Piąty dzień MFK Wrocław 2010

Piątego dnia Wrocław przykrył potop śniegu, a Literatkę nawiedził potop skandynawskich pisarzy. Obok prowadzącego Mariusza Czubaja zasiedli Szwed Mons Kallentoft, Fin Taavi Soininvaara oraz Islandczyk Stefán Máni, który ku uciesze zgromadzonych wielbicielek, nie zważając na warunki atmosferyczne  zdjął bluzę i pokazał swoje słynne tatuaże. Indagowany przez publiczność wyznał, że uwielbia zimę i nigdy mu nie jest zimno.


Gości wieczoru nie różni od siebie tylko narodowość, ale i styl i tematyka pisanych powieści. Twórczość Kallentofta jest najbliższa klasycznej powieści detektywistycznej, pozostali dwaj piszą powieści bliższe thrillerowi niż kryminałowi. Wspólnym mianownikiem wg Mariusza Czubaja jest to, że wychodzą poza prostą zagadkę kto zabił, stawiając na kreacją nieuchwytnego nastroju oraz nasycenie treści symboliką. Pisarze przyjęli tak postawioną tezę ze sporym ukontentowaniem. Stefán Máni uważa siebie za pisarza osobnego i bardzo cieszył się, że inni podzielają jego zdanie. Nie interesują go kryminalne intrygi. Pisze o walce zła z dobrem i dobra ze złem, również w ludzkiej duszy. W swych powieściach z zamysłem kreuje mroczną atmosferę. Jak przyznał, nie ma problemu z tworzeniem i różnicowaniem tak dużej ilości złych postaci, bo ma złą wyobraźnię i z łatwością jest w stanie wyobrazić sobie tysiąc stron zła. Po doświadczenia marynistyczne musiał się jednak udać na statek, na którym przebywał przez tydzień. Opłaciło się, bo w „Statku” tak sugestywnie oddał klimat życia na morzu, że nie tylko Mariusz Czubaj dostał choroby morskiej.


Taavi Soininvaara z kolei pisze tylko na tematy, które go żywo zajmują. To taki jego pisarski przywilej. Nie są to zagadnienia bakteriologii i epidemie, co sugerował Czubaj, a polityka międzynarodowa, a zwłaszcza jej efekty i związane z nimi niebezpieczeństwa. W pierwszej kolejności wybiera nurtujące go zagadnienie – teraz przygotowuje książkę na temat handlu żywym towarem, dogłębnie je studiuje i dopiero na tej podstawie konstruuje fabułę. Do tej pory napisał osiem thrillerów z Arto Ratamo – młodym ojcem samotnie wychowującym córkę, który w wolnych chwilach zajmuje się gaszeniem międzynarodowych pożarów. Wydany w Polsce „Wirus Ebola w Helsinkach” to jego debiut, a każda kolejna książka z cyklu dotyczy innego problemu współczesnego świata.


Mons Kallentoft zaczynał jako pisarz niekryminalny, a gdy już zdecydował się przejść na stronę zbrodni postanowił zrobić to inaczej. Po pierwsze, kładąc nacisk na to co się dzieje we wwnętrzach bohaterów, a nie na pracę policji czy międzyludzkie konflikty. Po drugie, grając z kanonicznym w Szwecji wizerunkiem detektywa wyobrażanego jako jegomościa po pięćdziesiątce, nie wylewającego za kołnierz, z nadwagą, wątłym zdrowiem i rozlicznymi problemami natury osobistej, po rozwodzie, samotnego, zgorzkniałego. Mons uznał, że te cechy można by przenieść na młodą policjantkę i gdy tak sobie o tym myślał przed oczami ożyła mu komisarz Malin Fros – twarda atletka, z którą lepiej nie zadzierać. Co ciekawe, właśnie tak jak ona wygląda wiele szwedzkich policjantek, bo w Szwecji w ogóle sporo jest policjantek (przypada jedna na trzech).


Goście wieczoru, jak okazało się, są wrogami poprawności politycznej w literaturze i prowadzą higieniczny tryb życia. Dużo pracują, a gdy nie pracują to: opiekują się córką i domem na wsi (Taavi), spacerują po górach, ćwiczą i słuchają rocka (Stefan) oraz podróżują i kolekcjonują dzieła sztuki (Mons, przy okazji dodać trzeba, że sztuka, zwłaszcza styk formy i treści, Kallentofta szalenie inspiruje, a widok zgromadzonych dzieł sztuki raduje jego duszę i pomaga mu pisać). Kallentoft zalotnie przyznał, że nie ma nic przeciwko promowaniu go poprzez porównanie do Stiega Larssona (mowa o cytacie ze szwedzkiego krytyka literackiego, który umieszczono na okładce „Ofiary w środku zimy”), zresztą będąc szwedzkim kryminałopisarzem nie sposób tego uniknąć. Z recenzjami radzą sobie różnie. Taavi czyta zbiorczo raz do roku, bo tylko w takiej formie ma to jakiś wymierny sens. Stefan w ogóle sobie nimi nie zawraca głowy, a Mons, owszem czyta. Entuzjastyczne natychmiast zapomina, złych – nigdy nie zapomina i nigdy nie wybacza, tak więc krytycy - strzeżcie się!

Nie mogło zabraknąć pytania o  powody popularności skandynawskiej literatury na świcie. Kallentoft uważa, że to przede wszystkim zasługa długiej, ponad trzydziestoletniej, tradycji pisania kryminałów w Szwecji oraz Stiega Larssona oraz Henninga Mankella, którzy przetarli szlak dla kolejnych, bardzo dobrych pisarzy. W Finlandii probierzem popularności wedle słów Soininvaary są Niemcy. Jeśli tam powieść odniesie sukces są duże szanse, że spodoba się i w innych krajach. Nie mniej jednak, zdaniem Taaviego popularność łączy się z egzotyką krajów północnych. Máni przyznał z rozbrajającą szczerością, że nie zna żadnej książki Larrsona, Mankella czy Camilli Läckberg, ale skoro są tak popularni to znaczy, że muszą być dobrzy i w jakimś stopniu odmienni.


W Polsce nie ma dziennikarstwa śledczego – twierdzi Sylwester Latkowski. Czy faktycznie tak jest czy nie jest dyskutowali najlepsi w tej dziedzinie: Anna Marszałek, Wojciech Czuchnowski i Piotr Pytlakowski, którzy od razu, z sobie tylko znaną bezwzględnością zabrali się za obalanie mitów narosłych wokół zawodu dziennikarza. Po pierwsze to nieprawda, że każdy tekst ujawniający aferę jest tekstem śledczym. Tajne informacje powinny być tylko punktem wyjścia dla dziennikarza, którego metody pracy bliskie są tym detektywa. Źródło to tylko podstawa, na której winno budować się tekst. Po drugie to nie prawda, że dziennikarz śledczy czy wnikliwy, jak woli mówić Piotr Pytlakowski, musi mieć informatorów w służbach specjalnych, a wręcz odwrotnie lepiej jest jeśli takowego informatora nie ma. Jak podkreśliła Anna Marszałek, rozleniwia to i oducza czujności dziennikarzy, którzy popadają w rutynę, nie weryfikują informacji i często słono za to płacą. Marszałek uczulała, że służby głównie realizują swoje własne cele, a jednym z nich może być dezinformacja. Innymi słowy z premedytacją wpuszczają w maliny.


Dziennikarstwo śledcze czy wnikliwe z założenia ma charakter interwencyjny, innymi słowy staje się po stronie poszkodowanych. Rolą dziennikarza jest pokazywanie patologii. Praca gości panelu spotyka się z bardzo różnym rezonansem ze strony organów śledczych. Zdarzało się, że jeden tekst potrafił wywołać aferę, a reakcje polityczne były szybsze niż potwierdzenie wiarygodności tekstu. Innym razem artykuły nie spotykały się z żadnym odzewem i zainteresowaniem organów państwowych.


Zdaniem Anny Marszałek jakość tekstów śledczych w Polsce dramatycznie spada, ale wynika to nie tylko z niestaranności dziennikarzy czy braku tematów, ale również  z niebezpieczeństw na jakie narażają się potencjalni informatorzy, na których polują służby specjalne. Działy śledcze znikają z gazet, bo są zbyt kosztowne w utrzymaniu, a działalność dziennikarzy, choćby niewiadomo jak słuszna i chwalebna była, naraża gazety na długotrwałe i kosztowne procesy. Poza tym przestała dodawać splendoru prasie i nie podnosi nakładu, a w przypadku tygodnika „Wprost” nakład nawet spadał. Dziennikarze śledczy, jak przewrotnie ujął to Piotr Pytlakowski, przypominają coraz bardziej ostatnich Mohikanów i… gangsterów, których policja namierza przy pomocy specjalistycznej aparatury do ścigania przestępców  czy terrorystów.


Bywa też niebezpiecznie. Głowę Anny Marszałek śląscy biznesmeni wycenili na 150 tysięcy dolarów (to prawie cztery razy więcej niż za zabicie generała Papały). Mocno też naraziła się gangsterowi Baraninie. Z kolei na Piotra Pytlakowskiego wyrok wydał niejaki Kiełbasa z Prószkowa, gdy ten w tekście (chcąc go oszczędzić), zamiast pewnym słowem na literę „ch”, nazwał go penisem.

Piąty dzień Festiwalu uzupełnił wykład – wyznanie wiary teoretyczno-pisarskiej dr Mariusza Czubaja, czyli połączenie refleksji antropologicznej z refleksją kryminalną.

Zofia Jurczak

Zdjęcia Krzysztof Łysek
Więcej zdjęć z piątego dnia MFK