał w pamięci telefonu numeru do Joriego. Czy na ścieżce rowerowej byli jacyś przechodnie? Jechał ktoś z naprzeciwka? Długa, obficie zakrapiana kolacja przytępiła jego zmysły.
    Ulewny deszcz uderzał rytmicznie o karoserię samochodu, Sirenowi pulsowało w skroniach, gdy dodawał znów gazu. Spojrzał w tylne lusterko na oświetloną latarniami drogę: ofiara leżała w nienaturalnej pozycji pośrodku lewego pasa. Zastygł, gdy zobaczył w bocznym lusterku dwie postacie podbiegające ze ścieżki rowerowej do ciała. Ogarnęła go ciepła fala litości, którą natychmiast pokrył strach.

Oficer odpowiedzialny za fiński wywiad wojskowy nie wpadł w panikę, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, co będzie, jeśli go złapią: czeka go sąd, utrata stanowiska, odszkodowania, więzienie i wielki, bardzo wielki wstyd.W domu przy Marjanniemiranta Siren zamknął się w gabinecie i, słuchając muzyki Sibeliusa, przez kilka godzin intensywnie analizował to, co się wydarzyło. W końcu musiał stawić czoło faktom. Ze względu na swój zawód dobrze wiedział, że policja ma mnóstwo sposobów, by trafić na jego ślad, nawet jeśli on wyczyści auto, naprawi uszkodzenia w warsztacie samochodowym i zabierze stamtąd wymienione części. Policjanci mogą znaleźć odciski opon, odłamki karoserii lub odpryski lakieru. Nawet gdyby jakimś cudem na miejscu wypadku lub w samochodzie policja nie znalazłaby nic, co wiązałoby go z wypadkiem, naoczni świadkowie przypieczętują jego koniec. Z pewnością widzieli samochód, może nawet zapamiętali numery rejestracyjne. Sirena czekał nieuchronny areszt.

Musiał coś z tym zrobić.



ŚRODA
dziewiąty sierpnia

2.


Arto Ratamo przypatrywał się małpom podskakującym w klatkach w laboratorium chronionym pancerną szybą. Była noc, kwadrans po pierwszej, oczy miał przekrwione z braku snu. Musiał jeszcze przetestować skuteczność przygotowanej przez siebie szczepionki przeciwko zabójczemu wirusowi Ebola, którego nosicielami były właśnie małpy.
    Na początku maja na lotnisku Helsinki-Vantaa u niektórych małp, sprowadzonych z Filipin przez ZOO w Korkeasaari, zauważono objawy choroby. Lekarka weterynarii, gdy tylko zobaczyła objęte kwarantanną zwierzęta, natychmiast poinformowała Instytut Weterynarii i Higieny Żywności EELA. Kobieta doznała niemal szoku, ponieważ spośród piętnastu znanych epidemii wirusa Ebola aż pięć zaczęło się właśnie od filipińskich małp. Poza Afryką wirus wystąpił sześć razy: raz na Filipinach, dwa razy w Europie i trzy razy w Stanach Zjednoczonych. Naukowcy uważali, że przenoszą go zwierzęta występujące na kontynencie afrykańskim i na Filipinach. Wirus przeskoczył z nosicieli na ludzi i za pośrednictwem ludzkich wydzielin i krwi szybko się rozprzestrzenił.
    Dyrektor Oddziału Wirusologii w EELA, Eero Manneraho, powołał niezwłocznie grupę badawczą, w skład której wchodzili jego pracownicy oraz specjaliści oddziału wirusologii Narodowego Instytutu Zdrowia i Uniwersytetu w Helsinkach. Ku osłupieniu władz potwierdziła ona trzy przypadki zakażenia małp ebolą. Znaleziona przez nią odmiana nie była jednak identyczna z żadnym wcześniej znanym podtypem tego mikroba. Prawdopodobnie mała zmiana w genotypie Ebola-Zaire stworzyła nową odmianę, wirusa nowej generacji. Doświadczenia na próbkach krwi i komórek wykonane przez grupę badawczą wykazały, że ebola-Helsinki przenika do organizmu człowieka. Nie roznosi się drogą kropelkową, ale mimo to stwarza ogromne niebezpieczeństwo. Podobnie jak ebola-Zaire może zabić nawet ponad dziewięćdziesiąt procent zakażonych organizmów – i dotyczy to także ludzi.
