Szósty dzień MFK Wrocław 2010

Szóstego dnia uwagę w całości poświęciliśmy dokumentacji, czyli przygotowaniom do pisania powieści. W otwierającym temat wykładzie Irek Grin przekonywał, że przemyślana intryga i świetny bohater to mało, trzeba również postarać się, aby realia, w których osadzono akcję pokrywały się z rzeczywistością. Innymi słowy należy odwołać się do wiedzy wspólnej. Zabieg prosty, ale o znaczeniu nie do przecenienia. Dzięki temu od razu pisarz wzbudza zaufanie u czytelników. Dlaczego nie warto robić z czytelników durni i naginać faktów dla własnej wygody Grin przekonał się na własnej skórze. W powieści „Pan Szatan” celowo, a nawet z premedytacją, przestawił dwa z pozoru niewiele znaczące drobiazgi dotyczące ruchu kolejowego w Hiszpanii, bo tak bardziej pasowało mu ze względów fabularnych, po czym, na spotkaniu autorskim w Bielsko Białej, jedna z czytelniczek nie omieszkała mu tego wytknąć.


W wydawnictwie EMG, które prowadzi, obowiązują dwie szkoły dokumentacji. Szkoła Gai Grzegorzewskiej, która gromadzi fakty, czyta książki naukowe, rozmawia z ekspertami oraz szkoła Marcina Świetlickiego, który takich przygotowań nie czyni, ale i nie udaje, że się na tym zna. Sam Grin jest zwolennikiem sprawdzenia wszystkiego naocznie, skłonny był nawet biegać, tam gdzie miał biec jego bohater, aby przekonać się ile czasu powinno mu to zająć. Zresztą, jak przyznał, dokumentacja wciąga. Giganci literatury, tacy jak na przykład Jeffrey Deaver, wyręczają się sztabem pracowników delegowanych do badań w terenie.


Na podobną wygodę, stety- niestety, nie mogą sobie pozwolić twórcy filmów dokumentalnych o czym przekonywał na kolejnym wykładzie Witold Gadowski, który w parze z nieobecnym Przemysławem Wojciechowskim nakręcili szereg dokumentów na wskroś nie filmowe tematy np. o gazie. Kluczem do przetworzenia tak z pozoru nieatrakcyjnego tematu było nadanie mu fabularnego kształtu, toteż już na etapie dokumentacji, żmudnego uczenia się nowej rzeczywistości, wraz z Wojciechowskim, szukają fabuły. Gadowski przestrzegł przed niebezpieczeństwem naddokumentacji, czyli zanurzenia totalnego w badaną rzeczywistość, co nieuchronnie kończy się totalnym zafiksowaniem na temacie i alienacja towarzyską, bo kto zniesie towarzystwo osoby, która bez przerwy rozprawia o mafii paliwowej? Płodozmian zatem jest wskazany.


Jak w praktyce wygląda gromadzenie i przetwarzanie na opowieść materiałów opowiadali autorzy kryminałów Zygmunt Miłoszewski („Uwikłanie”), Adam Ubertowski („Inspektor van Graaf”) i Marcin Wroński („Komisarz Maciejewski. Morderstwo pod cenzurą”, „Komisarz Maciejewski. Kino „Venus”, „Officium Secretum. Pies Pański”) oraz ponownie Witold Gadowski, który tym razem występował już nie jako autor filmów dokumentalnych, ale reportażu o początkach terroryzmu „Tragarze śmierci”. Prowadzącą panel Gaję Grzegorzewską interesowało od czego zaczynają prace nad książką. Marcin Wroński wprost przyznał, że niechętnie zapatruje się na dodatkową pracę, w związku z czym pisze na tematy, na które posiada już jakąś wiedzę. Niestety nigdy nie jest tak, że nie ma potrzeby jej pogłębienia, toteż w toku swej kryminałopisarskiej kariery dorobił się sztabu konsultantów z różnych dziedzin, a ich bezinteresowna chęć dzielenia się wiedzą utwierdza go w przekonaniu, że ludzie są z natury dobrzy. Zygmunt Miłoszewski stara się wybierać tematy, które go osobiście ciekawią, dzięki czemu gromadzenie dokumentacji przysparza mu sporo frajdy. Adam Ubertowski z kolei przyznał się do swojego lenistwa. Pisze głównie z wyobraźni, a ze zwykłego, ludzkiego lenistwa akcję osadza w przestrzeni dobrze sobie znanej i oswojonej, czyli Sopocie. Z reportażami, które pisze Witold Gadowski, już sprawy mają się nieco inaczej. Tutaj nie można sobie pozwolić na dokumentacyjne lenistwo. Odwrotnie, rzeczywistość często przekracza wyobraźnię. Gromadzenie i syntetyczne przetwarzanie informacji wymaga benedyktyńskiej cierpliwości, niezbędnej, gdy trzeba przebrnąć przez setki tomów akt, toteż aby nieco ułatwić sobie zadanie Gadowski kolejną książkę ma zamiar uczynić antykryminałem. Temat będzie reporterski, ale fabularyzowany.


