Karina Obara, Gracze

***

Sabina ma już dość tego lasu, w którym od kilku godzin daremnie szuka chłopców. Uwzięłaś się, aby ich znaleźć, jakbyś chciała ich zbawić, a kim ty, do cholery, jesteś? Mówi głośno do siebie, otrzepując się z kory drzewa, o które stała oparta. Mogłabyś zająć się sobą w tym czasie, myśli, bo przecież nie pójdziesz na policję z twoimi rewelacyjnymi doniesieniami, proszę panów policjantów, dwóch nastolatków planuje coś paskudnego, ale nie wiem, co to będzie, mam tylko przeczucie, a z tym nie ma co dyskutować, bo na przeczuciach oparty jest świat wielkich dokonań. W końcu gdyby nie ono, Archimedes nie sformułowałby swojego prawa, Newton teorii grawitacji, a Einstein teorii względności. Ale jak wytłumaczysz policjantom, że warto ci uwierzyć, kogo weźmiesz na świadka, oprócz swojej wyobraźni, która mogła cię przecież wystawić do wiatru, tak jak zawiodła cię w przypadku twojego życia, spędzanego w taki sam sposób każdego wieczoru przed ekranem komputera. Wyjedź w końcu z tego lasu, pogania się w myślach. Nie grzęźnij w kolejnych piaszczystych drogach, bo zaraz możesz tu ugrzęznąć na dobre, nie dowiadując się niczego ani o sobie, ani o tych, których tak gorączkowo szukasz. Przeszukiwanie chaszczy nie jest twoim ulubionym zajęciem, zwłaszcza że pełno tu robactwa, którego się brzydzisz od dziecka, odkąd brat włożył ci do łóżka pająka, aby po tobie chodził i wystraszył cię w środku nocy, łaskocząc w nogę. Pełno tu kosmatych pająków, które tylko czyhają, aż je dotkniesz przez pomyłkę, aby mogły cię dotknąć celowo, obrzydzić ci życie jeszcze bardziej, wystraszyć twoją wewnętrzną delikatność, wejść na twoją zewnętrzną szorstkość, którą w pracy pokazujesz tym, o których piszesz, we włosy, pod spodnie, w majtki nawet, abyś zaczęła krzyczeć, jak wtedy w dziecięcym łóżku, jeszcze mocniej się wystraszyła, zaczęła machać rękoma, stała się zupełnie bezradna, całkowicie zniewolona przez pajęczą wszędobylskość, ohydność pajęczego poruszania się po zakamarkach twojego ciała, które teraz całe miota się i odgarnia pajęczyny, aby nie weszły mu do oczu, bo te chcą zobaczyć wreszcie coś rzeczywistego, co mogą zrobić inni ze swoim życiem, z którym ty nie potrafiłaś do dziś zrobić nic szczególnego, nic ważnego, co nadałoby mu wagę życia przeżywanego naprawdę, całym twym ciałem, które właśnie zaplątało się w pajęczynę, bo nie dostrzegły jej twoje oczy, które przecież nie mogą być tu i tam, mówi do siebie w myślach.

Zawraca wreszcie, strzepuje pajęczyny. Dobrze, że jej dłonie nie straciły jeszcze przytomności, potrafią reagować, jak sobie życzy, choć wzdraga się na widok pajęczych nici, ale już coraz mniej ma ich na sobie, żadna na szczęście nie oplotła jej twarzy.

Twarz jest bardzo ważna, z niej można wiele wyczytać, ty to potrafisz, wyczytałaś w końcu z twarzy tego chłopca, sąsiada, pewien niepokój, który i tobie się udzielił, uświadamia sobie. Szkoda, że nie potrafiłaś niczego wyczytać z własnej twarzy, ale do tego musiałabyś cały czas nosić przy sobie lustro, zamontować je przy ramieniu, jak przy twoim aucie zamontowane jest boczne lusterko, aby w nie patrzeć podczas jazdy, obserwować drogę. Być może przez brak lustra przy sobie nie miałaś szansy poznać swojej drogi, nie widziałaś, co tak naprawdę się na niej dzieje, jak wiele jest na niej niebezpieczeństw, które czasem odganiały nudę samotnych wieczorów.

Jeszcze nie jest za późno, uświadamia sobie, wsiadając do samochodu i wycofuje się z lasu. Jeszcze może ich spotkać po drodze do domu, gdy będą szli tam, dokąd iść zapragnęli. Może jeszcze najgorsze się nie stało, jest przecież dopiero piętnasta, a o tej godzinie nie dzieją się raczej straszne rzeczy, strach należy do nocy, o czym Sabina wie, bo często bała się właśnie nocą, zwłaszcza wtedy, gdy brat opowiadał jej straszne bajki, po których nie sposób było zasnąć, zapomnieć o strachu, o którym nie mogła powiedzieć ojcu, bo wzbudziłby w niej jeszcze większy strach, zbił brata mocniej paskiem ze sprzączką, a wtedy jego ból bolałby ją jeszcze bardziej, bo brat płakałby i bał się nawet bardziej niż ona.

Ulice, którymi jedzie, zbliżając się do swojego domu, muszą być ulicami, na których mieszkają szkolni koledzy Cezarego. Jeśli wytęży wzrok, może go zobaczy, jak wychodzi z jednego z domów, zwycięski, po udanej grze, która była tylko grą, w którą zagrał dla zabawy, dla lepszego nastroju, tak jak ona siedzi co wieczór na czacie, aby poprawić swój nastrój. I już dostrzega grupkę chłopców, nie mają kapturów, bo to inne osiedle, jej, na którym kapturów jest mniej niż na osiedlu po przeciwległej stronie miasta. Stoją, żartują, jest ich czterech, więc zwalnia, może jeden z nich to Cezary, może uda jej się rozwiać teraz lęk, że już go więcej nie zobaczy, bo takie myśli przychodzą jej do głowy pełnej złych przeczuć. Jakże bardzo chciałaby ich nie mieć, nie czuć nic, aby nie cierpieć, jak wtedy, gdy widziała krew od sprzączki na udach brata i nie mogła niczego zrobić. Ale trudno coś temu zaradzić, bo myśli same przychodzą, nie chcą odejść, natrętnie nie pozwalają o sobie zapomnieć, to migrena, która bije głowę, kiedy jestem tak bardzo zmęczona, że nie mogę pracować, ale też nie mogę myśleć, a muszę, tak bardzo myśli pulsują mi w głowie, tak bardzo chciałabym dowiedzieć się, co się stało z moim bratem.