    W celu uniknięcia straszliwej katastrofy w EELA zaostrzono zasady bezpieczeństwa, jak tylko się dało. Pod względem biologicznym małpy są niemal identyczne z ludźmi i dlatego wiele chorób przechodzi łatwo z jednego gatunku na drugi. Również ebola-Helsinki. Przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia i policji jednomyślnie uznali, że odkrycie wirusa poda się do publicznej wiadomości dopiero po powstaniu epidemii albo gdy już minie zagrożenie. Obawiano się wybuchu paniki i ogólnego zamieszania.
    Gdy minął okres wylęgu wirusa, okazało się, że tylko dwóch łowców małp zostało zakażonych. W porę ich jednak odseparowano i choroba się nie rozprzestrzeniła. Katastrofie zapobiegły sprawne działania podjęte na lotnisku Seutula oraz w instytucie EELA, a także nowoczesne metody załadunkowe w transporcie lotniczym; nikt nie miał styczności z małpami ani w samolotach, ani w Finlandii.
    Handlujący zwierzętami hurtownik z Manili kupił je u kilku myśliwych i trzymał w osobnych klatkach. Wiele małp nie zakaziło się więc tą straszną chorobą, dzięki czemu można było przeprowadzać na nich doświadczenia, a grupa naukowców przystąpiła do pracy nad szczepionką przeciwko wirusowi Ebola-Helsinki.
W końcu poinformowano o wszystkim opinię publiczną, a wtedy media ostro potępiły władze za trwające niemal od miesiąca milczenie.

Szczelne, nieprzepuszczające powietrza stalowe drzwi dyżurki zamknęły się za Ratamą, gdy wchodził do pokoju zebrań, znajdującego się na trzecim poziomie bezpieczeństwa, gdzie odbywały się badania nad chorobami niosącymi duże ryzyko zakażenia – takimi jak wąglik, tyfus i HIV. W pomieszczeniu tym przygotowywano się do przejścia na czwarty poziom bezpieczeństwa, czyli na „front”, jak mówiono ze względu na obawę zagrożenia życia.
    Ratamo miał niemal pewność, że wersja szczepionki numer pięćset siedem nie będzie skuteczna. Już trzeci miesiąc grupa badawcza zajmowała się wirusem Ebola-Helsinki prawie bez przerwy. Część naukowców prowadziła prace przygotowawcze, część konsultowała się z innymi naukowcami, kilku wymyślało coraz to nowe szczepionki, a reszta testowała ich skuteczność. On sam skupił się na szczepionkach.
Martwiło go, że jest sam w pracy. Jak zwykle spóźnił się rano, i to sporo, a Manneraho kazał mu przecież pracować po godzinach. Teraz Ratamo postanowił przetestować swoją nową szczepionkę, choćby miał na to poświęcić całą noc. Rano pośpi tak długo, jak tylko będzie miał ochotę.  A Manneraho niech się od niego odczepi.
W pokoju zebrań wykonał rutynowe czynności: posypał dłonie talkiem i naciągnął cienkie, gumowe rękawiczki. Przylepił je starannie taśmą do aseptycznego kaftana chirurgicznego, a skarpety włożył pod nogawki spodni. Następnie ściągnął z wieszaka biologiczny kombinezon kosmiczny, na którego prawym rękawie przymocowana była nalepka z jego nazwiskiem. Próżniowy skafander Chemturion wykorzystywano do pracy z bardzo niebezpiecznymi i zaraźliwymi mikrobami. Ratamo wcisnął dłonie do grubych, połączonych z kombinezonem uszczelkami gumowych rękawic i zaciągnął szczelny zamek. Na koniec podłączył wiszący na ścianie wąż, aby usunąć parę, która zebrała się w środku pod wpływem ciepła wytwarzanego przez ciało.
