Pierwszy dzień MFK Wrocław 2010

Międzynarodowy Festiwal Kryminału Wrocław 2010 możemy uznać za na dobre rozpoczęty. Po wprowadzającym w kryminalny nastrój wieczorze Zakochanego Wrocławia z udziałem Marcina Świetlickiego, Gai Grzegorzewskiej oraz Irka Grina pierwszy dzień dostarczył widzom rozlicznych podniet dla ducha, ale i dreszczyku emocji. To drugie tyczy się zwłaszcza wydarzenia oficjalnie otwierającego Festiwal, czyli wernisażu wystawy Śladami zbrodni. Wystawy na pierwszy rzut oka bardzo niepozornej. Na ścianach kawiarni Literatka pojawiły się fotografie, rysunki i listy. Szczególni są ich bohaterowie – polscy seryjni mordercy skazani z paragrafu 148 na karę śmierci. Wystawa prezentuje zbiory dziennikarza dokumentalisty Macieja Żurawskiego (nie mylić z pewnym piłkarzem), który od lat gromadzi dokumenty związane z najsłynniejszymi polskimi mordercami czasów PRL-u. Na wystawie można przeczytać między innymi list do matki pisany z celi śmierci przez Karola Kota zwanego Wampirem z Krakowa, zobaczyć szkic do jednej z jego prób zabójstwa, oryginał wyroku skazującego na śmierć Zdzisława Marchwickiego – Wampira z Zagłębia czy zdjęcia z wizji lokalnej w sprawie Joachima Knychały – „Wampira z Bytomia”. Wystawę uzupełnia przegląd filmów dokumentalnych Macieja Żurawskiego.


Wernisaż wystawy "Śladami zbrodni". Fot. Krzysztof Łysek


O ile Śladami zbrodni będzie można obejrzeć przez cały czas trwania Festiwalu w Literatce, o tyle wystawy Szwecja. Pejzaże powieści kryminalnej w Przestrzeni Muzycznej Puzzle już niestety nie. Otwarta przez Konsula Honorowego Szwecji we Wrocławiu panią Małgorzatę Ryniak wystawa dostępna była dla zwiedzających tylko przez ten jeden wieczór. Myślą przewodnią ekspozycji było przybliżenie miejsc sportretowanych w utworach czołowych szwedzkich kryminałopisarzy, zaczynając od klasycznego już duetu Maj Sjöwall i Per Wahlöö po współczesnych twórców z Johanem Theorinem – bohaterem kolejnego spotkania.


Fragment wystawy "Szwecja: pejzaże powieści kryminalnych". Fot. Krzysztof Łysek

Mieszkający na Olandii Theorin zadebiutował stosunkowo niedawno, lecz jak podkreśliła prowadząca wieczór Marta Mizuro, znacząco. Jego powieści, a dotąd po polsku ukazały się dwie: „Zmierzch” oraz „Nocna zamieć”, pisane są w taki sposób, że zadowolą zarówno wybrednych miłośników kryminalnych intryg jak i tych, którzy ponad zagadki stawiają zgoła odmienne walory literatury. Theorin zanim zabrał się za pisanie pracował jako dziennikarz i krytyk literacki dla niewielkiego czasopisma. Miał stosunkowo dużo wolnego czasu, czytał sporo kryminałów i to właśnie one, zarówno te świetne, po przeczytaniu których aż chce się zakrzyknąć: chce napisać coś równie udanego!, jak i te bardzo złe, które chętnie napisałoby się lepiej, pospołu z zasłyszaną historią o człowieku, który sfingował własną śmierć, popchnęły go do napisania „Zmierzchu”. Początkowo Theorin planował wydać książkę własnym sumptem w pięćdziesięciu egzemplarzach i zmusić krewnych oraz przyjaciół do przeczytania. Wydawca zadecydował jednak o większym nakładzie i koniec końców powieść trafiła nie tylko do jego bliskich, ale i między innymi do Polski z czego pisarz bardzo się cieszy.


Spotkanie z Johanem Theorinem. Od lewej: Irek Grin, Marta Mizuro, Anna Czernow, Johan Theorin. Fot. K. Łysek

Jednym z ważniejszych, a być może najważniejszym motywem pisarstwa Theorina są zjawiska atmosferyczne, które wykorzystuje między innymi jako narzędzie zbrodni. Pisarz przyznał, że jako autor pozwala sobie na małą manipulacją pogodą na Olandii, którą na użytek swych powieści czyni gorszą niż faktyczna. Wbrew temu co można było wyczytać w „Zmierzchu” i „Nocnej zamieci” wyspa ma przyjemny klimat. Latem pełna jest turystów, ale Theorina nie interesują tłumy urlopowiczów, a pustka i posępny klimat Olandii wyludnionej. Wyspa poza sezonem stanowi doskonałe scenerię dla kryminału. Jest tak opustoszała, że bez trudu można popełnić morderstwo bez świadków.Kryminały Theorina w porównaniu z twórczością współczesnych mu szwedzkich pisarzy są zjawiskiem dość nietypowym, a nawet osobnym. Tu czytelnik nie ma rozwiązywać zagadki, a podążać za bohaterami. Pisarz nie buduje cyklu wokół wiodącej postaci detektywa - policjanta, bo takiego detektywa tu nie ma, co po części wynika z tego, że na Olandii poza letnim sezonem niewiele jest służb mundurowych, ale nie tylko dlatego. Theorin z namysłem zadecydował o tym, że w tercecie olandzkim to zwykli ludzie będą rozwiązywać zagadki, bo od policjantów dużo bardziej interesują go krewni ofiar, ich emocje oraz to w jaki sposób strata bliskiej osoby wpływa na ich samych. W związku z tym każda z powieści ma innych bohaterów, a łącznikiem między nimi jest dość zaawansowany wiekowo amatora rozwiązywania tajemnic – Gerlof, który jest pisarzowi w szczególny sposób bliski, bo zainspirowany postacią dziadka, kapitana statku, który umarł, gdy Johan miał 11 lat. Pisarz często zastanawiał się jakby wyglądałoby teraz życie dziadka i efekty tych przemyśleń przelał do powieści. Ale Gerlof ma w sobie również coś z samego Theorina, który, jak przyznał, od zawsze przejawiał żyłkę detektywistyczną. Poza tym nieodmiennie intrygują go wszelkie zagadki tajemnice. Pewnie dlatego jako dziecko tak chętnie słuchał opowieści o duchach i tak wiele duchów zaludnia karty jego powieści.

Johan Theorin podpisuje książki. Fot. K Łysek


Miłośników jego prozy zapewne ucieszy wiadomość, że Theorin po tercecie olandzkim nie ma zamiaru porzucić pisania. Ba! Wciągnął się w literaturę już chyba na dobre i pisze kilka książek na raz. Deklaruje również, że pozostanie przy literaturze z dreszczykiem. A gdyby kogoś, podobnie jak Martę Mizuro, intrygowało co trzeba jeść, aby pisać równie dobrze, to niech wie, że sam zainteresowany pisząc „Zmierzch” żywił się głównie ryżem z cebulą.

Pierwszy dzień Międzynarodowego Festiwalu Kryminału wieńczyło wydarzenie szczególne – premiera tomu „Żegnaj laleczko. Wiersze noir.” połączona z czytaniem poezji przy blasku świec, co o ile faktycznie przyczyniło się do nadania spotkaniu mroczno-romantycznego klimatu, o tyle nieco utrudniło zadanie przybyłym na premierę autorom: Marcinowi Baranowi, Wojciechowi Bonowiczowi, Piotrowi Bratkowskiemu, Grzegorzowi Dyduchowi, Darkowi Foksowi, Krzysztofowi Jaworskiemu, Tomaszowi Majeranowi, Edwardowi Pasewiczowi, Pablopavo, Marcinowi Sendeckiemu, Marcinowi Świetlickiemu, Arturowi Szlosarkowi oraz Agnieszce Wolny-Hamkało. Niestety, z powodu choroby, nie dotarł Andrzej Sosnowski.

Premiera tomu "Żegnaj, laleczko. Wiersze noir". Fot. K Łysek


Słów kilka o tomie poezji – autorskim projekcie trzech Marcinów: Barana, Sendeckiego i Świetlickiego, którzy w 1997 roku zadali swym kolegom-poetom zadanie napisania wierszy poświęconych pamięci Raymonda Chandlera. Powstała w ten sposób książeczka „Długie pożegnanie. Tribute to Raymond Chandler” szybko stała się białym krukiem. Trzynaście lat później trzech Marcinów postanowiło ponownie zbadać stan mrocznej poetyckiej świadomości i nieświadomości swoich kolegów (i koleżanek). Tym razem poprosili o wiersze w odcieniu noir z całą gamą szarości kryjącą się pod tym określeniem. Owoców ich działalności – jak okazało się bardzo odmiennych w stylu i formie – można było zakosztować na premierze.

Poeci czytali utwory swoje i swych nieobecnych kolegów, dzięki czemu widzowie mieli niecodzienną możliwość posłuchania na przykład Marcina Świetlickiego czytającego wiersz Bolesława Leśmiana! Świetlicki, współredaktor tomu, z sobie tylko znaną nonszalancją i dowcipem przyznał, że Leśmian znalazł się w antologii właściwie przez przypadek. Kartkując po raz pierwszy zbiór wierszy zebranych poety Bolesława Świetlicki otworzył go właśnie na Migoniu i Jawrzonie – utworze mało znanym, a kryminalnym. Kluczowe znaczenie miał również podobno fakt, że Leśmian zmarł siedemdziesiąt lat temu w związku z czym nie trzeba mu płacić.

Marcin Świetlicki czyta swój wiersz. Fot. K. Łysek

Publiczność szczególnie entuzjastycznie przyjęła utwór Grzegorza Dyducha, na co dzień współlidera zespołu Świetliki, który na potrzeby antologii popełnił, przy jawnym współudziale swej małżonki, przezabawny wiersz Dwaj panowie i klaun rozmawiają o Chinatown (szkic scherza). Jak widać, cytując samego Dyducha, wieloletnie heteroseksualne związki mogą zaowocować wytworzeniem podściółki pod artystyczną działalność. Małżonka Grzegorza Dyducha to nie jedyna współautorka, choć znanego angielskiego poetę kryminalnego Johna Keatsa trudno podejrzewać o jakikolwiek związek z Marcinem Sendeckim i to samo tyczy się Sama Peckinpaha i Marcina Barana. Z kolei Pablopavo, wokalista reggae, nieco onieśmielony obecnością tylu znakomitych poetów w swym otoczeniu, odnalazł się w fragmencie poetyckiej prozy Pawła Paulusa Mazura Detektyw Szmata. Okazało się bowiem, że Pablopavo w młodości znany był pod pseudonimem Doktor Szmata, jako że ubierał się ponoć fatalnie. Na premierze  „Żegnaj laleczko. Wiersze noir.” jego przyodziewkowi nic zarzucić nie można, choć to podobno zasługa jego dziewczyny.

Relację z pierwszego dnia zakończmy poetycko przywołując (w całości!) utwór poety Tomasza Majerana pod znamiennym i jakże adekwatnym tytułem Długie pożegnanie: pa pa pa.

Zofia Jurczak