Kto zabił panią Skrof: fragment

Ko zabił panią Skrof?

Mika Waltari

Dlaczego akurat pantofon? – Martwy pies jest gorszy od żywego lwa. – Na scenie pojawia się na chwilę kaznodzieja Mustapääi równie szybko znika. – Mecenas Lanne przeciera okulary. – Gdzie jest panna Skrof?

Odkładając słuchawkę na widełki aparatu, który stał na mocno podniszczonym biurku pani Skrof, miałem świadomość, że w ciągu minuty sprzed komendy ruszy ustawiona skośnie do ulicy czarna limuzyna. W środku zasiądzie pięciu doskonałych fachowców i chociaż samochód jest już nieco sfatygowany, jego zawodząca syrena utoruje mu drogę nawet przez najruchliwsze ulice. Przyklęknąłem przy komisarzu i spojrzałem na truchło jamnika.
– Każdy morderca popełnia błąd – oświadczył poważnie Palmu. – To w tej branży prawo, które nie zna wyjątków. Co najwyżej może się zdarzyć, że policjant te błędy przeoczy. Morderca pani Skrof popełnił błąd z tym psem. Widzisz?
Przyjrzałem się psu. Jego szklane oczy wpatrywały się we mnie ze złośliwym błyskiem. Leżał na poduszce na boku, z przekrzywioną szyją i łbem sztywno wygiętym do tyłu. Pokręciłem pytająco głową.
– Ma otwarte oczy, bo spotkała go nagła, paskudna śmierć – powiedział Palmu. – Są też wybałuszone, a to dlatego, że ma złamaną szyję. Sam zresztą widzisz to nienaturalne ułożenie głowy. Na dodatek morderca położył go na poduszce. To kolejny błąd. Gdyby pies poczuł gaz i się obudził, zacząłby biegać nerwowo po pokoju, wszedł pod łóżko albo schował się w najciemniejszy kąt. Wówczas może zdechłby z otwartymi oczami. Ale w tym pokoju doszło do krótkiej, zażartej walki. Gdzieś na podłodze znajdą się na pewno ślady po pazurach psa szamoczącego się z mordercą. Nie sądzę, by zdążył zaszczekać więcej niż dwa razy.
– To obudziłoby panią Skrof – odważyłem się zaoponować.
– To obudziłoby panią Skrof, choćby nawet zażyła tabletkę pantofonu – przyznał Palmu. – Tak się jednak nie stało. W tym względzie morderca nie mógł się zdać na przypadek. Otwarcie zwłok wykaże, dlaczego wejście mordercy jej nie obudziło. Morfinę od pantofonu trudno odróżnić. Tak, morderca pani Skrof był bardzo przebiegły.
– Jesteś pewien, że pies ma skręcony kark? – zagadnąłem. W ułożeniu głowy nie dostrzegłem niczego podejrzanego.
Komisarz z pewnym trudem przyklęknął obok mnie i tak mocno wygiął do tyłu łeb psiny, że jego czubek zetknął się z kręgosłupem. Odwróciłem głowę i dostrzegłem posterunkowego Arę, który ostrożnie zapuszczał żurawia do pokoju. Na jego twarzy malowało się niejakie zdziwienie.
– Macie pukać przed wejściem! – warknął Palmu i podniósł się niezdarnie z całą godnością, na jaką go było stać w zaistniałej sytuacji.
– Przyszedł kaznodzieja Mustapää. Zabroniłem mu wchodzić do środka i przyszedłem zawiadomić pana komisarza, zgodnie z rozkazem.
W tej chwili do naszych uszu dobiegł stłumiony przez ściany jęk syreny ekipy z komisji zabójstw. Palmu spojrzał na mnie ze smutkiem i pokręcił głową.
– Mogłeś im powiedzieć, żeby nie włączali tej trąby jerychońskiej – powiedział z naganą w głosie. – Za pięć minut zleci się pod dom cała dzielnica. – Było już jednak za późno na wyrzuty. Palmu zwrócił się do Ary: – Zbiegnijcie na dół i trzymajcie ciekawskich z dala. Kaznodzieją sam się zajmę.