    Opuszczając trzeci poziom bezpieczeństwa, odłączył wąż i otworzył stalowe drzwi śluzy powietrznej, prowadzącej na „front” Badano tam bardzo zaraźliwe, śmiertelne wirusy, jak Lassa, Hanta i Ebola, na które nie znano jeszcze lekarstw. Po zamknięciu drzwi automatycznie włączył się prysznic usuwający zanieczyszczenia i rozprowadzający substancje chemiczne w ultrafioletowym świetle ciasnej śluzy. Promieniowanie ultrafioletowe niszczyło genotyp wirusa i zapobiegało jego namnażaniu się.
    Po chwili drzwi na „front” się otworzyły, Ratamo wszedł do laboratorium, chwycił za jeden ze zwisających z sufitu przewodów i podłączył go do skafandra, odcinając się całkowicie od głosów z zewnątrz. Powietrze szumiało głośno w środku hełmu i łaskotało go w uszy. Trochę trwało, zanim na czole wyschły mu perełki potu. Bez dostępu świeżego powietrza skafander kosmiczny był jak sauna.
    Ratamo wsunął szybko osłonięte kombinezonem stopy w gumowe cholewy stojące przy drzwiach. Zobaczywszy człowieka w skafandrze, małpy w klatkach ze sztucznego tworzywa zaczęły się denerwować: jedna skoczyła na ściankę, druga krążyła niespokojnie, wszystkie przeraźliwie krzyczały. Były wielkości psa, chude, o długich kończynach, z kremowożółtą sierścią na grzbiecie i białą po stronie brzusznej. Miały psie pyszczki, ostre kły, długie, podobne do bicza, zakręcone ogony i delikatne, jakby ludzkie dłonie.
    Ratamo wyciągnął po jednej próbówce, zawierającej krew pobraną od każdej małpy. Z pierwszej wziął pipetą kroplę, upuścił ją na szkiełko przedmiotowe i wtrysnął trochę szczepionki. Ręka drżała mu lekko, gdy ustawiał starannie szkiełko w mikroskopie elektronowym. Krew buzowała „robalami”: wirusami Ebola-Helsinki, które kształtem przypominały pastusze kijki albo kawałki sznurka. Wtem zaparło mu dech, bo dostrzegł, że „robale” nieruchomieją jeden po drugim.
Kiedy ostatni wirus w kropelce krwi zginął, Ratamo wydał dziki okrzyk. Szczepionka działała! Wynalazł antidotum na wirusa Ebola, który w piekielny sposób zabijał prawie wszystkich zakażonych. Niezniszczalnego wirusa – jak go sklasyfikowano. Naukowiec pokrzykiwał w skafandrze, kołysał się i skakał niczym szaman wywołujący deszcz.
    Uspokoiwszy się, zrozumiał, że jego praca jeszcze się nie skończyła. Poddał próbkę szybkiemu testowi ELISA, który wykazał, że szczepionka zabija ebolę-Helsinki już w fazie inkubacji. Potem przeprowadził próby z krwią dwóch pozostałych nosicieli, a następnie wziął ze stołu ze sprzętem laboratoryjnym zestaw zawierający instrumenty do pobierania próbek i wolno podszedł do najbliższej klatki. Musiał uważać, żeby małpy nie rozerwały mu skafandra. Chociaż miał już szczepionkę, nie chciał wystawiać się na działanie tak potwornego wirusa jak ebola. Ostrożnie podał wszystkim trzem małpom antidotum, posługując się strzykawką umocowaną na długim patyku. Zwierzęta powinny wyzdrowieć po kilku godzinach.
    Zanurzył narzędzia w jasnozielonym płynie dezynfekującym Envirochem, obmył nim rękawice skafandra tak starannie, jak tylko pozwoliła mu na to euforia. Podbiegł do drzwi prowadzących do śluzy, zrzucając prędko gumowce wszedł pod prysznic, i gdy woda usuwała z niego zanieczyszczenia, przestępował niespokojnie z nogi na nogę. Trwająca prawie dziesięć minut dezynfekcja wydawała mu się wiecznością. Podczas gdy wydobywający się z prysznica płyn czyścił maskę jego skafandra, Ratamo zastanawiał się nad znaczeniem swojego odkrycia. Już samo zidentyfikowanie wirusa w Finlandii było wielką sensacją, a co dopiero wynalezienie szczepionki! Zostanie ono zapisane wielkimi literami w historii wirusologii. Dla niego miało to jednak bardziej prozaiczne znaczenie. Manneraho będzie organizował niezliczone odczyty na ten temat, konferencje i wywiady, natomiast on pojedzie w końcu na urlop. Przez całe lato musiał harować jak wół na roli, chociaż za wszelką cenę starał się tego uniknąć.
