Charlaine Harris, Martwy aż do zmroku

Pierwszy tom serii o Sookie Stackhouse

Pierwszy tom najsłynniejszej serii o wampirach, na podstawie którego powstał kultowy serial CZYSTA KREW. Sookie pracuje jako kelnerka w małym miasteczku w Luizjanie. Rzadko chadza na randki, gdyż jej dar czytania w ludzkich umysłach zniechęca mężczyzn. Pewnego dnia pojawia się jednak Bill, jest wysoki, ciemnowłosy i przystojny, a Sookie nic nie "słyszy” w jego umyśle. Wydaje się idealnym chłopakiem dla kelnerki. Tyle, że Bill jest wampirem, a w okolicy giną dwie dziewczyny. Zaczyna się polowanie na wampiry. 


Charlaine Harris (ur. 1951) - amerykańska pisarka, autorka bestsellerowej serii o Sookie Stackhouse.  Początkowo pisała poezję, później, podczas studiów na Rodhes College w Memphis w stanie Tennessee tworzyła sztuki teatralne. Kilka lat po ukończeniu studiów zaczęła pisać powieści. Obecnie mieszka w Arkansas ze swoim mężem i trojgiem dzieci.

Sławę przyniósł jej cykl The Southern Vampire Mysteries, opowiadający o Sookie Stackhouse – barmance-telepatce z Luizjany, na podstawie którego HBO nakręciło serial Czysta krew (True Blood).


Martwy aż do zmroku
Charlaine Harris
Wydawnictwo Mag
Wydanie I
Premiera: 29 lipca 2009
Ilość stron: 386

Fragment książki:

Od lat czekałam na zjawienie się wampirów w naszym miasteczku, aż nagle jeden z nich wszedł do baru.
Odkąd przed czterema laty wampiry wyszły z trumien (jak to wesoło ujmują), spodziewałam się, że któryś z nich prędzej czy później trafi do Bon Temps. Naszą małą mieścinę zamieszkiwali przedstawiciele wszystkich innych mniejszości… dlaczego zatem nie mieli tu żyć członkowie tej najświeższej, czyli prawnie uznani nieumarli? Do tej pory przecież wiejska północ Luizjany najwyraźniej niezbyt kusiła wampiry. Choć z drugiej strony, Nowy Orlean stanowił dla nich prawdziwe centrum. W końcu mieszkali w tym mieście bohaterowie powieści Anne Rice, zgadza się?
Z Bon Temps do Nowego Orleanu nie jedzie się długo i wszyscy goście naszego baru mawiają, że jeśli staniesz na rogu ulicy i rzucisz kamieniem, możesz przypadkiem trafić wampira. Chociaż… lepiej nie rzucać.
Ale ja czekałam na mojego własnego nieumarłego.
Muszę wam powiedzieć, że nie umawiam się zbyt często z mężczyznami. Nie dlatego, że nie jestem ładna. Jestem. Mam jasne włosy, niebieskie oczy, dwadzieścia pięć lat, długie nogi, spory biust i talię jak u osy. Wyglądam nieźle w letnim stroju kelnerki, który wybrał dla nas szef, Sam Merlotte: czarne szorty, biały podkoszulek, białe skarpetki, czarne adidasy.
Cierpię jednak z powodu pewnego… upośledzenia. Tak w każdym razie staram się nazywać swoje dziwactwo, czy też dar.
Klienci baru z kolei twierdzą po prostu, że jestem lekko stuknięta.
Niezależnie od tego, jak przedstawiają się moje problemy, rezultat jest taki sam – prawie nigdy nie chodzę na randki. Właśnie dlatego ogromne znaczenie mają dla mnie nawet najmniejsze przyjemności.
A on usiadł przy jednym z moich stolików… to znaczy wampir.
Natychmiast wiedziałam, kim jest. Zdziwiło mnie, że nikt inny się nie odwrócił i nie gapił na niego. Nie rozpoznali go! A ja tylko raz zerknęłam na tę bladą skórę i już wiedziałam, że to wampir.
Miałam ochotę tańczyć ze szczęścia, i, faktycznie, radośnie obróciłam się wokół własnej osi przy barze. Mój szef i właściciel baru „U Merlotte’a”, Sam, podniósł wzrok znad drinka, który mieszał, i posłał mi krótki uśmiech. Chwyciłam swoją tacę i notesik, po czym podeszłam do stolika wampira. Miałam nadzieję, że jeszcze nie zlizałam sobie szminki z ust, a mój koński ogon ciągle wygląda porządnie. Byłam trochę spięta, ale czułam, że wargi rozciąga mi lekki uśmieszek.
Wampir wyglądał na zatopionego w myślach, toteż mogłam mu się dobrze przyjrzeć, zanim mnie zauważył. Oceniłam, że mierzy nieco powyżej metra osiemdziesięciu. Miał gęste, zaczesane gładko i opadające na kołnierz kasztanowe włosy, a jego długie baczki wydały mi się interesująco staromodne. Oczywiście był blady, no bo przecież był martwy… jeśli wierzyć starym opowieściom. Chociaż zgodnie z zasadami politycznej poprawności, które również wampiry publicznie respektowały, ten facet był jedynie ofiarą wirusa – z powodu którego pozostawał pozornie martwy przez kilka dni, a od czasu zarażenia reagował alergicznie na światło słoneczne, srebro i czosnek. Szczegóły tej teorii zmieniały się zresztą zależnie od gazety codziennej, w której pojawiał się artykuł na ten temat. A obecnie wszystkie dzienniki były pełne tekstów o wampirach.
Tak czy owak, „mój wampir” wargi miał śliczne, ostro wykrojone, a ciemne brwi wygięte w łuk. Jego nos przypomniał mi pewną bizantyjską mozaikę przedstawiającą jakiegoś księcia. Gdy nieumarły w końcu na mnie spojrzał, dostrzegłam, że tęczówki ma jeszcze ciemniejsze niż włosy, a białka niesamowicie białe.
– Co mogę panu podać? – spytałam, niewysłowienie szczęśliwa.
Uniósł brwi.
– Macie syntetyczną krew w butelkach? – spytał.
– Niestety, nie. Przykro mi! Sam złożył niedawno zamówienie, ale pewnie dostarczą ją dopiero w przyszłym tygodniu.
– W takim razie poproszę czerwone wino – powiedział głosem tak chłodnym i przejrzystym jak strumień płynący po gładkich kamieniach.
Głośno się roześmiałam. Sytuacja była niemal zbyt doskonała.
– Niech się pan nie przejmuje małą Sookie, dziewczyna jest, niestety, trochę stuknięta – dobiegł z ławy przy ścianie znajomy głos.
Natychmiast uszła ze mnie cała radość, mimo że na wargach nadal miałam uprzejmy uśmiech. Zaciekawiony wampir gapił się na mnie, obserwując, jak szczęście znika z mojej twarzy.
– Zaraz przyniosę pańskie wino – rzuciłam i odeszłam szybko, nawet nie zerknąwszy na zadowoloną gębę Macka Rattraya. Mack przychodził tu prawie każdej nocy wraz z żoną, Denise. Nazywałam ich Szczurzą Parką.
Odkąd przeprowadzili się do wynajętej przyczepy przy Four Tracks Corner, z całych sił starali się mnie gnębić. Miałam nadzieję, że wyniosą się z Bon Temps równie szybko, jak się tu zjawili.