Przeszliśmy do korytarza. Przez niedomknięte drzwi, z jedną nogą za progiem mieszkania, zaglądał do środka korpulentny, bladolicy mężczyzna, który czarnym płaszczem, wysokim, sztywnym kołnierzykiem i miękkim czarnym kapeluszem usiłował przydać sobie duszpasterskiej godności. Na nasz widok wycofał się szybko na klatkę schodową i z szacunkiem zdjął kapelusz. Jego napuchnięta twarz wyglądała jak gomółka sera. Z jasnych niebieskich oczu ziało osobliwą martwotą i chłodem. Powitawszy komisarza, podał mi miękką, sflaczałą dłoń.
– Jestem głęboko wstrząśnięty tą tragedią – powiedział świdrującym głosem kaznodziei. Lub wytrawnego aktora. – Pani Skrof była niejako duszą naszego zgromadzenia, jego filarem, że pozwolę sobie użyć takiego wyrażenia, w tych światowych czasach, gdy nawet osoby starsze tak często odwracają się ku doczesnej marności lub szukają schronienia u płatnych pasterzy obłudnego kościoła. Jestem załamany, gdyż utraciłem przyjaciółkę i sprzymierzeńca, zarazem jednak moje serce śpiewa hymn dziękczynny, jej udręczona dusza bowiem wstępuje właśnie na niebieskie pokoje, do wiekuistego Betlejem, którego ledwie blada poświata...
– Przejście!
Na najwyższe piętro weszło w międzyczasie pięciu mężczyzn, którzy stali teraz przed progiem mieszkania pani Skrof, słuchając mimowolnie tej odstręczającej przemowy. Przerwał ją w końcu brutalnie detektyw Kokki, depcząc kaznodziei po palcach i meldując komisarzowi o przybyciu ekipy. Mustapää zamilkł w pół słowa i popatrzył mściwie dokoła.
Palmu skinął mi głową, bym wziął na siebie kaznodzieję, sam zaś ruszył z powrotem w głąb sieni i cichym głosem zaczął udzielać Kokkiemu instrukcji. Kaznodzieja zwrócił się teraz do mnie, szepcząc teatralnie, jak gdyby nie chciał zakłócać spokoju zmarłej:
– A panna Skrof?
Pokręciłem głową, nie mówiąc ani słowa. Starałem się podsłuchać polecenia komisarza.
– Jak wypędzlujecie i obfotografujecie pokój, spróbujcie otworzyć drzwi na balkon. Ale biada temu, kto waży mi się tam wejść, zanim porobicie zdjęcia. Weźcie płyty specjalne. To jedyne miejsce, skąd możemy ściągnąć dobre ślady butów. Po pokoju łaziło już czterech ludzi.
Ostrożnie odsunąłem kaznodzieję od drzwi. Wybałuszył oczy, jego twarz wyrażała czyste przerażenie. Wreszcie wyjąkał:
– Nic nie rozumiem... Dlaczego pan komisarz...?
Nagle, zanim zdążyłem złapać go za klapy, jak opętany rzucił się w dół po schodach. Wychyliłem się przez poręcz – zbiegał wielkimi susami, za nim łopotały szaleńczo poły czarnego płaszcza.
Palmu wyszedł powoli z mieszkania i stanął przy mnie. – Idiota – odezwał się ze złowróżbną łagodnością. – Po trzykroć idiota. Matoł.
Zupełnie nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć.
– Dlaczego? – odważyłem się zapytać.
Komisarz zatarł ręce.
– Nie wiem, nie mam pojęcia – przyznał szczerze. – W każdym razie mamy już pierwszą osobę, która ma niezbyt czyste sumienie, mimo kontaktów z wiekuistym Betlejem.
Powoli zeszliśmy na dół. Posterunkowy Ara stał przed drzwiami klatki 8 A i bronił dostępu grupce ciekawskich, których ściągnęło pod kamienicę wyjące czarne auto.
– Dokąd to było tak spieszno panu kaznodziei? – zagadnął go Palmu spokojnie.
Ara zrobił głupią minę. – Przecież poszedł na górę – odrzekł.
– Zaraz też zbiegł z powrotem, aż się za nim kurzyło. – Palmu zrobił w tył zwrot i wmaszerował do środka. Z parteru klatki schodowej kilka bocznych stopni prowadziło do jakichś drzwi. Palmu podszedł do nich i je otworzył. Znaleźliśmy się na podwórzu i już po kilku krokach stwierdziliśmy, że kaznodzieja Mustapää musiał się ulotnić właśnie tamtędy, nie przeszkadzając posterunkowemu Arze w wykonywaniu obowiązków służbowych. Gapie na szczęście nie zmiarkowali jeszcze, że na klatkę można się dostać także od podwórza.