    Prysznic ustał jak nożem uciął. Naukowiec wrócił do pokoju zebrań, zdjął skafander próżniowy i odwiesił go na miejsce. Reguły obowiązujące na czwartym poziomie bezpieczeństwa EELA były surowe. Powinien teraz wpisać wzór chemiczny szczepionki do komputera. Wszelkie istotne informacje należało przechowywać w oryginalnych plikach w instytucie i nie wolno ich było wynosić na zewnątrz. Nawet kopiowanie ograniczono do minimum. Ratamo rozpisał skład szczepionki w zeszycie w kratkę, ale czuł takie zmęczenie, że po prostu nie miał siły wypełnić biurokratycznych zaleceń. Zrobi to natychmiast, gdy wróci tu później, jeszcze tego samego dnia. Napisał tylko szybko wiadomość do kolegów z grupy badawczej:
„SZCZEPIONKA ZOSTAŁA WYNALEZIONA! ARTO.”
    Prąd powietrza świszczał wokół niego, gdy wychodził śpiesznie przez stalowe drzwi na drugi poziom. Otwarcie przegrody między dwoma działami sprawiało, że podciśnienie zasysało powietrze do wewnątrz, pozostawiając je na wyższym poziomie, aby nie wydostały się z niego ewentualne zanieczyszczenia.
    Ratamo podążał prędko głównym korytarzem drugiego poziomu bezpieczeństwa, gdzie prowadzono badania nad stosunkowo łagodnie przebiegającymi chorobami zakaźnymi. Przeszedł przez następne szczelne drzwi, a potem poddał się naświetlaniu promieniami ultrafioletowymi, by dostać się na poziom pierwszy, gdzie zajmowano się chorobami niosącymi małe ryzyko zakażenia, więc rygory były tam znacznie mniej surowe niż na wyższych poziomach.
    W rozbieralni ściągnął fartuch chirurgiczny, nałożył cywilne ubranie, po czym opuścił budynek laboratorium i zaniósł notatki do swojego pokoju w głównej części instytutu.
    Deszcz siekł mu twarz, gdy zmierzał do samochodu. Myślał o meteorologach, którzy cały tydzień obiecywali ładną pogodę. Fajna musi być praca, w której pomyłki są dozwolone. W przypadku ebola-Helsinki taka ewentualność nie wchodziła w grę. Ale myśl, że wirus nie jest już niebezpieczny, wcale go nie pocieszała. Lekarstwo działało jedynie w bezobjawowym okresie inkubacji mikroba, trwającym od dwóch do trzech tygodni. Wystarczy wypuścić go na wolność, by zdążył się rozprzestrzenić wraz z pasażerami samolotów na cały świat. Gdy pierwszy nosiciel w końcu zachoruje i epidemia wyjdzie na jaw, władze nie będą w stanie zlokalizować wszystkich zakażonych. Przed wybuchem choroby szczepionkę zdąży się podać tylko niewielkiej części ofiar. Ratamo nie martwił się jednak. Przecież nie stworzył potwora, lecz lekarstwo umożliwiające walkę z nim.
    Wsiadł do volkswagena garbusa: był to model z roku 1972, z płóciennym dachem. Wsunął torebkę ze snusem pod górną wargę i uruchomił wierny pojazd. W ulewnym deszczu nocna jazda po pustych ulicach Helsinek w stronę Ullanlinnaa, do domu przy Kapteeninkatu trwała długo. Zaczynało mu już doskwierać zmęczenie i cieszył się myślą o solidnym wypoczynku.
