Raport Badeni, Krzysztof Maćkowski

Autor: Webmaster
Data publikacji: 13 sierpnia 2007

Raport Badeni

Autor: Krzysztof Maćkowski

Przyłapuję się ostatnio na coraz częstszym rozpoczynaniu tekstu frazą: „Z (tu pada imię Autora) mam niejaki problem…”. Niestety, w przypadku Krzysztofa Maćkowskiego /zawód: podróżnik, polonista, dziennikarz/; inne spostrzeżenia: potencjalny pisarz, pod obserwacją – parafrazuję tu jego „raportowy” styl / i jego debiutu Raport Badeni rzecz ma się tak samo: sam nie wiem, co z tym jego fantem zrobić.

Poetyka jest tu koniunkturalna ewidentnie, bo mamy kolejny historyczny kryminał. Tym razem na mapę odgrzewanych historycznie miast trafił cesarsko-królewski Kraków A.D. 1900. Młoda Polska panoszy się w najlepsze – w dekadenckiej kawiarni Art Nouveau na Floriańskiej spotyka się lokalna śmietanka by delektować się na równi sprawami ducha jak i ciała. Tajemniczy obrońca moralności kryjący się pod pseudonimem Noe infiltruje owo siedlisko grzechu, by poprzez prasę szantażować przesiadający tam kwiat socjety – nie dla pieniędzy, broń Boże, lecz dla moralnego zdrowia.

Tymczasem na błoniach, któregoś poranka dochodzi do osobliwego wydarzenia: panna Judyta Badeni popełnia samobójstwo strzelając sobie w skroń z broni jednego z towarzyszących jej mężczyzn. Obaj – obiecujący poeta oraz młody inżynier, zostają wkrótce wzięci pod policyjną lupę, gdyż sprawa Badeni wydaje się nie do końca jasna…

Obie te sprawy iść będą równolegle, a poprowadzi je komisarz Gustaw Mahler (nie z tych Mahlerów). Osoba przaśna, ironiczna, przede wszystkim zaś rzetelna w swym zawodzie. Jego narzeczona, Anna, bawi w międzyczasie w Zakopanem, by tam poznawać najnowsze trendy młodopolskiej myśli, a zwłaszcza koncepcję … metafizyki duszy poprzez metafizykę ciała (hmm…). Tę część osobistego zaplecza naszego bohatera poznajemy z ich epistolografii (oczywiście w duchu epoki), a owych literackich pastiszów modernizmu używa zresztą Maćkowski notorycznie… Niestety, nieraz nawet zbyt często.

Maćkowski w Raporcie… niemal całkowicie rezygnuje z narracji opisowej. A szkoda, bo to, czym tak plastycznie bawi się równolegle wydawany Lewandowski (Warszawa międzywojenna), tutaj autor załatwia mapką na okładce. I tyle z topografii Krakowa, bo wyliczanie tych kilku nazw ulic żadnej egzotyki nie przynosi. De facto Maćkowski zbliża się w swej prozie do dramatu czy scenariusza, dialog bowiem i wykładanie kolejnych ustaleń / raportów śledztwa jest tu – niestety nudną - dominantą. Stąd nawet przestawienie wyobraźni na obcowanie z dramatem nie pomaga. Pomyłką jest chyba to, że w klasycznym kryminale zaledwie ostatnie partie finału służą wyłożeniu czytelnikowi ostatecznego rozwiązania intrygi, a nasz autor przeciąga to na główny budulec powieści. Akcja trwa tydzień. Każdego dnia policjanci meldują się w gabinecie Mahlera lub jego przełożonego (von Stadion?...), i raportują przebieg służby. I – niestety powtórzę przytyk – to najzwyczajniej w świecie nuży. Owszem, jest w tym humor, nieraz bardzo rześki, jest w tym ironia na młodopolskie zwichrowanie obyczajów (i myśli), jest w tym urok Mahlera, który ciętym językiem i pewnością siebie daje swej postaci intrygujące rysy… Za mało tego jednak, by dać fabule nerw.

Pomysłowym ruchem było budowanie panoramy ówczesnej myśli i obyczajowości przez pryzmat prasowego fermentu, zamiast odmalować przestrzeń epoki in blanco – autor jednak poszedł w to za bardzo. Naczelny, kryminalny wątek odzwierciedlany będzie na pismaczych łamach w mylącym zwierciadle, i zatoczy enigmatyczne koło: najpierw prasa odnotuje wypadek na błoniach (ot, kolejna nieudana miłość, to modne teraz), z czasem gorączka zacznie przebąkiwać o spisku Ochrany, by potem… to już pozostawię czytelnikom. Narodziny dziwacznej dyscypliny z Wysp (football), finansowe rozrachunki Przybyszewskiego z pewnym żydowskim krawcem, hochsztaplerka ideowa młodopolan, rozpasanie klimatu, feminizm i odkrycia geograficzne spod znaku Malinowskiego… Prasa była na to wszystko czujna, choć, i to wyraźnie podkreśla Maćkowski, najważniejsze były nie tyle fakty, ile temperatura magla.

Lecz ta stylizowana prasówka wymaga cierpliwości i czasem irytująco rozbija fabułę. I nawet klasyczne już w tej poetyce chwyty, czyli wariacje rzeczywistymi postaciami (Józef Konrad czy Zapolska…) są tu zaledwie przywiędłym kwiatkiem do kożucha. Szkoda, szkoda i jeszcze raz szkoda.

Tym bardziej, że intryga sama w sobie jest tu całkiem przyzwoita, choć nie wychyla się niepotrzebnie ani w fantasmagorię (co ma choćby Lewandowski), ani w przesadne politykowanie. Paradoksalnie – Raport Badeni jest pierwszą pozycją (nawet, jeśli wziąć  Krajewskiego!) z naszej rodziny kryminałów retro, której szkielet kryminalny jest… „akuratny”. Przepraszam za kolokwializm, zawiera on w sobie jednak moje pełne odczucia: szkielet nie tyle skomplikowany, co niejednoznaczny, rozciągnięty kameralnie na kilka postaci, i rozwiązany nawet miłym twistem. Maćkowskiego gubi to, że nie do końca przekonuje formą, a przebicie się przez nią do istoty fabuły absorbuje bardziej, niż ona sama.

Aż do zmęczenia, i odłożenia książki.

Szkoda.

 

 


RAPORT BADENI

Krzysztof Maćkowski

ISBN 978-83-240-0845-2
Wydawnictwo Znak, 2007
Cena 26.00

 

 

Udostępnij

Sprawdź, gdzie kupić "Raport Badeni" Krzysztof Maćkowski