Komisarz zlustrował poprzerastaną trawą alejkę ciągnącą się po sam mur oddzielający podwórze od terenów fabryki, rozpościerających się naprzeciw kamienicy.
– Niech będzie pochwalony dozorca tego domu – powiedział złośliwie. – Tak wcześnie rano, a alejki i trawniki już pięknie zamiecione. Ale nic to: jeśli zostały ślady, znajdziemy je na balkonie.
Spojrzeliśmy w górę. Wpuszczona w ścianę kamienicy żelazna drabinka przeciwpożarowa sięgała dachu, który od okapu wznosił się stromo, by dwa metry wyżej przejść w łagodny łuk. Od krawędzi wąskiego balkonu pani Skrof dzieliła ją odległość mniej więcej czterech metrów.
Z drzwi prowadzących na klatkę schodową wyszedł starszy mężczyzna z odkrytą głową.  Przetarłszy okulary, podszedł do nas z zatroskaną twarzą i przedstawił się jako mecenas Lanne.
– Jeżeli pan komisarz miałby chwilkę, prosiłbym pana na momencik do mojego mieszkania – powiedział. – Mieszkam na parterze i jestem prawnikiem pani Almy Skrof. Szczerze mówiąc, w ostatnich latach – nieco wbrew swej woli – załatwiałem niemal wszystkie jej sprawy bieżące. Jestem zaniepokojony z powodu tego... tego przykrego zdarzenia.
Palmu poinformował posterunkowego, gdzie będziemy, po czym udaliśmy się do mieszkania mecenasa Lannego. Gospodarz zasiadł za biurkiem i ześrodkował rozbiegane oczy na twarzy komisarza.
– Dlaczego ściągnął pan tu dodatkowych ludzi, panie komisarzu? – zapytał. – Czy to było... bezwzględnie konieczne?
Palmu spojrzał mu prosto w oczy. Mecenas, pozornie zatroskany i wciąż sumiennie wycierający szkła okularów, emanował osobliwą pewnością siebie. Takiego człowieka nie da się zbyć byle czym.
– Tak, to było... bezwzględnie konieczne – przyznał Palmu.
– Wiem, że helsińska policja bez wyraźnej przyczyny nie narażałaby rodziny na skandal – powiedział mecenas powoli, rozważnie dobierając słowa. – Zatem proszę pana jedynie, aby do ostatniej chwili unikać wszelkiego rozgłosu. Wiem, że prasa codzienna jest skłonna współdziałać z policją. Ufam, że zrobi pan w tej kwestii wszystko, co w pańskiej mocy.
Palmu skinął głową. Czekał na ciąg dalszy.
– Do tego... nieszczęśliwego wypadku doszło w nadzwyczaj osobliwym momencie. Użyję wyrażenia: w chwili przełomowej. Pani Skrof była bogata, jak panom z pewnością wiadomo. Ale miała też sporo zmartwień. W zaistniałych okolicznościach najlepiej będzie zapewne, jeśli przedstawię panom w zarysie sytuację rodziny.
Mecenas zdjął okulary i ponownie jął wycierać szkła rąbkiem chusteczki. Wreszcie rozparł się wygodnie za biurkiem i spojrzał pytająco na komisarza. Palmu skinął głową zachęcająco.