    Zaparkował samochód na wewnętrznym dziedzińcu, wsiadł do windy i pojechał na drugie piętro. Rozebrał się w przedpokoju tak cicho, jak tylko potrafił, żeby nie zbudzić córki Nelli albo żony, i przekradł się do pokoju dziecięcego słabo oświetlonego nocną lampą okrytą abażurem z namalowanymi postaciami Muminków. Pocałował córeczkę, lekko dotykając wargami jej miękkiego policzka.

3.

Raimo Siren, dowódca operacyjny w Sztabie Generalnym Sił Obronnych Finlandii, odłożył powoli słuchawkę telefonu w swoim biurze, w dzielnicy Kaartinkaupunki. Kurtkę munduru zawiesił na oparciu krzesła i zawinął po łokcie rękawy koszuli. Mięśnie policzków na twarzy o nieprzyjemnym wyrazie drgały, gdy trzęsącą się ręką nalewał sobie koniaku do kieliszka i podnosił go po raz pierwszy tego ranka do ust. Poczuł ucisk w żołądku.
    Komendant główny policji właśnie zaprosił Sirena do Wydziału Kryminalnego na przesłuchanie. Obaj znali się dobrze, należeli do tej samej loży wolnomularskiej i dlatego sam chciał przekazać generałowi przykre wiadomości. Świadkowie widzieli jego samochód na miejscu wypadku i zapamiętali numery rejestracyjne. Siren musiał wykorzystać wszystkie swoje umiejętności perswazji, żeby skłonić policję do odłożenia przesłuchania na dzień po weekendzie.
    Przeklinał samego siebie za to, że nie zdążył dotrzeć do świadków, zanim ci przekazali swoje informacje władzom i rodzicom ofiary. Teraz na nic zdadzą się próby ich przekupienia. Policji też nie uda się mu już nakłonić do przerwania śledztwa – to niemożliwe, nawet przy jego układach. Na pewno zadbają o to rodzice zabitej w wypadku dziewczyny. Jego przyszłość właśnie legła w gruzach.
    Siren uważał się za jednego z najważniejszych oficerów w fińskim wojsku. Stał na czele najtajniejszej komórki: Dowództwa Operacyjnego. Oprócz wydziałów takich jak zagraniczny, operacyjny, planowania, śledczy i informatyczny, podlegały mu jeszcze obie wojskowe służby specjalne: Departament Wywiadu oraz Departament Bezpieczeństwa, zajmujący się kontrwywiadem w związku z działaniami tajnych służb, prowadzonymi na terenie Finlandii. Te dwa departamenty nazywano w Sztabie Generalnym „wydziałem zrzutu”. Funkcjonowały one w tych samych pomieszczeniach, wychodzących na jeden korytarz na najwyższym, czwartym piętrze naziemnego budynku Sztabu. Ich pracownicy nie zwracali się do siebie na co dzień w sposób służbowy i mogli ubierać się po cywilnemu.
    Departament Wywiadu, oczko w głowie Sirena, odpowiadał za wojskową działalność wywiadowczą za granicą. Mimo małej liczebności cieszył się pewną sławą na arenie międzynarodowej. Podobnie jak inne zachodnie służby wywiadu wojskowego, posiadał niezwykle szerokie uprawnienia na wypadek sytuacji kryzysowej. Wykonywał różne operacje, nawet zbrojne, w celu zapobieżenia akcjom mogącym zagrozić bezpieczeństwu państwa. W przeciwieństwie do innych krajów, departament ten udało się utrzymać niemal całkowicie w tajemnicy przed opinią publiczną. Przeważająca większość Finów nigdy nie słyszała o nim ani o jego osiągnięciach. Tylko nieliczni wiedzieli, że taka jednostka w ogóle istnieje, chociaż widniała w oficjalnej strukturze organizacyjnej sił obronnych.
    Siren spojrzał przed siebie na ścianę, na której w trzech rzędach wisiały fotografie jego poprzedników. Miał poczucie, jakby gapiący się na niego oficerowie oskarżali go zza grobu. Zdjęcie zdymisjonowanego, siedzącego w więzieniu generała na pewno nie zostanie tu umieszczone.
