Nowy konkurs

Drodzy Czytelnicy!

Image

Wraz z Wydawnictwem Prószyński Media przygotowaliśmy dla Was konkurs z "Czarną wodą", którą objęliśmy naszym patronatem.

Co zrobić, żeby wygrać?

1. Do 23 stycznia przesłać na adres marta.stasiak@portalkryminalny.pl odpowiedzi na dwa konkursowe  pytania wraz ze swoimi danymi (imię, nazwisko, adres).

2. Mail z odpowiedzią zatytułować KONKURS Z ATTICĄ.

3. Czekać na wyniki!

Na zwycięzców czeka dziesięć egzemplarzy powieści!

 

Pytania konkursowe:

1. Kim jest z zawodu Attica Locke?

2. Jak nazywa się główny bohater "Czarnej wody"?

 

A na zachętę - fragment powieści:

 

Rozdział 2

W poniedziałek rano prostytutka przychodzi w kołnierzu ortopedycznym. Jay tylko rzuca na niego okiem i każe jej go zdjąć. Ona zabiera się do tego od razu, na korytarzu.
– Nie tutaj – mówi Jay, nie pierwszy raz zaskoczony tym, jak wiele rzeczy trzeba jej tłumaczyć. Rozgląda się po korytarzu, upewniając się, że adwokat drugiej strony nie widział tych zabiegów, charakteryzacji jego klientki przed wyjściem na scenę. Wskazuje ruchem głowy damską ubikację po drugiej stronie. – I pilnuj, żeby nikt cię nie zauważył.
Rozprawa wstępna zaczyna się za trzy minuty, a u tego sędziego spóźnienie nie wyjdzie im na dobre. Jay będzie potrzebował całej życzliwości i litości, jaką sąd będzie skłonny okazać. Dowodów ma tyle co nic i wszyscy o tym wiedzą. Przesuwa palcem po kancie spodni z mieszanki sztucznych włókien, produkowanej specjalnie dla JCPenney, najporządniejszych, jakie ma. Wygładza koszulę pod marynarką, lekko unosi ręce, by sprawdzić, czy nie ma plam potu pod pachami. Gorąco mu, czuje, że nie jest w najwyższej formie. Odkąd w sobotni wieczór wygramolił się z bayou, męczy go ból głowy, cały czas to samo tępe łupanie za uszami, niemal nieustająca udręka, niejasne poczucie, że coś jest nie w porządku.
To tylko rozprawa wstępna, przypomina sobie. Przekonaj Hicksa, żeby zgodził się na proces, i tyle.
Wpatruje się w zamknięte drzwi damskiej ubikacji i zastanawia się, czy wysłać kogoś do środka po jego klientkę.
Jednak korytarz na trzecim piętrze jest prawie pusty.
Poniedziałkowe poranki w sądzie cywilnym na ogół są senne. Nie ma tu takiej atmosfery skupienia i determinacji jak w sądzie kryminalnym, gmachu, w którym praktycznie iskrzy od słusznego gniewu, gdzie wszystko, nawet najbardziej trywialna praca papierkowa, podszyte jest poczuciem, że gra idzie o najwyższą stawkę. Na korytarzach czekają mordercy i gwałciciele, po budynku krążą oszuści i złodzieje; są kajdanki i uzbrojeni policjanci. Sam ten widok wystarcza, by obudzić w każdym poczucie heroicznej determinacji, a przynajmniej rozpalić emocje. W sądzie cywilnym gra toczy się tylko o jedno: pieniądze. Zagadnienia dobra i zła, kwestie, kto co zrobił komu, tracą tu swój moralny wymiar i zostają sprowadzone do arytmetyki. Ile wart jest twój ból? Jaka jest obowiązująca stawka na żal? Jeśli nie idzie o twoje pieniądze czy twoją krzywdę, trudno się szczególnie emocjonować rozprawami, nie przyciągają one też zbyt licznej publiczności. Kiedy wchodzi Jay, sala sędziego Hicksa jest prawie pusta, nie licząc strażnika sądowego, protokolantki i Charliego Luckmana, który siedzi na ławie oskarżonych w kremowym garniturze i żółtobrązowych butach ze skóry aligatora, jedyny uśmiechnięty w całym pomieszczeniu.