– Postaram się nakreślić ogólny zarys – zapewnił ponownie mecenas cokolwiek niepotrzebnie, osobiście bowiem byłbym gotów wysłuchać także szczegółów. – Kiedy pani Skrof wychodziła za mąż, zbliżała się już do pięćdziesiątki. Jej mąż miał siedmioletnią córkę z poprzedniego związku, pani Skrof natomiast dzieci nie miała. Okazało się, że małżeństwo było posunięciem bardzo niefortunnym, a jej mąż, niemal dziesięć lat młodszy – to nieudolny łowca posagu. Niczego się jednak nie dorobił, gdyż pani Skrof miała głowę do interesów i zadbała o intercyzę. Mimo to otrzymywał od żony spore sumy, skutkiem czego pięć lat później palnął sobie w łeb, jako że okazał się nieuleczalnym alkoholikiem. Konflikt ojca i macochy oczywiście położył się cieniem na rozwoju dziecka. Ale pani Skrof robiła, co mogła, by nie dopuścić do rozwinięcia się w dziewczynce fatalnych wrodzonych skłonności. Panna Skrof to dziś prawdziwy wzór dla innych dziewcząt, dwa lata temu zdała maturę z dobrymi wynikami, a miesiąc temu doszła do pełnoletności. Niemniej w pewnych sprawach jest nadzwyczaj uparta, co prowadziło niekiedy do zażartych kłótni z macochą. Prędzej czy później jednak córka i macocha się godziły, jako że panna Skrof jest z natury dziewczyną bardzo wrażliwą i poważną. Po maturze miała jeszcze jakieś dziewczęce marzenia – chciała zostać pielęgniarką albo wstąpić do konserwatorium – ale i ja ze swej strony dałem jej do zrozumienia, że to próżne mrzonki, gdyż najlepiej wypełni życiową misję, jeśli pozostanie w domu i będzie pomagać macosze, która ostatnimi laty zaczęła trochę niedomagać.
Palmu pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Tak, tak, gotowanie, polerowanie sreber i wyprowadzanie psa. Aż nadto życiowych zadań dla młodej dziewczyny.
Mecenas Lanne zdjął szybko okulary i rzucił komisarzowi podejrzliwe spojrzenie. Po chwili podjął , lecz już nieco innym tonem:
– Ocena metod wychowawczych pani Skrof nie leżała w zakresie moich kompetencji. To była kobieta staroświecka, a do tego jeszcze głęboko wierząca. Dziewczyna dwukrotnie od niej uciekała. Raz płakała do poduszki w łóżku mojej żony, innym razem znów spędziła noc u koleżanki ze szkoły i zagroziła, że już nigdy nie wróci do domu. No, ale młodzi lubią się buntować. Z drugiej strony pani Skrof chyba jednak miała trochę racji. Nie wiem, czy ta cała nowoczesność rzeczywiście coś nam daje. Mój syn Pentti, na przykład... – mecenas przerwał i wzdrygnął się, spostrzegł bowiem, że zmienia temat. Poprawił się na krześle.
– Zanim przejdę do wydarzeń z wczorajszego wieczoru – a nadmieniłem już, że są dość dziwne – chciałbym poruszyć w dwóch słowach kwestię drugiego członka najbliższej rodziny pani Skrof, to jest młodego Lankeli. Panieńskie nazwisko pani Skrof brzmiało Langell, na pewno pan to wie. Młody Lankela był, najdelikatniej mówiąc, czarną owcą w rodzinie – jeśli bardzo chcielibyśmy uniknąć wypowiadania na głos słowa zgniłek. Co prawda, miał na koncie pewne osiągnięcia w sporcie, chociażby w awiacji, której, nawiasem mówiąc, pani Skrof nigdy nie aprobowała. Lecz po osiągnięciu pełnoletności i wstąpieniu na uniwersytet Lankela w ciągu czterech lat zdołał nie zdać ani jednego egzaminu i roztrwonić cały odziedziczony majątek. Folwark Häme-Lankela przeszedł w jego ręce; nowy właściciel w pierwszej kolejności dorzucił kolejne pół miliona do obciążeń hipotecznych, a potem kazał wyciąć z lasu ostatnie papierówki. Złe towarzystwo, zaniedbania wychowawcze i tak dalej, zresztą zna pan Langellów. W każdym razie po śmierci starego Jouniego Langella pani Skrof i młody Lankela pozostali jedynymi żyjącymi członkami tego odgałęzienia rodu. Starego Langella złamał wielki kryzys, jak pan może pamięta. A pani Skrof miała – chciałoby się rzec: niestety – nadzwyczaj silny instynkt rodzinny. Mimo wybryków młodego Lankeli miała do niego wielką słabość, więc gdy mniej więcej przed rokiem hulaka zapragnął odnowić kontakt z ciotką, ta przyjęła go z otwartymi ramionami. Wcześniej ich wzajemne stosunki były praktycznie żadne, no, ale co miał chłopak robić, skoro wszystkie inne źródła gotówki zupełnie mu wyschły.
– Zatem bratanek pani Skrof już od roku pozostawał na jej utrzymaniu – podsumował Palmu.