    Zdenerwowany rozmyślał o latach spędzonych w „wydziale zrzutu”. Długo pracował jako oficer wywiadu. Podanie o przyjęcie do służb specjalnych złożył zaraz po skończeniu szkoły kadetów. Bystro myślący i sprawny fizycznie młodzieniec szybko stał się agentem numer jeden wydziału, który przeprowadzał liczne operacje w terenie. Wykonując latami różne zadania także w Departamencie Bezpieczeństwa, Śledczym i Operacyjnym, osiągnął w roku 1996 dojrzały wiek i został awansowany na generała majora oraz szefa Dowództwa Operacyjnego.
    Podczas jego służby życie w „wydziale zrzutu” zmieniło się radykalnie, zwłaszcza w okresie prezydentury Kekkonena, kiedy to Departament Wywiadu mógł – nie licząc pewnych ograniczeń dotyczących Związku Radzieckiego – działać bardzo swobodnie. Ale otwarcie się sektora publicznego i zwiększona kontrola zawęziły trochę tę wolność. Po upadku Związku Radzieckiego nowe zagrożenia podziałały na wywiad jak ożywczy zastrzyk. Uznano, że należy poddać ścisłej obserwacji akcje nowych rosyjskich służb specjalnych i zaostrzono monitorowanie przybywających w ekspresowym tempie organizacji przestępczych i handlarzy bronią.
    Siren wstał, odsłonił okno. Umeblowany ciemnymi sprzętami pokój zawsze był mroczny. Napływające do środka powietrze otrzeźwiło lekko pijanego generała. Poczucie winy ścisnęło niczym obcęgami tego wychowanego zgodnie z surowymi zasadami religii mężczyznę. Ofiara wypadku, szesnastoletnia licealistka, zmarła na skutek odniesionych ran. Siren nigdy wcześniej nikogo nie skrzywdził, jeśli nie liczyć sytuacji związanych z wypełnianiem zadań, ale wtedy wynikało to z obowiązku. Próbował wyobrazić sobie ból rodziców zabitej przez niego dziewczyny i ogarnęła go fala współczucia. Sprawdził, że ofiara była jedynaczką, zupełnie jak jego córka Siiri, którą, choć miała już trzydzieści lat, Siren ciągle pamiętał ją jako ubrane w kwiecistą sukienkę dziecko o anielskiej twarzyczce, nieśmiało proszące o pieniądze na cukierki. Nie mógł sobie wyobrazić, co czułby, gdyby Siiri umarła. Nigdy nie wybaczy sobie tego, co zrobił.
    Włączył odtwarzacz płyt CD i wyszukał Valse triste. Sibelius zawarł w nim szaleńcze uniesienia, w których strach przed śmiercią występował na zmianę z afirmacją życia. Siren uważał, że ta kompozycja oddaje bardzo dobrze jego własne uczucia. Zastanawiał się, jak to się dzieje, że muzyka i alkohol zmniejszają ból istnienia. I znów doszedł do wniosku, że naukowcom ciągle nie udaje się tego wyjaśnić.
    Sześćdziesięcioletni generał o grubo ciosanej twarzy przygładził ogromną niczym bochen chleba dłonią krótkie, jasne włosy, westchnął głęboko i pociągnął łyk koniaku. Miał niecałe cztery dni na to, by się uratować.


4.


Ratamo obudził się na dźwięk wesołych pokrzykiwań Nelli. Ziewnął i przeciągnął się z rozkoszą, nie otwierając oczu. Z kuchni dochodził zapach kawy i odgłosy krzątaniny. Życie rodzinne miało swoje dobre strony, nawet w kulejącym małżeństwie.
    Otworzył powoli oczy, jego myśli wypełniły zdarzenia minionej nocy. Najpierw poczuł ukłucie dumy, a później na jego ustach pojawił się uśmiech, gdy zrozumiał, że niedługo zamieni codzienną harówkę na urlopowe lenistwo. Marzenia przerwała mu zaglądająca do środka przez drzwi sypialni główka dziewczynki z warkoczem.
    – A któż to taki? – spytał i rozpostarł ramiona.
    Nelli podbiegła, krzycząc radośnie, do łóżka, wskoczyła mu na klatkę piersiową i ucałowała w nieogolony policzek.
     – Czy tatusiowe słoneczko idzie dziś do przedszkola?
