Poniedziałkowa żałoba, Kathy Reichs (fragment)

 Wydawnictwo Red Horse

i Portal Kryminalny

/patron medialny pozycji/


zapowiadają:


15.II.2008

 

Kathy Reichs

Poniedziałkowa żałoba

tytuł oryginału: Monday Mourning
data premiery: 15 luty 2008
ISBN: 978-83-60504-51-2
cena: 29,99
wymiary: 125 x 195 mm
liczba stron: 480
oprawa: miękka ze skrzydełkami



KATHY REICHS, podobnie jak stworzona przez nią postać Temperance Brennan, jest antropologiem sądowym w Office of the Chief Medical Examiner stanu Karolina Północna oraz w Laboratoire de Science Judiciaires et de Médicine Légale prowincji Quebek. Jest jednym z około sześćdziesięciu antropologów sądowych, którzy uzyskali certyfikat American Board of Forensic Anthropology. Wykładowca antropologii na University of North Carolina w Charlotte, dr Reichs pochodzi z Chicago, gdzie na Uniwersytecie Northwestern zrobiła doktorat. Obecnie dzieli swój czas między Charlotte i Montreal. Poniedziałkowa Żałoba to jej siódma powieść o przygodach Temperance Brennan. Sławę przyniosła jej książka Déjà Dead, która pojawiła się na liście bestsellerów New York Times i w 1997 roku zdobyła nagrodę Ellisa dla Najlepszej Debiutu Powieściowego.
Więcej informacji o autorce czytelnik uzyska ze strony WWW.kathyreichs.com.
 
 
OPIS:

Nowy, wciągający thriller o zadaniach stojących przed lekarzem sądowym, doktor  Temperance Brennan, autorstwa Kathy Reichs, cenionej antropolog i autorce, której powieści regularnie trafiają na Listę Bestsellerów The New York Times.
  

Temperance Brennan, antropolog sądowy Karoliny Północnej i kanadyjskiej prowincji Quebek, opuszcza Charlotte i przyjeżdża do zimnego, grudniowego Montrealu, aby w procesie o morderstwo zeznawać jako biegła sądowa.
Powinna zajmować się przygotowywaniem do swojego wystąpienia, a zamiast tego kopie w piwnicy pizzerii. To niezbyt zabawne. Przejmujące zimno. Skradające się szczury. A do tego szkielety trzech młodych kobiet. Skąd się tam wzięły? Kiedy umarły?
Luc Claudel, detektyw z wydziału zabójstw uważa, że szczątki należą do odległej przeszłości. Właściciel pizzerii znalazł przy szkieletach guziki pochodzące z XIX w. Claudel uznaje je za dowód starodawnego pochodzenia kości.
Coś tu jednak nie pasuje. Tempe bada kości w laboratorium i ustala ich przybliżony wiek. Badanie szkliwa na zębach ujawnia miejsca narodzin kobiet. Jeśli ma rację, na barki Claudela spadają trzy współczesne morderstwa.

"Poniedziałkowa Żałoba", zawierająca wybuchową mieszankę suspensu i nauki, według New York Newsday jest jak dotąd najlepszą z powieści autorki.


OPINIE KRYTYKÓW:


– „Nauka jest fascynująca, a każda chwila spędzona z Tempe w kostnicy to skarb.”
Marylin Stasio, The New York Times Book Review

– “Równie dobra, jak Cornwell w jej najlepszym okresie.”
Detroit Free Press

– „Po plecach przejdą wam ciarki burzy lodowej.”
People

– „Nie ma nic lepszego od tajemniczej kostnicy, żeby rozjaśnić letni dzień.”
Enterteinment Weekly

– „Cholernie dobra rzecz do czytania na plaży.”
USA Today

Dowiedz się więcej o prawdziwych przypadkach, które inspirują powstawanie powieści o Temperance Brennan z nowego dodatku:
„Z akt doktor Kathy Reichs”


FRAGMENT:


 
Na ograniczonej podziemnej przestrzeni strzelanina zabrzmiała w mojej głowie jak melodia.
Otworzyłam oczy, gdy mięśnie, kości i organy wewnętrzne obryzgały kamień niecały metr ode mnie.
Pokiereszowane ciało przez moment wydawało się przyklejone, po czym ześlizgnęło się, zostawiając plamę krwi i sierści.
Na policzku poczułam ciepłe krople i usunęłam je dłonią w rękawiczce.
Obróciłam się, wciąż kucając.
– Assez! Dosyć!
Brwi sierżanta – detektywa Luca Claudela złączyły się w kształt litery V. Opuścił swoją dziewięciomilimetrową broń, ale jej nie schował.
– Szczury. To szatańskie nasienie – francuski Claudela był zduszony i nosowy, zdradzający jego nadrzeczne pochodzenie.
– Można było rzucić kamieniem – powiedziałam ostro.
– Ten sukinsyn był wystarczająco duży, żeby samemu czymś rzucić.
Godziny kucania w zimnie i wilgoci grudniowego poniedziałku w Montrealu mają swoją cenę. Moje kolana zaprotestowały, gdy podniosłam się do normalnej pozycji.
– Gdzie jest Charbonneau? – zapytałam, rozciągając najpierw jedną obutą stopę, potem drugą.
– Przesłuchuje właściciela. Życzę mu powodzenia. Kretyn ma iloraz inteligencji grochówki.
– To właściciel to odkrył? – machnęłam ręką za siebie.
– Non. Le plombier.
– A co hydraulik robił w piwnicy?
– Geniusz zauważył klapę w podłodze obok komody i stwierdził, że zrobi sobie podziemną wycieczkę, żeby się zapoznać z rurami kanalizacyjnymi.
Pamiętając, jak sama schodziłam po rozpadających się schodach, zastanawiałam się, po co ktokolwiek miałby podejmować takie ryzyko.
– Kości leżały na wierzchu?
– Mówi, że potknął się o coś wystającego z ziemi. Tam. – Claudel wskazał podbródkiem płytkie zagłębienie, gdzie południowa ściana stykała się z brudnym podłożem.
– Zostawił to obluzowane. Pokazał właścicielowi. Razem sprawdzili w miejscowej bibliotece w jakimś atlasie anatomicznym, czy kość jest ludzka. Wzięli książkę z ładnymi kolorowymi obrazkami, bo pewnie nie umieją czytać.
Właśnie miałam zadać kolejne pytanie, gdy nad nami coś pstryknęło. Oboje spojrzeliśmy w górę, spodziewając się partnera Claudela.
Zamiast Charbonneau ujrzeliśmy mężczyznę wyglądającego jak strach na wróble w sięgającym kolan swetrze, workowatych dżinsach i brudnych niebieskich adidasach. Spod czerwonej bandany, którą miał owiniętą głowę, wystawał warkoczyk.
Mężczyzna kulił się w drzwiach, kierując w moją stronę jednorazowy aparat fotograficzny Kodaka.
Brwi Claudela zeszły się jeszcze bardziej, a jego papuzi nos przybrał kolor głębokiej czerwieni. – Tabernac!
Jeszcze dwa pstryknięcia i facet w bandanie wycofał się bokiem.
Chowając broń, Claudel chwycił drewnianą poręcz. – Dopóki nie wróci SIJ, rzucaj kamieniami.
SIJ – Section d’Identité Judiciaire. W Quebecu odpowiednik Crime Scene Recovery.
Obserwowałam, jak doskonale kształtne pośladki Claudela znikają w małym prostokątnym otworze. Mimo pokusy nie podniosłam nawet najmniejszego kamienia.
Na górze stłumione głosy i ciężkie kroki. Na dole tylko buczenie przenośnego generatora zasilającego oświetlenie.
Wstrzymując oddech, zaczęłam wsłuchiwać się w otaczający mnie mrok.
Żadnego skrzypienia. Żadnego skrobania. Żadnego chrobotu łapek.
Szybki rzut oka.
Żadnych paciorkowatych oczek. Żadnych nagich łuskowatych ogonów.
Małe gnojki pewnie przegrupowują się przed kolejnym atakiem.
Pomimo że nie popieram podejścia Claudela do tego problemu, w jednym się z nim zgadzam – nie cierpię gryzoni.