– Nie mogę powiedzieć, abym się cieszył pełnym zaufaniem mej chlebodawczyni – pospieszył wyjaśnić nieco zażenowany mecenas Lanne. – Gotówką, akcjami i krótkoterminowymi inwestycjami pani Skrof obracała sama  zabroniła mi się do nich mieszać. W mojej gestii pozostawały jedynie nieruchomości. Administruję wszystkimi jej kamienicami. Niekiedy wynikały z tego pewne godne pożałowania nieporozumienia, na przykład całkiem niedawno, kiedy po sporządzeniu przeze mnie rocznego zeznania podatkowego komisja rewizyjna zażądała od niej dodatkowych wyjaśnień w sprawie sprzedaży akcji spółki jedwabniczej Keinosilkki. Dopiero wtedy się dowiedziałem, że pani Skrof była jej głównym udziałowcem. Ta kobieta miała głowę do interesów.
– Zatem i sumienie miała raczej rozciągliwe, w każdym razie z punktu widzenia komisji rewizyjnej – zauważył sucho komisarz Palmu.
Mecenas nieco się zaperzył.
– Każdy buchalter w dużej spółce i każdy zarządca wielkiego majątku wie doskonale, że w prawie podatkowym są, nieprawdaż, pewne luki. W żadnym razie nie wchodzi tu w grę oszustwo sensu stricto. To naturalne, że kapitał, ciężko doświadczany przez urzędy podatkowe, broni się, jak może. Ale pani Skrof postąpiła bardzo niemądrze, bo usiłowała wywieść w pole także mnie. Gdybym wiedział o tej sprawie, nie doszłoby wówczas do tego godnego pożałowania...
– Już, już – uspokoił go Palmu. – Chyba zaczynamy zbaczać z tematu. Sam dobrze wiem, że podatnik ma nie tylko prawo, ale i obowiązek uwzględnić w swoim zeznaniu wszystkie ulgi dopuszczone przez prawo. Ale niechże pan mecenas kontynuuje.
– Tak więc pani Skrof samodzielnie rozporządzała gotówką, dlatego też nie wiem, ile dała temu hultajowi na uładzenie jego spraw. Nie chodziło jednak bynajmniej o małe sumy. Ale pani Skrof nie była ślepa. Pragnęła, by jej bratanek się ustatkował, i sądziła, że najlepszym środkiem do tego celu będzie małżeństwo. Wiem, że już dawno wszystko sobie przemyślała, gdyż obojgu podopiecznym życzyła jak najlepiej.
Komisarz gwizdnął cicho i rzucił mi przelotne spojrzenie.
– A zatem pani Skrof zamierzała ożenić pannę Skrof z młodym Lankelą, aby ten się ustatkował?
– I żeby majątek pozostał w rodzinie – uzupełnił mecenas Lanne. – Od pewnego czasu bowiem żyła ciągłą troską o jego los. Małżeństwo młodych wydawało się najprostszym rozwiązaniem wszystkich bolączek. Panna Skrof to przyzwoita, porządna dziewczyna, i z pewnością miałaby na młodego Lankelę dobry wpływ.
– A jak sami zainteresowani zapatrywali się na tę kwestię? – zapytał sucho Palmu. – W dzisiejszych czasach nie wszyscy młodzi chętnie poddają się podobnym zabiegom... hm... uszlachetniania rasy.
Mecenas nerwowo przetarł okulary.
– Oczywiście małżeństwo było rozwiązaniem idealnym jedynie z pozoru – przyznał. – Zanim jednak do tego przejdę, muszę jeszcze pokrótce omówić, nieprawdaż, nader nieprzyjemny wątek życia pani Skrof.
– Zgromadzenie Betlejem pana Mustapää, jak mniemam? – zapytał Palmu.
Mecenas kiwnął głową z wyraźną ulgą.