– Gdzie twoja klientka? – pyta Jaya.
– A gdzie twój klient? – Jay wskazuje ruchem głowy puste miejsce obok Luckmana.
– Poradziłem mu, żeby w tym nie uczestniczył, bo po co nadawać tej sprawie większą wagę, niż na to zasługuje – mówi Charlie, kręcąc złotym sygnetem na małym palcu prawej dłoni, tuż nad grubym kłykciem. – A poza tym mam tego glinę – dodaje i sięga po pisemne oświadczenie, złożone pod przysięgą, leżące na ławie obok jego lśniącej skórzanej teczki. – Powiedziałem panu Cummingsowi, żeby nie zniżał się do tego, by odpowiadać na te zarzuty osobiście. W końcu ma tyle ważnych spraw na głowie, spraw ważnych dla tej społeczności.
Papiery Jaya tkwią w zapadającej się harmonijkowej teczce. Kładzie je na ławie przed sobą.
– Może twój klient powinien był pomyśleć o swojej pozycji w społeczności, a chociaż o swojej żonie, zanim wziął do samochodu prostytutkę.
– Jaką prostytutkę, panie Porter? – mówi Charlie i puszcza do niego oko.
Drzwi gabinetu sędziego otwierają się. Pierwszy wychodzi sekretarz, za nim sędzia. Wszyscy wstają. Jay ogląda się przez ramię. Jego klientka wchodzi do sali z kołnierzem ortopedycznym na widoku, w prawej dłoni. Kiedy zbliża się do Jaya, szepcze, dość głośno, że nielicho się natrudziła, żeby to zdjąć. Jay zamyka oczy i bierze głęboki wdech. On zaczyna.
Na miejscu dla świadka prostytutka ma nazwisko: Dana Moreland. I nowy zawód: „dama do towarzystwa”. Mówi cicho, z wyćwiczoną kruchością, nad którą, Jay to wie, pracowała przez kilka weekendów, jakby uczyła się nowego kroku tanecznego przed studniówką. Ostatecznie to jest jej pięć minut, okazja, by przedstawić tę historię po swojemu. Jej wersja: znajoma umówiła ją z panem J.T. Cummingsem („Nie, wysoki sądzie, nie ma go na sali”; Jay chce, by wpisano to do protokołu). Spotkali się na parkingu baru Long John Silver w północnej części miasta. Uzgodnili cenę i odjechali jego samochodem. Wtedy poprosiła tego „dżentelmena”, by zabrał ją do Gilley’s, przy drodze numer 225 w Pasadenie. Oglądała „Miejskiego kowboja” chyba z dziesięć razy i chciała potańczyć w miejscu, gdzie John Travolta i Debra Winger wzięli ślub. W zamian za parę tańców przy muzyce country i obciąganko J.T. ochoczo przystał na jej propozycję. („Obciąganko?”, pyta Jay, bo musi. Ona wychyla się do przodu, w stronę mikrofonu, jakby chciała to tu i teraz zademonstrować. „Seks oralny”, wyjaśnia). „Dżentelmen” wywiózł ją jakieś trzydzieści, czterdzieści kilometrów za miasto („niebagatelna rzecz, są miejsca, gdzie benzyna kosztuje dolara trzydzieści pięć za galon”). Tak dobrze się w klubie bawili, że pan Cummings zapomniał się i wypił jednego czy dwa („może nawet trzy”) drinki Long Island za dużo i w drodze powrotnej jechał niepewnie, od pobocza do pobocza. Kilka razy go prosiła, żeby się zatrzymał. Odmówił jednak, a ona, bądź co bądź, była przez niego wynajęta. Wreszcie w którymś miejscu, zeznaje klientka Jaya, pan Cummings miał wypadek: wjechał w słup telefoniczny.
– A gdzie pani była w chwili tego wypadku?
– Na jego kolanach.
Protokolantka podnosi głowę. Strażnik uśmiecha się półgębkiem.
– To znaczy… tylko moja głowa.
Sędzia odkasłuje cicho.