Gdy po raz pierwszy weszli do „Merlotte’a”, zachowałam się bardzo nieuprzejmie i podsłuchałam ich myśli. Wiem, że to paskudne posunięcie. Ale nieraz nudzę się jak wszyscy, więc chociaż przez większość czasu blokuję napływ wręcz wpychających się do mojej głowy myśli innych osób, to zdarza mi się ulec pokusie. Wiedziałam zatem o Rattrayach kilka rzeczy, których może nikt inny nie wiedział. Po pierwsze, odkryłam, że siedzieli kiedyś w więzieniu, chociaż nie znałam powodów. Po drugie, zorientowałam się, że Macka Rattraya naprawdę bawią własne paskudne myśli na temat ludzi przychodzących do naszego baru. A później znalazłam w myślach Denise informację, że dwa lata wcześniej porzuciła niemowlę, którego ojcem nie był Mack.
Poza tym Rattrayowie nie dawali napiwków!
Sam nalał kieliszek czerwonego wina stołowego, ale zanim postawił je na mojej tacy, zerknął ku stolikowi, przy którym siedział wampir. Kiedy ponownie spojrzał na mnie, uprzytomniłam sobie, że również wie, kim jest nasz klient.
Mój szef ma oczy błękitne niczym Paul Newman, moje natomiast są zamglone i szaroniebieskie. Sam też jest blondynem, ale jego mocne, gęste włosy mają odcień niemal gorącego, czerwonego złota. Zawsze jest trochę opalony i chociaż w ubraniu prezentuje się szczupło, widziałam go bez koszuli (gdy rozładowywał ciężarówkę), toteż wiem, że tułów ma całkiem muskularny. Nigdy nie słucham jego myśli, jest przecież moim pracodawcą. Wcześniej musiałam odejść z kilku miejsc, ponieważ odkryłam na temat moich szefów pewne szczegóły, których nie chciałam znać.
Teraz jednak Sam nic nie powiedział, tylko dał mi wino dla wampira. Sprawdziłam, czy kieliszek jest czysty i lśniący, po czym wróciłam do stolika mojego klienta.
– Proszę, oto pańskie wino – oświadczyłam z przesadną grzecznością i ostrożnie postawiłam kieliszek na stole dokładnie przed nieumarłym. Wampir spojrzał na mnie ponownie, a ja skorzystałam z okazji i zatonęłam w jego przepięknych oczach. – Na zdrowie – dodałam z dumą.
– Hej, Sookie! – wrzasnął za moimi plecami Mack Rattray. – Przynieś nam tu zaraz następny dzban piwa!
Westchnęłam i obróciłam się, by zabrać pusty dzban ze stolika Szczurów. Zauważyłam, że Denise prezentuje się dzisiejszego wieczoru doskonale w krótkim podkoszulku i szortach. Szopę kasztanowych włosów ułożyła w modny nieład na głowie. Denise właściwie nie była ładna, ale tak krzykliwa i pewna siebie, że rozmówca odkrywał jej braki dopiero po dłuższej chwili.
Sekundę później spostrzegłam ze zdziwieniem, że Rattrayowie przysiedli się do stolika wampira. Gawędzili z nim. Wampir nie mówił zbyt wiele, ale najwyraźniej nie zamierzał wstać i odejść.
– Popatrz na to! – rzuciłam z oburzeniem do Arlene, drugiej kelnerki.
Arlene jest rudowłosa, piegowata i dziesięć lat ode mnie starsza. Już cztery razy wychodziła za mąż, ma dwoje dzieci i od czasu do czasu odnoszę wrażenie, że mnie uważa za swoją trzecią latorośl.
– Nowy facet? – spytała bez większego zainteresowania.
Arlene spotyka się aktualnie z Rene Lenierem i chociaż mnie nie wydaje się on atrakcyjny, moja przyjaciółka wygląda na dość zadowoloną. O ile się nie mylę, Rene był wcześniej jej drugim mężem.
– Och, to wampir – odparłam, ponieważ musiałam się z kimś podzielić swym zachwytem.
– Naprawdę? Wampir u nas? No cóż, pomyślmy – oznajmiła z lekkim uśmiechem, sugerującym, że zdaje sobie sprawę z przepełniającej mnie radości. – Nie jest chyba jednak zbyt bystry, kochana, skoro zadaje się ze Szczurami. Z drugiej strony Denise nieźle się do niego wdzięczy.
Odkryłam, że Arlene ma rację. Arlene jest o wiele lepsza niż ja, jeśli chodzi o ocenę spraw męsko damskich. Jest przecież ode mnie znacznie bardziej doświadczona.
Wampir był głodny. Słyszałam, że wynaleziona przez Japończyków syntetyczna krew wystarcza nieumarłym za pożywienie, jednakże w rzeczywistości nie zaspokajała ich głodu i dlatego nadal zdarzały się czasem „nieszczęśliwe wypadki” (to wampirzy eufemizm na określenie krwawych zabójstw dokonywanych na ludziach). A Denise Rattray gładziła sobie gardło, poruszała głową, wyginała szyję… Co za suka!
Nagle do baru wszedł mój brat, Jason. Podszedł wolnym krokiem i uściskał mnie. Jason wie, że kobiety lubią facetów, którzy są dobrzy dla członków swoich rodzin i uprzejmi dla osób w jakiś sposób upośledzonych, więc, ściskając mnie, zyskuje podwójne punkty. I to wcale nie dlatego, żeby musiał się przesadnie starać o popularność u płci przeciwnej. Wystarczy, że jest sobą, szczególnie że niezły z niego przystojniak. Na pewno potrafi być również złośliwy, ale większość kobiet jakoś tego nie zauważa.