– Aha, czyli słyszał już pan o Zgromadzeniu. Nie muszę zatem trwonić słów na opis tej sekty. Pani Skrof należała do jej zarządu, podobnie jak kilku innych poważanych obywateli. Zasiadała w nim, między innymi, wdowa po autentycznym radcy stanu. Nie wiem... dla mnie szalbierstwo religijne to najobrzydliwsza forma oszustwa. Wielokrotnie ostrzegałem panią Skrof przed kaznodzieją tej sekty, ona jednak w tej sprawie pozostawała ślepa i głucha. Kiedy przed Bożym Narodzeniem wyraziła chęć zmiany testamentu, postanowiłem lepiej się przyjrzeć temu całemu Mustapää. Zdołałem ustalić, że to dawny student teologii, niejaki Brummer, który w swoim czasie za haniebny czyn został wydalony z uniwersytetu. Wyjechał wtedy do Ameryki, gdzie zmienił nazwisko i mniej więcej dziesięć lat był kaznodzieją. Po powrocie do kraju zaczął się udzielać w pewnej amerykańskiej sekcie, dopóki nie został przyłapany na malwersacji. Zarzutów nie wniesiono, a Mustapää założył Zgromadzenie Betlejem. Sądziłem, że te fakty przemówią pani Skrof do rozsądku, lecz ona tylko się uśmiechnęła i powiedziała, że doskonale o tym wie. Rzekomo wszyscy wielcy kaznodzieje mieli burzliwą młodość. Mustapää również był opacznie rozumiany, a zawistnicy próbowali go oczernić z powodu jego dawnych grzechów. Ale on narodził się na nowo.
– W tej sprawie popłynęła niejedna krokodyla łza – stwierdził Palmu. – Oślizły gad. Na szczęście oni wszyscy prędzej czy później trafiają za kratki.
– W każdym razie przed Bożym Narodzeniem pani Skrof podpisała testament, który sporządziłem na jej żądanie – podjął  oficjalnym tonem mecenas Lanne. – Zgodnie z jej rozporządzeniem panna Skrof i młody Lankela dostawali stosunkowo niewielkie sumy. Cała reszta pieniędzy, bez żadnych potrąceń, miała trafić do kasy Zgromadzenia Betlejem i posłużyć w pierwszej kolejności do zbudowania kościoła, a ostatecznie do stworzenia fundacji, której statut pani Skrof dostarczyła mi sporządzony odręcznie przez Mustapää. Pozostało mi więc jedynie przepisać dokument na czysto.
– A zatem to Zgromadzenie Betlejem dziedziczy...? – przeraził się Palmu, lecz mecenas Lanne uśmiechnął się i czym prędzej go uspokoił: – Testament ten pozostawał w mocy do dnia wczorajszego i możecie mi panowie wierzyć, że moja łysina poszerzyła się przez niego w bardzo krótkim czasie. Nic na to nie poradzę, lecz krew burzyła się we mnie na samą myśl o nim. Na szczęście pani Skrof była jeszcze w stosunkowo dobrej kondycji i pozostało mi mieć nadzieję, że policja zdąży zamknąć tego szalbierza przed jej śmiercią i testament zostanie zmieniony. Może pan więc sobie wyobrazić moją radość, panie komisarzu, gdy wczoraj w południe przyszła tu pani Skrof, zażądała wydania dokumentu i na moich oczach podarła go na drobne kawałeczki. Była wzburzona i wściekła. Powiedziała, że wreszcie bielmo spadło jej z oczu. Przyczyn wzburzenia nie chciała wyjawić, powiedziała mi jednak, że zamierza je wyłuszczyć na poufnym forum zarządu Zgromadzenia Betlejem, który miał się zebrać dzisiejszego dnia wieczorem. Dała mi tym samym do zrozumienia, że dni pana Mustapää w Zgromadzeniu Betlejem są policzone.
– A zatem to wszystko wydarzyło się wczoraj – podsumował Palmu, gdy mecenas Lanne zamilkł, jak gdyby zbierał myśli. – Ale pani Skrof nie umarła chyba bez żadnego testamentu? Bo przecież w takim razie...
– Ależ oczywiście, że nie – pospieszył z wyjaśnieniem mecenas. – Wręcz przeciwnie, ponagliła mnie wczoraj, bym czym prędzej spisał nowy. Pani Skrof nie cierpiała bałaganu we własnych sprawach. Byle drobiazg potrafił wyprowadzić ją z równowagi. Pewnie przez te jej nerwy. W każdym razie powiedziała mi, że ma wreszcie całkowitą jasność co do swojej ostatniej woli. Sprawa z Mustapää głęboko nią wstrząsnęła, lecz mimo przygnębienia potrafiła dostrzec w niej palec boży. Panna Skrof miała natychmiast wyjść za młodego Lankelę. Pani Skrof była gotowa jeszcze za życia przekazać młodej parze większą część majątku, aby oszczędzili na podatku spadkowym po jej śmierci. Kazała mi jednak zapisać w testamencie warunek, że młodzi odziedziczą majątek wyłącznie wtedy, gdy w chwili jej śmierci będą ze sobą w związku małżeńskim lub wstąpią w taki związek w ciągu dwóch miesięcy od dnia jej zgonu. Była bardzo podniecona i przejęta tym planem. No, ale czemu tu się dziwić, była przecież z domu Langell i niekiedy uwidaczniało się to, mimo wszystko, bardzo wyraźnie.