Jay myśli, że wszyscy śmieją się z niego, z jego garnituru ze sklepu JCPenney i gównianej teczki. Słyszał tę historię kilkanaście razy i nigdy nie brzmiała bardziej niedorzecznie niż teraz, kiedy jego klientka składa oficjalne zeznanie. Prawdę mówiąc, nie spodziewał się, że ta sprawa zajdzie tak daleko. Był pewien, że samo wspomnienie nazwiska i profesji pani Moreland, faktu, że powołała się na znajomość z panem Cummingsem, wystarczy do zawarcia ugody. Przypuszczał wręcz, że całą sprawę załatwi jeden telefon. Przeliczył się. Nie docenił odporności Charliego Luckmana na blef.
Jay zagląda do swoich notatek.
– Na miejscu zdarzenia stawił się posterunkowy Erikson, prawda?
– Policjant stanowy, tak.
– I kiedy zobaczył pana Cummingsa za kierownicą, pijanego, z pani głową tkwiącą między jego nogami… co zrobił posterunkowy Erikson?
– Nic.
– Nic?
– Praktycznie go przeprosił.
– I co pani o tym pomyślała?
– Że rozpoznał J.T. i chciał mu oszczędzić kłopotów.
Jay czeka na sprzeciw: „czyste spekulacje”, „brak podstaw”, „brak związku ze sprawą”… cokolwiek. Kiedy jednak dostrzega Luckmana kątem oka, ten siedzi wygodnie rozparty na krześle i ogląda całą tę scenę jak niespecjalnie interesujące go zawody sportowe.
– Nie udzielił pani pomocy medycznej?
– Nie, panie mecenasie.
– Czyli być może nigdy się nie dowiemy, jak rozległych obrażeń doznała pani tamtego wieczoru, ponieważ nie udzielono pani natychmiastowej pierwszej pomocy?
I znów czeka na protest: „Świadek nie jest biegłym lekarzem”.
Ale Charlie milczy.
Patrzy tylko, jak Jay zmierza ku katastrofie, wyciągając ze swojej klientki resztę zeznania – opis jej obrażeń, wszystkiego, co ją boli, i setek powodów, dla których nie wybrała się do lekarza. Jego ostatnie pytanie: „To pan Cummings położył pani głowę na swoich kolanach, prawda?”.
– Na pewno nie zrobiłam tego dla zdrowia.
Teraz już zupełnie wypadła z rytmu. Kruchość zniknęła bez śladu, jej głos znów staje się chropawy. Jay nagle wyobraża sobie wszystkie kolana, na których kładła głowę, widzi całą jej karierę w pełnych kolorach.
– Nie mam więcej pytań, wysoki sądzie.
Charlie rezygnuje z pytań do powódki. Podaje sędziemu plik spiętych zszywaczem kartek: zeznanie gliny i oryginalny protokół zdarzenia. Sędzia czyta je w milczeniu, wszyscy czekają. Protokolantka ogląda ułamany paznokieć. Strażnik sądowy patrzy na zegarek. Na korytarzu słychać skrzypienie gumowych podeszew na linoleum i jedną ze stron sporu o to, gdzie serwują najlepsze sumy, w Delfina’s na Main czy w Guido’s.
Wreszcie sędzia Hicks podnosi głowę i spogląda prosto na Jaya.
– Policjant zatrzymał go z powodu rozbitego tylnego światła.
– Tak, wysoki sądzie, ale…
– Nie ma tu nic o wypadku, ani słowa o tym, że pani Moreland w ogóle była w samochodzie pozwanego.
– Wysoki sądzie – mówi Charlie. – Obrona wnosi o rozpatrzenie sprawy w trybie doraźnym i oddalenie pozwu.
– Nie tak szybko, panie mecenasie – mówi sędzia.
Odwraca się do Jaya, jakby niepewny, czego ten od niego oczekuje w tych okolicznościach. Jay odchrząkuje.
– Wysoki sądzie, uważamy, że posterunkowy Erikson po przyłapaniu pana Cummingsa, członka zarządu portu i byłego radnego, w „kompromitującej” sytuacji wypisał panu Cummingsowi mandat za drobne wykroczenie, rozmyślnie przemilczając fakt, że pan Cummings był pijany i jechał w towarzystwie przyjaciółki, kobiety niebędącej jego żoną.
