Seghers gra (w) Offenbacha
Od połowy listopada polscy czytelnicy mają okazję przyjrzeć się uważniej trzeciej wydanej w Polsce powieści Jana Seghersa. A nawet ją przeczytać.
Jest coś nostalgicznego w „Partyturze śmierci”. Zresztą ta nostalgia jest widoczna nie tylko u Seghersa, ostatnie śledztwo Wallandera też jest nią przesiąknięte. Wygląda na to, że kryminał jako sposób na pokazanie pewnych patologicznych społecznych zjawisk i ich krytykę powoli przejada się nie tylko czytelnikom, ale i samym pisarzom. Bowiem gdyby się uprzeć, można by stwierdzić, że „Partytura śmierci” to kryminał o miłości. Co lepsze, na pierwszy plan wysuwa się wcale nie miłość patologiczna – Seghers podchodzi do tematu nieco… sentymentalnie. I jest to sentymentalizm miły dla oka.
Pierwszoplanowe pozostaje oczywiście śledztwo w sprawie wielokrotnego morderstwa. Pięć osób ginie w krwawej jatce na restauracyjnej łodzi zacumowanej przy jednym z mostów przerzuconych nad Menem. Na pierwszy rzut oka nie ma żadnego motywu. Co gorsza, na drugi i trzeci też. Robert Marthaler próbuje na wszystkie – oficjalne i nieoficjalne - sposoby przyspieszyć śledztwo, ale to również daje niewiele. Po raz kolejny jesteśmy świadkami długiego i żmudnego policyjnego dochodzenia, które toczy się niespiesznie mimo najszczerszych chęci wszystkich z nim związanych. Nagłe pomysły indywidualisty Marthalera, który lubi działać na własną rękę, dołączony do zespołu Oliver Frantisek, kreowany na policyjną gwiazdę, nieprzychylny szef i wtrącający się do śledztwa minister – czyli klasyka kryminału typu police procedural.
Ale na kryminale się oczywiście nie kończy. Wątek dochodzenia przeplata się z losami Georga Hoffmana, siedemdziesięciopięcioletniego niemieckiego Żyda mieszkającego w Paryżu, którego rodzice ponad pół wieku temu zostali wywiezieni do obozu zagłady. Hoffman postanawia opowiedzieć po raz pierwszy historię swojego życia w programie telewizyjnym, nie przypuszczając, że poskutkuje to powrotem do czasów, o których przez całe życie chciał zapomnieć. Po emisji programu otrzymuje tajemniczą paczkę, która zawiera list od jego ojca, napisany w Auschwitz. W paczce jest też rękopis nieznanej dotąd partytury operetki francuskiego kompozytora, zmarłego w 1880 roku – Jacquesa Offenbacha.
Seghers pozwala sobie na małą grę z czytelnikiem: grę w Offenbacha. Sam kompozytor był niemieckim Żydem, który trafił z Kolonii do Paryża i tam pozostał, piastując funkcję dyrektora Teatru Francuskiego. Jego najsłynniejsze dzieło to opera zatytułowana „Opowieści Hoffmana” – historia nieszczęśliwych miłości poety (czyżby to po nim „odziedziczył” nazwisko bohater „Partytury”?) Istnieje pewne podobieństwo – monsieur Hoffman zakochuje się w artystce kabaretowej (u kompozytora miłościami poety były m.in. śpiewaczka i kurtyzana). Jednak Seghers pozwala sobie na szczęśliwe zakończenie romansu dwójki staruszków – w przeciwieństwie do Offenbacha. Tytuł odnalezionej operetki – „Tajemnica letniej nocy” – też jest dyskretną wskazówką dla uważnego czytelnika, który będzie chciał już na początku powiązać pozornie nie łączące się ze sobą wątki. Dla tych, którzy lubią rozszyfrowywać literacko-kulturalne zagadki, autor przygotował ich więcej.
Druga rzecz, która musi przykuć uwagę polskiego czytelnika, to tematyka obozowa poruszana w „Partyturze śmierci”. Fakt istnienia obozów koncentracyjnych, realia, z którymi jesteśmy jako naród oswojeni, staje się coraz częściej literacką inspiracją. Co ważne, ci autorzy, którzy zabierają się za opisywanie obozów, wydają się podchodzić do tego poważnie. A skoro kryminał został w ostatnich latach nobilitowany i jest coraz częściej uważany za gatunek nie tylko rozrywkowy, ale także upoważniony do krytyki społecznej – nie dziwą takie próby rozliczania się z historią.
Trzecia rzecz, która w książce Seghersa wysuwa się na pierwszy plan, to wspomniana już miłość. Można oczywiście powiedzieć, że to sposób, w jaki autor chce ożywić swoich bohaterów – opowiadając o nich proste historie z życia. Ale tych historii na temat jest tu nieco za dużo, żeby nie zwrócić uwagi na pewną prawidłowość. Mamy tu kilka historii miłosnych (i znowu trochę jak u Offenbacha, jak by nie było, współtwórcy paryskiej operetki, który to gatunek często obiera sobie za temat sprawy sercowe). Mamy więc Georga Hoffmana, który był dawniej właścicielem teatru rewiowego, zakochanego od lat w jednej ze swoich tancerek – mademoiselle Blanche. Mamy francuską młodziutką dziennikarkę, Valerie, która jest kochanką żonatego pianisty. Mamy w końcu Marthalera i Terezę, którzy zamieszkali wreszcie razem – i tu autor szykuje nam niespodziankę, której jednak nie zdradzę, pozostawiając tę przyjemność czytelnikom. Wątków romansowo-romantycznych pojawi się zresztą więcej.
Czasami podczas lektury najść może myśl, że książka byłaby równie dobra – a może lepsza – bez niektórych fragmentów, spowalniających akcję. Trudno jednak podejrzewać doświadczonego pisarza posługującego się własnym literackim stylem o fuszerkę. Na tym właśnie polega urok „Partytury śmierci”: Seghers zmusza nas do używania „małych szarych komórek” po to, żebyśmy rozwiązywali przygotowaną przez niego zagadkę – zagadkę tych kawałków układanki, które na pierwszy rzut oka nie pasują do całości.
Marta Łysek
Partytura śmierci
Jan Seghers
Przekład: Elżbieta Kalinowska
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2010
428 stron
Udostępnij
Sprawdź, gdzie kupić "Partytura śmierci" Jan Seghers
Niestety nie znaleźliśmy obecnie żadnych ofert kupna tej książki.