Requiem dla tancerki: fragment

Requiem dla tancerki

Agnieszka Fibich


Ślub i wesele przeżył tak, jakby wszystko działo się obok niego. Kolejne sceny przesuwały mu się przed oczami, jedna po drugiej. Przejazd do kościoła. Msza. Małżeńska przysięga. Życzenia. Kwiaty. Kolacja. Tańce. Toasty. Niezliczona ilość drinków. Krótki, męczący sen, a w nim Lola w czarnej peruce, w najbardziej wyuzdanych pozach. Prężąca się na czerwonej kanapie i dająca mu znaki, by do niej dołączył.

Rozpierający czaszkę ból zwiastował niechybnie poranek. Wody! Przejazd z walizkami na lotnisko, a potem znowu drinki w samolocie, żeby nie myśleć. Nie zastanawiać się. Nie pamiętał, w jaki sposób przylecieli na Majorkę. Potem nastąpiły dwa tygodnie nieustającej fiesty. Nocne eskapady do barów i klubów, mocno zakrapiane alkoholem, odsypiane do południa. Leniwe wylegiwanie się pod parasolem na plaży. Popołudniowe kąpiele w morzu. Przedwieczorny seks z Joan. Dzień podobny do dnia. Noc do nocy. Pod koniec pobytu sen z Lolą w roli głównej zaczął się zmieniać. Jej obraz stopniowo się zacierał. W przeddzień powrotu śniło mu się już zupełnie coś innego. Był dzieckiem z niewielkiej miejscowości położonej daleko od Paryża. Chodził do szkoły, w której panoszyły się dwie bandy. Wytatuowane wyrostki rządziły młodocianym światkiem, terroryzując całe otoczenie. Właśnie wracał ze szkoły i natknął się przypadkiem na przedstawicieli jednego z gangów. Nieźle oberwał. Jego rozdzierający krzyk zwabił chłopaków z przeciwnej grupy. Nie żeby stanęli w jego obronie. Po prostu zaczęli walczyć ze swoimi wrogami. I chociaż liczył na wsparcie, dostał wciry po raz drugi. W poszarpanym ubraniu, z rozkwaszonym i opuchniętym nosem dotarł do domu. Rzucił się na łóżko, płacząc z bezsilności i wściekłości. Był dużo młodszy i znacznie mniejszy od tych, którzy spuścili mu manto. Poza tym był sam, a ich cała zgraja. W tej nierównej walce nie miał żadnych szans. Mimo to buntował się w duchu przeciw ewidentnej niesprawiedliwości, która go spotkała. Ocierając łzy, które tak nie po męsku płynęły mu z oczu, poprzysiągł sobie, że kiedy dorośnie, zrobi porządek z takimi jak oni.

