Natalii 5: fragment

Olga Rudnicka

Natalii 5

Głosy przeplatały się, ale po chwili kobiety zamilkły i popatrzyły po sobie ze zdumieniem.
– Niesamowite...
– Cóż za zbieżność!
– Co tu się dzieje?
– Obawiam się, że jestem zmuszona zażądać wyjaśnień.
– Ojej…
– Proszę o zachowanie spokoju. Zaraz paniom wszystko wyjaśnię. Najpierw chciałbym zobaczyć dokumenty pań.
– Niewątpliwie mamy do czynienia z nieporozumieniem, które należy wyjaśnić. – Blondynka w szarym garniturze wyjęła z torebki telefon. – Jak z pewnością słusznie się domyślam, to pan nas tu wezwał. Jeśli doszło do jakiejś pomyłki, a to nie ulega wątpliwości, to za pańską sprawą. Taka niesamowita zbieżność wymagała sprawdzenia przed ściągnięciem nas wszystkich do pańskiego biura – zauważyła chłodno. – Zanim więc obejrzy pan nasze dokumenty, będzie pan uprzejmy wyjaśnić, w jakim celu nas pan tu sprowadził. To powinno wystarczyć do ustalenia właściwej osoby i…
– To niekoniecznie jest przypadkowa zbieżność – przerwał jej szorstko notariusz. Nie starając się ukryć desperacji, powiedział: – Czy mogę prosić o dokumenty pań? Bardzo proszę! Nie wolno mi wydać depozytu bez sprawdzenia tożsamości odbiorcy! Pan Sucharski przedstawił dokładne warunki…
– Ale dlaczego tatuś… – nieśmiało odezwała się nastolatka w okularach.
– Jak to, tatuś? – żachnęła się brunetka. Bransoletki zadźwięczały, gdy poruszyła się gwałtownie.
– Co ty mówisz, dziecko? – Natalia Dębska popatrzyła na dziewczynę, jakby ta była niespełna rozumu.
– Obawiam się, że zaszło tragiczne nieporozumienie. Jarosław Sucharski w żadnym wypadku nie może być pani ojcem – oświadczyła stanowczo elegancka kobieta w szarym garniturze.
– Rany boskie! Muszę to zapisać! – Nata gorączkowo grzebała w żółtej torebce w poszukiwaniu notatnika. – To jest piękne! Długopis! – zażądała. – O! Nie trzeba! Znalazł się!
– Cisza! Proszę o spokój, drogie panie. To bardzo trudna sytuacja. Muszę się upewnić, czy panie są uprawnione…
– Ale właściwie do czego? – warknęła brunetka. – Uprzedzam, że lepiej, żeby pan miał dobre wyjaśnienie. Chodzę na karate.
– Nie tak szybko! – odezwała się szatynka. Dwoje dzieci, dziewczynka i chłopiec, siedziało grzecznie obok matki. – Dlaczego ona nazwała mojego ojca swoim ojcem? – Wskazała palcem na niepozorną dziewczynę.
– Jak to, pani ojca? – Nata upuściła długopis, nim zdołała zrobić notatki.
Kobieta w szarym garniturze podniosła go i podała jej automatycznie, nie zastanawiając się nad tym co, robi. Na jej twarzy widniał szok, którego nie zdołała opanować.
– Pan Jarosław Sucharski popełnił samobójstwo, a dla pań zostawił pewien depozyt! – powiadomił je notariusz, rezygnując ze sprawdzania dowodów osobistych. Sprawdzi dane klientek przy spisywaniu protokołu.
– Co takiego? – Nata zamarła.
Cytrynowa kokardka we włosach przekrzywiła się gwałtownie, a długopis ponownie wypadł z palców i potoczył pod fotel. Tym razem żadna z pozostałych nie pospieszyła, by go podnieść. Osłupiałe wpatrywały się w notariusza. Milczenie przerwało pojedyncze chlipnięcie.
– Tata nie żyje? – Oczy za ogromnymi okularami zaszkliły się łzami.
– Co to ma być? Ukryta kamera? – spytała z gniewem ciemnowłosa dziewczyna.
– Mamo, mamo, dziadek poszedł do nieba? – Kilkuletnia dziewczynka pociągnęła zaniedbaną kobietę za spódnicę.
– Dziadek?!
– Jeśli dzieje się to, co myślę, że się dzieje…
– Ale co się właściwie dzieje? – Zaniedbana kobieta nic nie rozumiała. Nic a nic.
– Ostrzegam pana. Jeśli nie usłyszę zadowalającego wyjaśnienia, złożę na pana skargę.
– Pani Soniu, może pani zechce to paniom wyjaśnić? – Notariusz Mieleszyński się poddał.
Nie był w stanie podjąć się szczegółowego tłumaczenia sprawy, która zupełnie go zaskoczyła i z której niewiele pojmował. Klient ma szczęście, że nie żyje, w przeciwnym wypadku pan rejent zabiłby go własnoręcznie za kabałę, w jaką go wpakował. Satysfakcję sprawiłoby mu również wymówienie usług, ale martwemu się nie da.
– Bardzo chętnie, panie rejencie. Mam tylko jedno pytanie do pań. Czy ojcem wszystkich pań był Jarosław Sucharski?
– Jak to, wszystkich?
– Obawiam się, że…
– Przepraszam. – Sonia uniosła rękę, uciszając głosy, które znów zaczęły niebezpiecznie się podnosić. – Moja wina. Zapytam inaczej. Proszę, aby ta z pań, której ojcem nie jest Jarosław Sucharski, podniosła rękę do góry. – To jedyne rozwiązanie, jakie przyszło jej do głowy. Rozejrzała się. Żadna z obecnych nie podniosła ręki.
– Obawiam się, że… – Platynowa blondynka uczesana w gładki kok usiłowała coś powiedzieć, ale zamilkła i opadła bezwładnie w głąb fotela.
– Skoro wszystkie tu obecne noszą imię i nazwisko Natalia Sucharska, a ojcem pań był Jarosław Sucharski, to są panie przyrodnimi siostrami – wyrzuciła z siebie jednym tchem podekscytowana rozwojem sytuacji Sonia Kumorek. Z trudem udawało jej się zachować powagę. Na myśl, że córki mogły się poznać dopiero na pogrzebie… Co za drań! – pomyślała. A nie wyglądał! – dodała po chwili do siebie na wspomnienie szarmanckiego, eleganckiego mężczyzny.
– Dziękuję, pani Soniu – powiedział z ulgą notariusz. Po raz pierwszy szczerze, zauważyła z przekąsem aplikantka.
– To nie jest ukryta kamera?
– Ojciec nie żyje? – upewniła się elegancka blondynka, zdecydowana przyswajać informacje po jednej.
– Ale jak to możliwe… – Nata machinalnie zacisnęła dłonie na fałdach sukienki, mnąc niemiłosiernie materiał. Dziewczyna w ogrodniczkach chlipała żałośnie. Dzieci wykrzywiły buzie w podkówkę. Nim zdołały stworzyć trio z płaczącą nastolatką, matka zorientowała się w zagrożeniu i powiedziała ostro: – Anielka! Przemek! Żadne z was nigdy nie widziało dziadka na oczy. Uspokójcie się, ale już!
– Wezwał nas tu pan i twierdzi, po pierwsze, że Jarosław Sucharski nie żyje, a po drugie, że był ojcem nas wszystkich. Czy może pan to potwierdzić? Być może ¬mamy do czynienia nie z faktami, lecz z tragiczną pomyłką, która z wszelkim prawdopodobieństwem jest skutkiem niekompetencji…
– Mafia! – Dziewczyna w cytrynowej sukience przerwała tyradę platynowej blondynki. Ta spojrzała na nią zimno bladoniebieskimi oczami.
– Proszę? – zapytała uprzejmie, z wyrazem oszołomienia na twarzy.
– To może być mafia. Wytworny gabinet o niczym nie świadczy – wyjaśniała zarumieniona z przejęcia Nata. – Zorganizowana przestępczość nosi teraz białe rękawiczki. Wynajmują figuranta, starszego sympatycznego pana, który ma wzbudzać zaufanie klientów, a w rzeczywistości nie jest nawet prawnikiem.
– Słu… słucham? – Mieloszyński głośno przełykał ślinę. Sonia zza swojego biurka doskonale widziała poruszającą się nerwowo grdykę pracodawcy.
– To ma sens! – Brunetka pstryknęła palcami. – Oszust, który dowiedział się o zbieżności nazwisk, chce wyłudzić kasę za wydanie nieistniejącego depozytu. Kiepsko trafiłeś, koleś – zwróciła się do notariusza. – Jestem bez grosza.
– Nie popadajmy w przesadę – powstrzymała dalsze spekulacje blondynka w szarym garniturze, nie tracąc spokoju. – Wracając do tematu. Jaki ma pan dowód, że nasz ojciec… zakładając oczywiście, że to nasz wspólny ojciec, nie żyje? Proszę wybaczyć, ale poza pańskim słowem, a zważywszy na okoliczności, trudno uznać pana za osobę godną zaufania, nic nie mamy na potwierdzenie tej tragicznej wiadomości.
– Pani Soniu… – Błagalny ton chlebodawcy wywołał uśmiech na twarzy aplikantki. Prawie. Przenigdy nie ośmieliłaby się okazać niestosownej radości z powodu zakłopotania szefa, który twierdził na każdym kroku, że notariusz to nie jest zawód, lecz powołanie.
– Tak, panie rejencie? – zapytała grzecznie.
– Czy mogłaby pani…?
– Tak, panie rejencie? – udawała, że nie rozumie.
– Zrobić. Coś.
– Oczywiście, panie rejencie. – Zwracając się do zebranych, powiedziała stanowczym tonem: – Za drzwiami czekają już policjanci, żeby z paniami porozmawiać. Mogę ich poprosić od razu albo panie okażą dokumenty i odbiorą depozyt. W przeciwnym wypadku będą go panie odzyskiwać z posterunku. – Jej głos nie pozostawiał cienia wątpliwości, że groźba zostanie spełniona. Położyła palec na przycisku interkomu i zapytała spokojnie: – Jak będzie?
– To też pomysł – powiedział cicho notariusz, przymykając oczy i uciskając skronie w udręce. Starzeję się, uznał. Już czas, by schedę przejęli młodsi.
Wezwanie aplikantki odniosło błyskawiczny skutek. Panie Sucharskie zamilkły. Nawet upiorna blondynka przestała używać słów „niekompetencja”, karygodne „nieporozumienie” i tym podobnych, których nigdy wcześniej mecenas Mieloszyński w swojej kancelarii nie słyszał z niczyich ust poza własnymi. Oczywiście tych słów nigdy nie kierował pod swoim adresem, tylko rzeszy aplikantów, praktykantów, sekretarek i sekretarzy, tudzież innych osób przewijających się przez jego biuro.
Dębska otworzyła usta, by zaprotestować, ale blondynka w szarym garniturze powiedziała ostro:
– Po pierwsze, nie widziałam policji w kancelarii. Po drugie, na jakiej podstawie tamci mieliby zabrać depozyt należący do mojego ojca…
– Raczej naszego – poprawiła ją brunetka złośliwie.
– Proszę wezwać policję. Im mogę pokazać dokumenty, panu nie – oświadczyła Nata, poprawiając wstążkę we włosach. Fantazyjnie zawiązana kokarda rozluźniła się i zwisała jej nad uchem.
Mieloszyński patrzył na nie udręczony. Sonia posłała mu równie żałosne spojrzenie. Jej blef się nie powiódł.
– Proszę pań, proszę… Ja rozumiem, że to szok. Po tylu latach… I tyle pań… I te same imiona… Nie rozumiem, jak to możliwe, ale może list ojca wszystko wyjaśni. Bardzo proszę, ja muszę potwierdzić tożsamość pań, zanim będę mógł wydać depozyt. Wtedy wszystko się wyjaśni. W tej chwili mamy impas, którego w żaden sposób nie możemy rozwiązać. Proszę chociaż przedstawić się pełnym imieniem i nazwiskiem.
– Jeszcze data urodzenia i miejscowość – dodała aplikantka.
– Dokładnie. Dziękuję, pani Soniu. Może pani? – Skierował wzrok na kobietę w szarym garniturze. Widząc, że ta się waha, olśniony nagłą myślą, dodał: – Rozumiem ten brak zaufania. Ale potwierdzenie moich słów, przynajmniej częściowe, znajduje się w waszych dowodach osobistych. Imię ojca: Jarosław. Jeśli któraś z pań ma inny wpis, może opuścić gabinet. Pozostałe otrzymają depozyt i będą miały czas, żeby porozmawiać. No i wszystkie panie zadeklarowały, że ojciec każdej nazywa się Jarosław Sucharski. Przynajmniej w tej części nie może być mowy o pomyłce. Co do śmierci pana Sucharskiego… Nie mam dowodu. W chwili obecnej fakty może potwierdzić wyłącznie policja. Proszę więc zachować spokój – zwracał się błagalnie do zdezorientowanych i wściekłych klientek.
Bogu dzięki, że zdecydował się powiadomić Potockiego o tych kobietach, choć wówczas nie miał pojęcia, kim są. W stanie, w jakim się znajdują, gotowe są zabić posłańca przynoszącego złe wieści, czyli jego. A potem siebie wzajemnie, uznał, widząc pełne złości, niedowierzania i dezaprobaty spojrzenia, którymi obrzucały się wzajemnie. Na szczęście w gabinecie panowała cisza. Wolał nie wnikać, czy to wynik szoku, czy przetwarzania informacji. Musi się uporać ze swoim obowiązkiem, a potem to już nie jego problem.
– Proszę, może pani pierwsza… – zwrócił się do blondynki w szarym garniturze. – Proszę pełne imiona i nazwiska, miejsce zamieszkania i datę urodzenia.
– Natalia Anna Sucharska, Bydgoszcz, urodzona trzynastego stycznia tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego dziewiątego roku – wyrecytowała posłusznie, podając mu jednocześnie dowód, by mógł potwierdzić jej dane.
– Doskonale. Następna pani. – Wskazał na kobietę z dziećmi, które siedziały grzecznie i chłonęły wszystko ogromnymi, szarymi oczami.
– Natalia Sucharska-Dębska. To po mężu – dodała uzupełniająco, sięgając do torebki po dowód. Idąc za przykładem tych dwóch, pozostałe także naszykowały dokumenty tożsamości, by wręczyć je notariuszowi. – Mieszkam w Lublinie. Urodziłam się dwudziestego piątego września tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego roku. Moje dzieci…
– Nie interesują mnie pani dzieci. Och, przepraszam bardzo – bąknął zażenowany. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się obrazić klienta. Nigdy! – Nie miałem na myśli…. – Poddał się. Sam nie wiedział, co miał na myśli. – Następna pani, proszę.
– Nata, to jest Natalia Sucharska, Warszawa, dziesiąty lipca tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt pięć i lepiej, żeby to nie był chory żart – zagroziła.
Mieloszyński zerknął na nią zdziwiony.
– Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty piąty? – upewnił się, przyglądając się uważnie trzeciej z Sucharskich. Wyglądała jak jedna z tych lalek, które kupował wnuczkom. Zupełnie nie na dwadzieścia cztery lata. Nie dałby jej nawet osiemnastu.
– Zgadza się – potwierdziła, powstrzymując dalsze wątpliwości prawnika.
– Natalia Magdalena Sucharska, Poznań, urodzona pierwszego października tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego ósmego roku. – Dziewczyna w skórze posłusznie wyrecytowała wymagane informacje. Była tak oszołomiona, że nie próbowała już protestować.
– Nata…lia A…nastazja Su…charska, Leszno, piąty czerwca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku – wyjąkała najmłodsza z nich.
– Doskonale. – Sprawdziwszy dane, notariusz oddał dowody klientkom. – Proszę o podpis w tym miejscu. – Wskazał na wykropkowaną linię. Zawahały się chwilę, spoglądając na niego wrogo, a na siebie z podejrzliwością.
– Bardzo proszę. To tylko pokwitowanie. Bez tego nie będę mógł wydać paniom listu od ojca. Przecież chcą panie wyjaśnić tę sytuację, prawda? Pan Sucharski nie żyje i on już tego nie zrobi.
Sonia aż sapnęła ze zdumienia, słysząc ostatnią uwagę z ust statecznego, nobliwego pana rejenta.
– Nadal mamy na to tylko pańskie słowo – zauważyła sucho Natalia Anna.