    – Będziemy śpiewać piosenkę Ciocia Monika.
    – A, Ciocia Monika, to fajnie. Umiesz już słowa? – Ratamo popatrzył czule na córkę. Każdego dnia ogarniało go zdziwienie, że budziła w nim tak wiele uczucia.
    – „Ciocia Monika jest miła”– zaczęła śpiewać Nelli, wkładając w to całe serce i głos.
    – Arto! Jeśli już nie śpisz, to ubierz Nelli do przedszkola – zawołała z kuchni jego żona, starając się przekrzyczeć dziewczynkę.
    Ratamo wstał i poszedł do szafy w przedpokoju wypełnionej po brzegi dziecięcymi ubraniami. Ponownie przeklął w myślach zaprzyjaźnionego z Kaisą architekta wnętrz, którego projekt z minimalistycznym wyposażeniem przewidywał wyjątkowo mało schowków. Już od dawna mieszkanie wydawało się za ciasne, ale żadne z nich nie znalazło czasu, nie mówiąc o chęci, by poszukać czegoś przestronniejszego.
– Dlaczego zawsze musisz chodzić po domu z jajami na wierzchu? Jest jasno, ktoś cię może zobaczyć przez okno – denerwowała się Kaisa, która swoim zwyczajem starannie ubrała się do pracy.
– Jeśli ktoś chce, to proszę bardzo, niech ogląda ten pierwszorzędny towar. Przy okazji, do twojej wiadomości: tej nocy zapisałem swoje nazwisko w historii nauki – powiedział z powagą Ratamo.
– Znowu? To wspaniale. Co wymyśliłeś tym razem? Wehikuł czasu? – ironizowała Kaisa, nakładając letni płaszcz.
– Gdyby tak się stało, znowu byłabyś piękna i młoda. Spójrz w lustro, a się rozczarujesz – odbił piłeczkę. – Wynalazłem szczepionkę na wirus Ebola-Helsinki – oznajmił i chwyciwszy pod pachy ubraną w czerwony kombinezon córeczkę, postawił ją obok drzwi.
Kaisa przyglądała się mężowi z niedowierzaniem.
 – Czasami wydaje mi się, że potrzebuję szczepionki na ciebie.
– Daj spokój. Mówię prawdę.
– Taką samą prawdę, jak w dniu naszego ślubu u świętego Jana, co? – powiedziała Kaisa, przeciskając się obok niego do drzwi.
– Buzi, buzi, tatusiu! – zawołała Nelli i nadstawiła ułożone w ciup usta.
– Buzi, buzi, kochanie – Ratamo cmoknął dziewczynkę w policzek, po czym żona i córka zniknęły na klatce schodowej. Spodziewał się, że wiadomość zainteresuje Kaisę, bo przecież mogło to oznaczać sławę i forsę, ale ona już od dłuższego czasu traktowała go lekceważąco.
Ratamo powlókł się do sypialni, omijając leżące na podłodze zabawki i ubrania. Gdyby sprzątali tak często, jak się kłócili, to w domu byłoby czysto jak w laboratorium na czwartym poziomie bezpieczeństwa – pomyślał.

W połowie dnia przenikliwy łoskot wydawany przez zgniatarkę śmieci przedarł się do jego świadomości. Jeszcze na pół śpiący automatycznie wyciągnął rękę, by dotknąć gołej skóry żony. Dopiero chłodne prześcieradło uświadomiło mu, że Kaisa już dawno poszła do pracy. Cudownie było wylegiwać się beztrosko w samym środku dnia.
    Jego dobry humor zaczął znikać, gdy przypomniał sobie poranną wymianę zdań z żoną. Ich drogi rozeszły się tak bardzo, że nawet nie mieli o czym rozmawiać.
Kaisę spotkał osiem lat temu na nartach w Innsbrucku. Wszyscy uważali ich za idealną parę: oboje pochodzili z dobrych rodzin, studiowali medycynę, byli młodzi i piękni. On jednak nigdy nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, czy kocha żonę, aż w końcu zrozumiał, że to nie jest miłość. Małżeństwo trwało ze względu na sześcioletnią Nelli, która była dla niego sensem życia. A nie chciał ryzykować, że ją straci, jeżeli zostawi Kaisę.