– Czyli co, według niej, policjant też złamał prawo? – mówi Charlie.
Sędzia podnosi rękę, uciszając go. Pyta Jaya:
– Może pan to jakoś udowodnić?
– Zeznanie pani Moreland dobitnie pokazuje…
– Mój klient nigdy nie widział powódki na oczy, wysoki sądzie – wtrąca Charlie.
Sędzia Hicks spogląda na Jaya.
– Ma pan coś jeszcze oprócz tej dziewczyny, prawda? Jakieś inne dowody? Świadka, cokolwiek?
– Pracuję nad tym.
Sędzia Hicks wyrzuca powietrze z ust krótkim, urwanym westchnieniem, jakby puszczał bąka po niestrawnym posiłku, jakby przez nich wszystkich zmarnował cały poranek. Popatruje to na Charliego, to na Jaya, po czym przywołuje gestem obrońcę pozwanego i zwraca się do niego po imieniu. Jay ciekaw jest, jak dobrze ci dwaj się znają. Charlie, dziś już czterdziestokilkuletni, to były prokurator o pewnej renomie w mieście. Dwa razy omal nie wybrano go na prokuratora okręgowego; to było w jego najlepszych latach, wtedy, kiedy został prokuratorem roku w Teksasie i miał niemal stuprocentowy wskaźnik wyroków skazujących. Teraz, jako adwokat, znajduje się w tym osobliwym (i całkiem lukratywnym) położeniu, że jest zaprzyjaźniony z niemal wszystkimi prokuratorami i sędziami w okręgu. Jay obserwuje obu mężczyzn, nachylonych ku sobie nad stołem sędziowskim; obaj mają obwisłe policzki, zaróżowione od letniego upału, tak jakby spędzili weekend, grając w golfa – kto wie, może nawet razem. Szepczą do siebie słowa, których Jay nie może dosłyszeć.
Prostytutka pociąga go za rękaw marynarki.
– Co się dzieje?
Jay ignoruje ją.
Po kilku sekundach Charlie wraca z uśmiechem na swoje miejsce.
Sędzia splata palce, zwiera dłonie.
– Panie Porter, jak sądzę, nie muszę panu przypominać, że pan Cummings jest ważnym członkiem naszej społeczności. Jeśli jest to jakaś próba wymuszenia…
– Nie, wysoki sądzie.
– I jeśli zgodzę się na proces, postawię takiego człowieka jak pan Cummings przed sądem, lepiej, aby miał pan w zanadrzu coś więcej niż dzisiaj.
– Tak jest.
– Nie zamierzam marnować czasu sądu ani pana Cummingsa.
Sędzia raz jeszcze spogląda na zeznania policjanta i protokół zdarzenia. Podnosi oczy na prostytutkę siedzącą obok Jaya.
– Mamy jej słowo przeciwko jego słowu.
– Na tym opierają się wszystkie procesy sądowe, jakie znam, wysoki sądzie. Ktoś coś mówi, ktoś inny mówi coś innego.
Sędzia patrzy na Jaya chyba z godzinę.
Wreszcie kiwa głową, podjąwszy decyzję.
– Dopuszczę do procesu.
Na ławie oskarżonych Charlie Luckman dość głośno odchrząkuje.
Sędzia wstaje, udając, że go nie usłyszał.
Protokolantka rozprostowuje ręce. Strażnik sądowy odbywa krótką rozmowę telefoniczną. Prostytutka prosi, żeby ją odwieźć do domu. Jay zerka na zegarek. Dziś jeszcze nawet nie zajrzał do kancelarii, ale mimo to zgadza się ją podrzucić. Jeszcze tylko tego mu brakuje, żeby poszła pieszo i po drodze dorobiła się kolejnego wpisu w kartotece, zanim zacznie się proces.
Wychodząc z Sali, czuje na plecach czyjąś dłoń.
– Podziwiam twoją niezłomność, Porter – mówi Charlie, pokrywając urokiem wszelkie wzajemne urazy. – Może jednak jakoś się w tej sprawie dogadamy.
– Porozmawiaj ze swoim klientem – odpowiada Jay. – Daj mi znać.
(…)