Zadowolona z faktu, że chwilowo jestem sama, ponownie skupiłam się na zapleśniałej skrzynce pod nogami. Dr. Energy’s Power Tonic. Skonany? Dr. Energy’s sprawi, że twoje kości poderwą się do tańca.
Nie te kości, doktorku.
Wpatrzyłam się w makabryczną zawartość skrzynki.
Mimo że większa część szkieletu była pokryta osadem, brud z niektórych kości został starty. Ich zewnętrzne powierzchnie w ostrym świetle przenośnej lampy miały kolor kasztana. Obojczyk. Żebra. Miednica.
Ludzka czaszka.
Psiakrew.
Chociaż powtórzyłam to już ze sześć razy, to raz jeszcze nie zaszkodzi. Dzień wcześniej przyjechałam do Montrealu z Charlotte, żeby na wtorek przygotować się do sądu. Mężczyzna został oskarżony o zamordowanie żony i poćwiartowanie jej ciała. Mam złożyć zeznania dotyczące analizy śladów piły widocznych na kośćcu. To trudny materiał i chciałam raz jeszcze przejrzeć swoje akta. Zamiast tego odmrażałam sobie tyłek, przekopując piwnicę pod pizzerią.
Pierre LaManche dziś rano zajrzał do mojego biura. Gdy tylko go zobaczyłam, od razu poznałam, co się święci. Powiedział mi, że w piwnicy pod knajpą z pizzą na wynos znaleziono kości. Właściciel zawiadomił policję. Policja zawiadomiła koronera. Koroner zawiadomił laboratorium medycyny sądowej.
LaManche chciał, żebym rzuciła na to okiem.
– Dzisiaj?
– S’il vous plaît.
– Jutro zeznaję w sądzie.
– Proces Pétita?
Przytaknęłam.
– To prawdopodobnie szczątki zwierzęce – powiedział LaManche tym swoim precyzyjnym paryskim francuskim. – Nie powinno to pani zająć dużo czasu.
– Gdzie? – sięgnęłam po notatnik.
LaManche odczytał adres z kartki, którą miał w dłoni. Ulica Ste-Catherine, kilka przecznic na wschód od centrum miasta.
Działka CUM.
Claudel.
Myśl o pracy z Claudelem wywołała pierwsze tego ranka „psiakrew”.
Wokół wyspy Montreal jest sporo wydziałów policji działających w pomniejszych miasteczkach, ale dwaj główni gracze w służbie prawa to SQ oraz CUM. La Sûreté de Québec to siły rejonowe, rządzące w miastach niemających własnych oddziałów municypalnych. Police de la Communauté Urbaine de Montréal, zwane CUM, to policja miejska. Wyspa podlega CUM.
Luc Claudel i Michel Charbonneau są detektywami w Major Crimes Division, sekcji CUM zajmującej się ciężkimi przestępstwami.
Będąc antropologiem występującym jako biegły sądowy prowincji Quebec, od lat współpracuję z nimi oboma.
Praca z Charbonneau to w każdej sytuacji przyjemność. W przypadku jego partnera doświadczenie to jest zawsze doświadczeniem. Choć Luc Claudel jest dobrym gliną, to charakteryzuje się cierpliwością petardy, wrażliwością Vlada Palownika i wiecznym sceptycyzmem co do wartości antropologii w medycynie sądowej.
Mimo wszystko niezły z niego asystent.
Kiedy dwie godziny wcześniej dotarłam do tej piwnicy, skrzynka po Dr. Energy’s była już wypełniona bezładnie wrzuconymi kośćmi. Chociaż Claudel zdążył ustalić sporo szczegółów, uznałam, że kości zostały pozbierane przez właściciela, być może przy pomocy niefortunnego hydraulika. Moim zadaniem było ustalenie, czy są to szczątki ludzkie.
Były.
To odkrycie sprowokowało drugie tego ranka „psiakrew”.
Moim kolejnym zadaniem było stwierdzenie, czy pod podłogą piwnicy nie spoczywa ktoś jeszcze. Zaczęłam od trzech podstawowych technik badawczych.
Padające od drzwi światło wzmocnione blaskiem latarki ukazało zagłębienia w błocie. Na dnie każdego z nich wyczuwało się opór, co nasuwało przypuszczenie, że pod powierzchnią znajdują się jakieś obiekty. Próbne sięgnięcie ujawniło ludzkie kości.
Spokojne przejrzenie akt Pétita niepokojąco odsunęło się w czasie.
Kiedy wygłosiłam swoją opinię, Claudel i Charbonneau dołożyli trzy kolejne „psiakrew”. Dla wzmocnienia efektu dodając kilka przekleństw quebeckich.
Odezwała się SIJ. Rozpoczęły się rutynowe działania sekcji badającej miejsca zbrodni. Rozbłysły światła. Robiono zdjęcia. Podczas gdy Claudel i Charbonneau przepytywali właściciela i jego pomocnika, po piwnicy czołgali się technicy obsługujący georadar. Na GPR pokazały się zakłócenia na głębokości dziesięciu centymetrów w każdym zagłębieniu. Poza tym piwnica była czysta.
Gdy technicy z SIJ robili sobie przerwę, Claudel i jego półautomat prowadzili antyszczurowy patrol. Ja w tym czasie przy pomocy palików i sznurka dzieliłam piwnicę na kwadraty. Gdy przeciągałam sznurek do ostatniego kołka, Claudel przeżywał chwile chwały, walcząc z gryzoniami.
I co teraz? Mam czekać, aż wrócą technicy?
Przy użyciu sprzętu SIJ robię zdjęcia i film wideo. Zacieram ręce, żeby pobudzić krążenie, zdejmuję rękawiczki, przykucam i łopatką zaczynam rozgarniać ziemię w kwadracie 1-A.
Kiedy tak kopię, odczuwam typowe podenerwowanie związane z miejscem zbrodni. Wyostrzenie zmysłów. Wielką ciekawość. Co, jeśli tu nic nie ma? Co, jeśli jest?
Niepokój.
Co będzie, jeśli zniszczę jakiś bardzo ważny fragment?
Rozmyślam o innych wykopaliskach. Innych śmierciach. O niedoszłej świętej w spalonym kościele. O bezgłowym nastolatku w szopie z rowerami. O podziurawionym kulami ćpunie, którego grobem był strumień.
Nie wiem, jak długo kopałam, zanim wróciła ekipa z SIJ. Wyższy z nich dwóch niósł styropianowy kubek. Wytężyłam pamięć, żeby przypomnieć sobie jego nazwisko.
Korzonek. Racine. Długi i chudy jak korzonek. Techniki mnemoniczne działają.
René Racine. Raczej nowy. Pracowaliśmy razem przy kilku okazjach. Jego niższa kopia to Pierre Gilbert. Znałam go od dziesięciu lat.
Siorbiąc letnią kawę, wyjaśniłam, co zrobiłam podczas ich nieobecności. Potem poprosiłam Gilberta, żeby filmował i wynosił ziemię, a Racine’a, żeby ją przesiewał.
Z powrotem do roboty.
Kiedy w kwadracie 1-A dotarłam na głębokość ośmiu centymetrów, przeniosłam się do 1-B. Potem do 1-C i 1 D.
Nic poza błotem.
Dobra. GPR pokazał zakłócenia dziesięć centymetrów pod powierzchnią.
Nie przerywałam kopania.
Skostniały mi palce u rąk i nóg. Przemarzłam do szpiku kości. Straciłam poczucie czasu.
Gilbert nosił wiadra z ziemią do przesiewania. Racine ją przesiewał. Raz po raz Gilbert robił zdjęcie. Kiedy ze wszystkich kwadratów oznaczonych cyfrą 1 ziemia została wybrana do głębokości ośmiu centymetrów, wróciłam do sektora 1-A. Na głębokości piętnastu centymetrów tak jak poprzednio umieściłam paliki powiązane sznurkiem, dzieląc powierzchnię na kwadraty.
W kwadracie 1-B ledwie po dwóch ruchach ręki zauważyłam zmianę koloru ziemi. Poprosiłam Gilberta, żeby mi poświecił.
Jeden rzut oka i moje ciśnienie skoczyło w górę.
– Bingo.
Gilbert kucnął koło mnie. Dołączył do niego Racine.
– Quoi? – spytał Gilbert. – Co?
Przesunęłam czubkiem łopatki po zewnętrznej krawędzi plamy wyzierającej z kwadratu 1-B.
– Ziemia jest ciemniejsza – zauważył Racine.
– Ta barwa wskazuje na rozkład tkanek – wyjaśniłam.
Obaj technicy spojrzeli na mnie.
Wskazałam na kwadraty 1-C i 1-D. – Ktoś lub coś właśnie tam gnije.
– Zaalarmować Claudela? – zapytał Gilbert.
– Zrób mu tę przyjemność.
 
...cd w książce...