Ostatnio zastanawiał się nad sobą i pojął, że zawsze podążał ścieżką z góry zaprogramowanych wyborów, a małżeństwo było tylko jednym z jej etapów. Pozwolił, żeby inni ludzie oceniali go, określali, jak ma żyć, wpływali na wybór żony, kariery, miejsca zamieszkania – niemal na wszystko.
Gdy skończył dwadzieścia lat, interesował się prawie wszystkim, tylko nie medycyną i pracą naukową. Po maturze i służbie wojskowej podróżował kilka lat po Dalekim Wschodzie. W Hanoi mieszkał blisko rok z pewną kobietą i ruszył w dalszą podróż dopiero wtedy, gdy ojciec Hoang nieoczekiwanie oznajmił, że znalazł dla niej narzeczonego. Ratamo osłupiał, bo dziewczyna chętnie się zgodziła, usłyszawszy, że kandydat na męża ma samochód. Teraz już jej prawie nie pamiętał, ale umiał jeszcze trochę mówić po wietnamsku, co w Finlandii było mu tak potrzebne, jak okulary słoneczne zimą w Laponii. Lata wędrówki wspominał jako najlepszy okres swojego życia. Nic nie mogło równać się z tym poczuciem wolności, które ogarnia wędrowca z plecakiem, gdy wybiera na mapie następny punkt podróży.
Wróciwszy do Finlandii, długo się jeszcze ociągał: bawił się, uprawiał sport, czytał książki. W końcu musiał podjąć decyzję, co robić dalej. Ojciec, profesor wydziału wirusologii na uniwersytecie, marudził, że jeśli nie wybierze kariery naukowca, to zmarnuje talent. Matka umarła na raka, gdy miał siedem lat. Zgorzkniały ojciec poświęcił się potem całkowicie pracy i przypominał sobie o dziecku tylko wtedy, gdy chciał utrzymać w domu wojskową dyscyplinę. Ratamo nie potrafił podjąć samodzielnej decyzji nawet co do wyboru zawodu, więc dał się przekonać do studiowania medycyny. Wiedział jednak od początku, że czyni to ze złych przesłanek: pod naciskiem ojca i dla pieniędzy – nie ze względu na własne zainteresowania.
Dobra pamięć i paląca chęć opuszczenia jak najszybciej studenckiej ławki pomogły mu w szybkim ukończeniu studiów, nawet kosztem kiepskich ocen. Wprawdzie zrobił specjalizację z mikrobiologii, ale zdziwił się, gdy oddział wirusologii EELA zaproponował mu możliwość badań nad wirusami i chorobami przenoszącymi się ze zwierząt na ludzi. Podejrzewał, że ojciec maczał w tym palce, lecz przyjął propozycję pracy. Zawsze lubił zwierzęta, a poza tym chciał uniknąć trudu ubiegania się o jakieś stanowisko. Jednak z roku na rok praca coraz mniej mu się podobała, marzył, że kiedyś opuści ponure laboratoria i przeniesie się gdzieś, gdzie tętni życie. Często wylegiwał się rano w łóżku i zastanawiał, dlaczego znów musi wstawać i zaprzęgać się do kieratu.
Jak wcześniej, tak i teraz postanowił odłożyć rozwiązanie problemu na później, podniósł się z łóżka i powlókł pod prysznic.
Ratamo umył się i ogolił, i znów poczuł się rześko. Nie chciało mu się nastawiać ekspresu, więc zagotował wodę i zalał nią zmieloną kawę w kubku. Jedząc kanapkę z szynką, przeglądał tytuły artykułów w gazecie. Na Kaukazie znów się bili, akcje Nokii rosły. Przeczytał dokładnie strony sportowe: team Ferrari startował jako faworyt  w weekendowych zawodach Grand Prix Belgii. Venus Williams zwyciężyła w turnieju tenisowym U.S. Open w Nowym Jorku. Wreszcie znalazł to, czego szukał: hokeiści z HKJ pobili drużynę Valkeakosken Haka dwa do zera.

Dzień zaczął się dobrze.