Do Paryża wrócili w ostatnich dniach sierpnia. Opaleni, wypoczęci i trochę już stęsknieni za własnym łóżkiem. Kiedy czekali na walizki w terminalu lotniska Charles de Gaulle, wzrok Césara przykuła gazeta leżąca przy koszu na śmieci. Jeden z tytułów informował o tajemniczej śmierci tancerki z paryskiej rewii. César poczuł nagłe ukłucie w sercu. Bez słowa zostawił Joan wypatrującą walizek. Podniósł gazetę i odszedł kilka kroków dalej, żeby w spokoju przeczytać artykuł. Na pierwszej stronie znajdowała się jednak tylko krótka informacja, że dziewczyna została najprawdopodobniej napadnięta, kiedy wracała po spektaklu do domu. Dalszych szczegółów trzeba było poszukać na stronie jedenastej. César czym prędzej przekartkował gazetę i zaklął pod nosem. Brakowało środkowych stron. Zdenerwowany, cisnął ją do kosza i szybkim krokiem ruszył w kierunku taśmy bagażowej. Joan właśnie się pochylała, żeby złapać jedną z walizek. Naprężyła opalone ramiona, na jej czoło wystąpiły kropelki potu. César wysunął się zza jej pleców, szarpnął walizkę i postawił z hukiem na podłodze. Spojrzała na niego wystraszona, ale zaraz się rozpromieniła.
- Dzięki, skarbie - szepnęła z wdzięcznością.
Nachyliła się, żeby cmoknąć go w policzek. Nie zdążyła. Zrobił unik, wskazując podbródkiem drugą zbliżającą się do nich walizkę. Joan cofnęła się posłusznie, ustępując mu miejsca.
- Idziemy - rzucił krótko, wyciągając bagaż. Zabrzmiało to jak komenda.
Złapał większą walizę za rączkę i pociągnął ją za sobą. Joan stała przez chwilę oniemiała, patrząc wielkimi oczami za oddalającym się mężem. Zaraz jednak otrząsnęła się ze zdumienia, wysunęła rączkę mniejszej walizki i ruszyła w ślad za nim. Plastikowe kółka zaterkotały wesoło na gresowej posadzce.
- César! - zawołała w biegu. - Co ty wyprawiasz? Zaczekaj!
Nawet się nie obejrzał. Szedł przed siebie z pociemniałą twarzą i dziwną rozpaczą w sercu, przez cały czas myśląc tylko o Loli, o tym, że być może właśnie stracił ją bezpowrotnie i że nigdy sobie tego nie wybaczy. Czuł miarowe ukłucia w klatce piersiowej. Minął zieloną strefę „Nic do oclenia" i przeszedł przez rozsuwane drzwi, za którymi kłębił się tłum oczekujących. Wszedł, a raczej wpadł jak burza, prosto w grupkę Arabów, którzy natychmiast się rozstąpili, robiąc mu przejście. Podszedł do stoiska z napojami i spytał o kiosk z prasą. Młody piegus w firmowym niebieskim fartuchu odparł niechętnie, że sklepy znajdują się na piętrze odlotów. César zaklął pod nosem i już miał się skierować do windy, kiedy dopędziła go zdyszana Joan.
- Uff... Chyba nigdy w życiu tak nie galopowałam! Prawdziwy bieg na czas z przeszkodami. Powiesz mi wreszcie, co się stało?
- Zaczekaj tutaj - odparł, nie patrząc jej w oczy. - Zaraz wrócę.
Nie zdążyła zapytać o nic więcej. Po prostu puścił walizkę i wyrwał do przodu. Zobaczyła tylko jego plecy znikające w korytarzu.

Szedł jak w transie. Gdy w końcu dotarł do kiosku, stanął przed półkami z prasą, żeby przejrzeć tytuły. Żadna nie przypominała jednak tamtej. Pomyślał, że gazeta mogła być sprzed kilku dni. Wyrzucał sobie, że nie sprawdził daty. Psiakrew! Wszystko przez ten pośpiech. Schylił się, a potem zaczął wyciągać najbardziej popularne dzienniki. Stanął z boku i gorączkowo je wertował, strona po stronie. Stojąca za ladą Murzynka nie spuszczała go z oczu. Licho wie, co to za jeden... Kiedy obsłużyła ostatniego klienta, spojrzała wyczekująco na Césara.
- Kupuje pan?
- Tak... Szukam jednej notatki. - César podniósł wzrok znad gazety. - Może pani czytała? Chodzi o informację na temat pewnej tancerki. Została napadnięta w drodze do domu. - Kobieta wzruszyła ramionami. César zrobił to samo, po czym wrócił do przeglądu prasy.
- Kupuje pan coś? - Kioskarka miała nieprzyjemny głos. Chyba zaczynał ją wkurzać. - Dwa pięćdziesiąt - powiedziała nieco uprzejmiej do dziewczyny, która stała grzecznie z czekoladowym batonikiem w dłoni. Wystukała cenę i wydała resztę z pięciu euro. Zamknęła z impetem szufladę kasy i wyraźnie już niezadowolona, spojrzała na Césara.
- Nic tutaj nie ma - westchnął, odkładając gazety na półkę. Zrobił w tył zwrot i czym prędzej się oddalił.
Biegnąc korytarzem, César myślał gorączkowo, jak odzyskać gazetę, którą tak bezmyślnie wyrzucił do kosza przy stanowiskach bagażowych. Minął pilnującą walizek Joan (kątem oka zauważył, że była zajęta rozmową telefoniczną) i dopadł do rozsuwanych drzwi łączących poczekalnię z pomieszczeniem odbioru bagażu. Drzwi były zamknięte. Widniała na nich tabliczka z napisem „Zakaz wstępu". Przypomniał sobie, że sterująca drzwiami fotokomórka znajduje się po drugiej stronie. Cholera! Trzeba poczekać, aż ktoś będzie wychodził. Stojący przed barierką ludzie przyglądali mu się z zaciekawieniem, niektórzy kiwali głową z dezaprobatą. César nie zwracał na nich uwagi. Myślał o tym, że gdzieś w pobliżu musi być kamera. Kiedy tylko ochrona się zorientuje, że wchodzi do środka, z pewnością go zatrzymają. Na wszelki wypadek postanowił wyjąć służbową legitymację. Zawsze robi wrażenie... Potem przyszło mu do głowy, że nie tędy droga i powinien obrać inny kierunek działania. Postanowił znaleźć jakieś biuro obsługi lotniska. Ruszył dalej korytarzem i rzeczywiście już po chwili natknął się na stanowisko obsługi celnej. Podszedł do urzędującego tam mężczyzny i przedstawił się. Wytłumaczył, że odbierając bagaż, niechcący wyrzucił gazetę, na której miał zapisane ważne informacje. Bardzo ważne. Urzędnik spojrzał na niego spod oka, najwyraźniej mu nie dowierzając. Dopiero kiedy César pomachał mu przed nosem legitymacją służbową i dodał z naciskiem, że notatki, o których wspominał, są ściśle związane z jego pracą, mężczyzna przywołał kogoś przez radiotelefon. Po kilku minutach podeszła do nich sprzątaczka pchająca wózek z kubłem, mopem oraz środkami czystości. Na wszelki wypadek poprawiła fartuch i skinęła głową urzędnikowi. Ten wyjaśnił jej pokrótce, o co chodzi, a César wytłumaczył, do którego kosza wyrzucił gazetę. Kobieta kiwała tylko głową i spoglądała na niego, nie kryjąc niezadowolenia. W końcu nie najęła się jako chłopiec na posyłki, ale kogo to obchodzi... Zabrała jednak swój wózek i bez słowa ruszyła korytarzem. Czas oczekiwania dłużył się niemiłosiernie. W kieszeni Césara zadzwonił telefon. Wyjął komórkę i zobaczył znajomy numer.
- César, co się z tobą dzieje? - mówiła Joan wzburzonym głosem.
- Zaraz wrócę - odparł krótko.
Nie miał czasu ani ochoty zastanawiać się nad tą, całkiem naturalną przecież, reakcją żony.
- Ale co się stało? - Joan nie dawała za wygraną. - Gdzie ty się właściwie podziewasz?
- Powiedziałem, że za chwilę wrócę. - Jak mnie przedtem szlag nie trafi, dodał w myślach.
- Ale César...
- Nie przedłużajmy - warknął. - Czekaj tam, gdzie jesteś. Za chwilę po ciebie przyjdę. - Rozłączył się i schował telefon do kieszeni. Urzędnik popatrzył na niego ze współczuciem, jakby chciał powiedzieć: Ach, te kobiety. Zawsze takie niecierpliwe.
Komórka w kieszeni Césara znowu zaczęła wibrować. A to uparta sztuka. Rozejrzał się nerwowo po korytarzu. Sprzątaczki ani śladu. Skrzyżował ręce na piersiach i zaczął chodzić tam i z powrotem. Pięć kroków w jedną stronę, pięć w drugą. Minuty płynęły wyjątkowo wolno. Znów zadzwonił telefon. Tym razem, zerknąwszy na wyświetlacz, odrzucił rozmowę. Kiedy po raz kolejny usłyszał irytujące brzęczenie, wzruszył tylko ramionami i po prostu wyłączył aparat. Na końcu korytarza pojawił się wózek sprzątaczki. Nareszcie! César popędził w tamtą stronę. Dopadł do kobiety niosącej w ręku zmiętą gazetę. Złapał pognieciony papier i rozprostowując go drżącymi palcami, poszukał daty. Gazeta była sprzed trzech dni. Złożył ją na pół, potem jeszcze raz i jeszcze, i upchnął do kieszeni spodni. Wręczył zdumionej sprzątaczce pięć euro i poszedł szukać Joan. Na pewno przygotowuje prywatne śledztwo i za nic w świecie nie odpuści.

 

Requiem dla tancerki
Agnieszka Fibich
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 9 marca 2011
Ilość stron: 440

/mat.wyd./