Badania terenowe bywają pouczającym i zabawnym doświadczeniem. Przekonywał już o tym Mariusz Czubaj na starciu jurorów z nominowanymi do Nagrody Wielkiego Kalibru (o tym, jak z Markiem Krajewskim dogłębnie wizytowali Władysławowo można przeczytać tutaj ). Przygody nie ominęły i gości wtorkowego spotkania. Adam Ubertowski na zaproszenie kolegi-filmowca dokumentował warszawskie kluby go go. W dwójkę, w towarzystwie przyszłej odtwórczyni roli tancerki, penetrowali kolejne, coraz bardziej mroczne, przybytki cielesnej uciechy, w których coraz dziwniejsze panie wypinały do nich swoje tylne części ciała. Z kolei w czasie studiów w Krakowie zaprzyjaźnił się (w bardzo interesowny sposób) z prostytutką o pseudonimie Zuza. On jej odpalał drobne, ona mu dostarczała wiedzy niezbędnej do napisania pracy zaliczeniowej na studia. Któregoś razu wyznała Ubertowskiemu, że ma chłopaka. Na pytanie jak, zważywszy na jej profesję, udaje się im się utrzymać związek, Zuza odpowiedziała, że to dlatego , że chodzi tylko na godzinki, a nie na noce. Witold Gadowski w swej dziennikarskiej karierze również miał do czynienia z krakowskimi prostytutkami. Liczył na ich rozmowność, ale te wolały dać mu za darmo, niż wypowiadać się na jakikolwiek temat.


Zygmunt Miłoszewski w celach badawczych miał okazję przećwiczyć ścieżkę zamawiania tancerki do domu. Z pewną konsternacją odkrył, że przypomina to zamawianie pizzy, włącznie z kwestiami natury anatomicznej, o których forma rozmowy przywodzi na myśl wybór grubości ciasta czy dodatków. Tak było na sucho, a gdy ze znajomymi postanowili sprawdzić praktyczną stronę procederu, pojawiły się obostrzenia. Jedna z pań na przykład nie tańczyła na Mokotowie, inna oferowała swą podstawową usługę, ale tańczyć się wstydziła. Jeszcze inna wstydziła się rozbierać.

Marcin Wroński, żeby nie było, też pisał o prostytutkach, ale niestety w celach dokumentacyjnych nie zdołał do nich dotrzeć. Wszystkie zdążyły poumierać. Ze starości. Z takimi problemami musi liczyć się każdy autor retro-kryminałów. Zgoła odmiennie rzecz się miała z jego ostatnią powieścią – „Officium Secretum. Pies Pański” – współczesną, do której musiał przeprowadzić badania w jednym  z klasztorów franciszkanów. Miał pewne obawy, że książka okaże się zbyt ryzykowna światopoglądowo, więc uznał, że badania lepiej wykonać metodą konspiracyjną i nie podawać zakonnikom wprost powodów swej wizyty. Tak też uczynił, książką się ukazała, a pewna katolicka telewizja zaproponowała mu reportaż o niej w tymże klasztorze, ale znów bez przyznawania się zakonnikom po co przyjeżdżają. Mieli jednak to nieszczęście, a może i szczęście, że ojciec gwardian okazał się człowiekiem z natury dociekliwym i od razu wiedział o jaką książkę chodzi. A morał z tego płynie taki, że nie warto konspirować, przynajmniej przy robieniu reaserchu do książki.


Goście panelu starają się nie manipulować historiami czy faktami, przynajmniej na tyle na ile się da. Gadowski przyznał się, że swego czasu miał tendencję naginać teksty do efektownych puent, ale dość szybko został zdemistyfikowany i zaprzestał szukania morału za wszelką cenę. Wroński, jeśli zmienia nazwiska swych bohaterów to z powodu elementarnej uczciwości. Wyjątkiem są Betanki, którym nazwiska zmienił ze strachu przed procesem. Również Józef Czechowicz ma zmienione nazwisko, bo Wroński opierał się na plotkarskiej wersji jego życiorysu. Miłoszewski jest jeszcze dokładniejszy. Gromadzi informacje bardzo szczegółowe, ale nie wykorzystuje wszystkich w historii. Wszystko ma być podporządkowane powieści, ale i zabawie czytelnika, którego nie warto zasypywać hałdą informacji zbędnych z punktu widzenia intrygi. Ubertowski jest najmniej ortodoksyjnym dokumentalistą. Lubi element umowności, jego książek nie można traktować jako przewodników po Sopocie, a historie uwiarygodnia umieszczając w nich autentyczne postaci np. Leszka Możdżera.

Jak wyobraźnia pisarska ma się do rzeczywistej pracy policji mogli przekonać się Marta Mizuro i Robert Ostaszewski – autorzy „Kogo kocham, kogo lubię”, Jacek Rębacz – autor „Zakopane. Sezon na samobójców” i znany już nam Marcin Wroński autor „Officium Secretum. Pies Pański” oraz publiczność. Odczytane przez Irka Grina fragmenty wzmiankowanych powieści fachowym okiem weryfikowali specjaliści z komendy wojewódzkiej we Wrocławiu, którzy na potrzeby spotkania występowali pod pseudonimami: Mała, Kloss i Kostek. Autorzy zapewne ucieszyli się, że ich intuicje i wiedza na temat działań operacyjnych z grubsza pokrywa się z rzeczywistością, no może poza tym, że praca oficerów śledczych to głównie (mało efektowne z literackiego punktu widzenia) żmudne analizowanie papierów, a nie bieganie po mieście z pistoletem i spotkania z informatorami w kawiarniach. Przyznali również, że praca policjantów odbiera im część radości z czytania kryminałów czy, co gorsze, oglądania filmów, bo szybko orientują się kto zabił, na posterunkach nadal są maszyny do pisania, ale nie używają ich na co dzień, a w radiowozach nie mają możliwości słuchania radia. Czemu? Bo trzeba płacić abonament.

Zofia Jurczak

Zdjęcia Krzysztof Łysek
Więcej zdjęć z szóstego dnia MFK