– Dziwne – orzekł Palmu, kręcąc głową. Miał zatroskaną minę i zamyślony patrzył w okno. Nie muszę chyba dodawać, że zaraz na początku rozmowy wyciągnąłem notes i starałem się stenografować słowa mecenasa najlepiej jak umiem, choć szło mi to jeszcze trochę niemrawo. Nie miałem przecież doświadczenia i cały czas się bałem, że później nie rozczytam własnych znaków.
– Biorąc pod uwagę jej stan psychiczny – kontynuował mecenas Lanne z uśmieszkiem pełgającym w kąciku ust – uznałem tę propozycję za zupełnie nieprzemyślaną. Jeśliby rzeczywiście zmarła, pozostawiając taki testament, mogłoby to doprowadzić, nieprawdaż, do nader przykrych interpretacji. Gdyby Zgromadzenie Betlejem zaczęło gardłować, mogłoby wzbudzić uzasadnione podejrzenia co do stanu mentalnego pani Skrof. Oczywiście nie mogłem jej tego powiedzieć wprost, niemniej możliwie najdelikatniej wytłumaczyłem, że testament zawierający taki zapis nie byłby bezsporny z prawnego punktu widzenia. Przecież przeżyje jeszcze wiele lat i zdąży szczęśliwie ożenić młodych na długo przed swoją śmiercią. A jeżeli pojawią się później jakieś przeszkody, zawsze będzie mogła zmienić ostatnie rozporządzenie. Nieszczególnie jej się to podobało, była to wszak kobieta nawykła, nieprawdaż, do rządów niemalże tyrańskich i do tego, że zawsze przeprowadza swoją wolę do końca, miała jednak na tyle zdrowego rozsądku i zrozumienia dla kwestii praktycznych, że wreszcie ustąpiła. Zadowoliliśmy się zatem sporządzeniem szkicu testamentu, według którego wszelkie nieruchomości i ruchomości pani Skrof po jej śmierci mają zostać podzielone równo między pannę Skrof i młodego Lankelę.
Mecenas mówił coraz bardziej nerwowo i znów zaczął pracowicie przecierać szkła okularów. Widziałem, że coś go gryzie. Myślami błądził gdzie indziej. Po chwili podjął wątek:
– Kiedy już to sobie wyjaśniliśmy, pani Skrof z niejakim ociąganiem zapytała mnie, co sądzę o planowanym przez nią małżeństwie. Trudno mi było, oczywiście, cokolwiek na ten temat powiedzieć. Nigdy nie dostrzegłem czułości we względach, jakie panna Skrof okazywała młodemu Lankeli. On zaś przezywał ją złośliwie dziewczynką albo zakonnicą, drwił z jej zachowania, a nawet z ubioru. Doszło w końcu do tego, że panna Skrof nie chciała przebywać w domu, gdy młody Lankela przychodził do ciotki w odwiedziny, i pod pretekstem, że musi wyprowadzić psa, wychodziła z mieszkania. Wielkopańska bezwstydność Lankeli głęboko ją dotykała, nie mam w tej kwestii żadnych wątpliwości. Ale pani Skrof pozostawała ślepa na te, nieprawdaż, niuanse psychologiczne. Poza tym Lankela miał swoje romanse, każdy przecież wie, że prowadził życie nader beztroskie. No, ale moglibyśmy tak gawędzić cały dzień, zakładam jednak, że pan komisarz ma inne zajęcia. Proszę mi wybaczyć, że nie potrafiłem należycie zebrać myśli.
Palmu rzucił mu ostre spojrzenie. Mecenas Lanne poruszył się niespokojnie na krześle, pochylił w przód i chrapliwie, niemal szeptem, powiedział: