Czwarty dzień MFK Wrocław 2010

Irek Grin zapowiadając panel Kryminał a sprawa Peerelowska  nazwał go wydarzeniem epokowym i w tym określeniu nie ma przesady. W jednym miejscu i jednym czasie spotkali się bowiem Helena Sekuła – nestorka powieści milicyjnej, której powieści są wciąż wznawiane, Bronisław Cieślik czyli, krótko mówiąc, porucznik Borewicz z legendarnego serialu „07 zgłoś się” oraz Ryszard Ćwirlej – autor (póki co) trzech współczesnych powieści milicyjnych. W rolę prowadzącego wcielił się Wojciech Orliński, prywatnie fan PRL-u, a zwłaszcza ówczesnych gadżetów.


Każdy z gości z PRL-em, milicją czy powieścią milicyjną mierzył się ze zgoła odmiennego powodu. Helena Sekuła, po II wojnie światowej, została przyjęta na stanowisko referenta prasowego w Komendzie Głównej Milicji. Do jej obowiązków należało szerzenie pozytywnej propagandy na temat dzielnych chłopców z MO, co zważywszy na ówczesne społeczne nastroje, nie było zadaniem ani łatwym, ani szczególnie wdzięcznym. W ramach akcji ocieplania wizerunku milicji Sekuła została wydelegowana na spotkania z dziennikarzami, którzy jednak mieli ją za nic, więc ona, żeby utrzeć im nosy, napisała swą pierwszą powieść - „Tęczowy koktajl” - a później, jak przyznała, to już był nałóg.


Początki Bronisława Cieślaka jak porucznika Borewicza prezentują się zgoła odmiennie. On nikomu nie musiał niczego udowadniać. To reżyser serialu Krzysztof Szmagier pewnego ranka 1976 roku zapukał do drzwi jego krakowskiego mieszkania i po siedmiu wypitych herbatach Cieślak stał się Borewiczem. Przy okazji aktor wyjaśnił, że tytuł serialu nie jest kompleksem Bonda jak podejrzewano, zresztą on nie śmiałby mierzyć się z legendą agenta Jej Królewskiej Mości. 07 to numer wywoławczy posterunków milicji, po prostu.


Ryszarda Ćwirleja związki z milicją ograniczyły się do kontaktu z pałką, którą dostał w tylnią część ciała na demonstracji oraz mandatu za przekroczenie prędkości małym fiatem. A książki zaczął pisać przez przypadek. Czekał i czekał, aż ktoś napisze kryminał z akcją w Poznaniu, a ponieważ się nie doczekał, więc napisał go sam. To, że akcja jego powieści zostanie osadzona w PRL-u wyszło mimochodem w trakcie pisania. Po pierwszych trzydziestu stronach Ćwirlej uprzytomnił sobie, że zupełnie nie zna realiów współczesnego Poznania. Co innego z czasów PRL-u, gdy w poszukiwaniu piwa włóczył się z kolegami ze studiów po rozmaitych mordowniach.   

Orlińskiego interesowało skąd goście czerpali i czerpią inspirację dla obyczajowego tła. Jak udawało im się w tak plastyczny i wiarygodny sposób sportretować środowiska spod ciemnej gwiazdy: cinkciarzy, prostytutki, złodziei. Sekuła miała to szczęście, że w kawiarni Kameralna poznała fachowego konsultanta w osobie bardzo eleganckiego i dystyngowanego starszego pana, który okazał się być kieszonkowcem w stanie spoczynku. Cieślak przyznał, że miał pewien wpływ na pisanie scenariusza. Ekipa producencka przykładała sporo uwagi do tego, aby realia wypadły wiarygodnie, toteż bardzo często wykorzystywane były autentyczne historyjki z życia narodu, znajomych i zasłyszane na ulicy. Z kolei Ćwirlej okazał się osobą o bardzo dobrej pamięci. W studenckich czasach (które przypadały na lata osiemdziesiąte) sporo czasu spędzał w piwiarniach, które podówczas były jedynym miejscem w Poznaniu, gdzie można było napić się piwa i zasadniczo tylko piwa, w dodatku często z reglamentowanej ilości kufli. A że nie tylko studenci spragnieni byli piwa, w przybytkach tego typu spotykał się cały przekrój społeczny: od kryminalistów, przez robotników z zakładów Cegielskiego po przyszły kwiat polskiej inteligencji. Ćwirlej, nie wiedząc, że dwadzieścia lat później napisze książkę o tamtych latach, chłonął i zapamiętywał toczące się między nimi dialogi. Nie mniej istotny wpływ na jego pisanie miały komiksy z „Przygodami kapitana Żbika”. Zdobyć je wcale nie było łatwo. Ćwirlej skłonny był do tak daleko posuniętych poświęceń, że w dniu dystrybucji ustawiał się w kolejce pod kioskiem już o 5 rano. Zainspirował go również porucznik Borewicz, a „07 zgłoś się” do dziś z lubością ogląda przed snem.


Cieślak nie zgadza się z twierdzeniem, że porucznik Borewicz był postacią wyidealizowaną, a sam serial był apoteozą ustroju. Przyznał, że choć lubił swoją rolę, to trudno mu było grać pozytywną postać, której nic nie można zarzucić poza workiem na głowę. Tym bardziej, że sam nie był z wykształcenia aktorem, a etnografem, w związku z tym wziął sobie do serca radę Zdzisława Maklakiewicza: aktor ma być w okolicznościach. Dużo ciekawszym aktorsko zadaniem była według niego rola porucznika Zubka, który z założenia miał być zupełnie inną postacią. Reżyser Szmagier chciał, aby ten był typowym tępym, chamowatym sztywniakiem, tymczasem obsadzony w tej roli Zdzisław Kozień przechytrzył reżysera i zagrał Zubka po swojemu jako ciepłego, wujowatego safandułę.


Porucznik Borewicz na na stałe zagościła w masowej wyobraźni kolejnych pokoleń Polaków. Cieślak wciąż pozostaje postacią bardzo popularna, co przysparza mu sporo radości i jeszcze więcej kłopotu. W czasach PRL-u sklepowe na jego widok spod serca, ze swojego, odstępowały mu szyneczkę czy bez kolejki przyjmowali go lekarze. Ale są i ciemne strony posiadania popularnej twarzy. Wielbiciele porucznika Borewicza nie dają aktorowi spokoju fotografując się z nim, prześladując pytaniami typu czy pan to pan? lub prosząc o autografy. Jednak apogeum zainteresowania własną osobą przeżył w tym roku nad morzem, gdzie przez dwie i pół godziny podpisywał chusty zapatrzonych w niego kolonistek.

Niewątpliwe jednym z najciekawszych wydarzeń Festiwalu okazał się panel Kryminalne zagadki Wrocławia, czyli nauka w praktyce śledczej z udziałem naukowców z Uniwersytetu Wrocławskiego i Akademii Medycznej: profesora Macieja Szostaka, dr nauk medycznych Tomasza Jurka oraz lekarza medycyny Radosława Drozda. Niestety nie dotarł, wezwany na ekspertyzę, profesor Ryszard Jaworski, który na co dzień zajmuje się wariografią kryminalistyczną i podobno miał z sobą przynieść wykrywacz kłamstw, ale i bez tego spotkanie prowadzone przez Sebastiana Zakrzewskiego było arcyciekawe. Atmosfera była gorąca.


Goście brutalnie rozwiali wszelkie wątpliwości. Wyobrażenia na temat oględzin miejsca zbrodni, śledztwa czy sekcji zwłok znane z powieści kryminalnych, seriali czy filmów mają się tak do rzeczywistości, jak za przeproszeniem, piernik do wiatraka. Innymi słowy: CSI ma tyle wspólnego z faktyczną praktyką śledczą, co serial „Magda M.” z rzeczywistym życiem mieszkańców Warszawy. Ale nie ma w tym nic dziwnego, bo gdyby chcieć wiernie oddać realia pracy śledczej – jeden odcinek trwałby tyle ile wszystkie łącznie, a powieść musiałaby być kilka razy grubsza. Pytanie brzmi: kto by to zniósł? Już same oględziny miejsca zbrodni są procesem szalenie czasochłonnym, żmudnym i wymagającym wielkiej precyzji. W idealnym świecie nie byłoby zbrodni, a w idealnych warunkach pracy miejsce, w którym popełniono przestępstwo należałoby w całości, w nienaruszonym stanie przenieść do laboratorium, ale ponieważ z przyczyn obiektywnych nie jest to wykonalne, należy tak zabezpieczać ślady, aby nie zatrzeć ich, nie zanieczyścić przez elementy z zewnątrz i nie uszkodzić, a nade wszystko – nie zostawić własnych, które później utrudniają pracę.

Naukowcy przekonywali, że tak samo kłopotliwa jest sytuacja, gdy są ślady i gdy ich nie ma. Gdy ślady są niewidoczne, to tylko od inwencji osób prowadzących śledztwo zależy czy da się je odnaleźć. Ale sytuacja, w której są tysiące śladów bywa równie trudna, bo każdy z nich należy zidentyfikować, rozłożyć na czynniki pierwsze i zastanowić się co z niego wynika dla sprawy. Nic dziwnego zatem, że pisarze i reżyserzy ograniczają się do sceny szybkich oględzin, w czasie których detektyw wiedziony wrodzonym szóstym zmysłem od razu wyłapuje kluczowy ślad. Jak przekonali goście wieczoru w życiu nie jest tak pięknie.


Rasowi przestępcy nie zacierają śladów. Rasowi przestępcy działają w taki sposób, aby ich nie zostawić. Nie mniej jednak są ludźmi, toteż nawet psychopatom towarzyszą emocje, działają nieświadomie, popełniają błędy i pozostawiają ślady. Prowadzący bynajmniej nie zdradzili wszystkich tajemnic kryminalistyki i medycyn sądowej. Czemu? Bo sami wszystkich nie znają, nie mnie jednak ich prezentacja okazała się szalenie interesującą lekcją poglądową na temat tego jak się ma rzeczywistość to pisarskiej wyobraźni.

Czwarty dzień Międzynarodowego Festiwalu Kryminału dopełniły dwa wykłady. Wrocławski dziennikarz Maciej Żurawski opowiedział o dokumentacji oraz kulisach kręcenia serialu dokumentalnego „Paragraf 148 - Kara śmierci”. Do końca trwania Festiwalu w Literatce można oglądać wystawę pamiątek po seryjnych i wielokrotnych mordercach z jego zbiorów. Drugi wykład wygłosiła Gaja Grzegorzewska, która udowodniła, że Agatha Christie bardzo lubiła w swych dziełach cytować i grać z dziełami klasyków (Williama Szekspira, Williama Somerseta Maughama, Alfred Tennyson i wielu innych).


Zofia Jurczak


Zdjęcia Krzysztof Łysek
Więcej zdjęć z czwartego dnia