Przeznaczenie, Piotr Pochuro

Przeznaczenie

Piotr Pochuro

Losy zabójcy młodej dziewczyny i tropiącego go zawzięcie policjanta splotły się w nierozerwalny węzeł. Sprawcą jest wpływowy polityk, który nie cofnie się przed niczym, aby uniknąć odpowiedzialności. Młody detektyw za wszelką cenę dąży do ukarania sprawcy. Nie zrażają go szykany ani upływ czasu.

 

Determinacji „Dżozefa” opowiadanie to poświęcam.
Gliniarskiej determinacji. Bez względu na wszystko i wszystkich.

 

Odpalony ładunek spowodował, że z drzwi zostały tylko wspomnienia. Wszystko trwało tyle, co mgnienie oka. Grupa szturmowa szybko opanowała mieszkanie, obezwładniając niespodziewających się niczego bandziorów. Nie zdążyli pomyśleć o sięgnięciu po broń, a już czarne cienie siedziały im na plecach, sprawnie wykręcając ręce i zapinając kajdanki. Pół roku przygotowań, spotkań z informatorami, ślęczenia nad stenogramami z podsłuchów, żmudnych obserwacji. I trach, po robocie. Tak jak przewidywał, znaleźli broń i prochy. W dużych ilościach. Już niedługo skończy rozmontowywanie tej grupy. Będzie następna. To już pomału stawało się nudne. Minęło piętnaście lat służby i coraz częściej łapał się na myślach o wcześniejszej emeryturze. Niedawno dopadł w końcu Wyszomirowicza. Myślał, że będzie wtedy czuł coś szczególnego, w końcu tyle lat bydlak się wymykał. Okazało się, że nie doznał silniejszych emocji. Ot, kolejna odfajkowana sprawa. Gdy zapinał mu kajdanki, promień światła wpadł przez okno, odbił się od metalu i zamigotał przez krótką chwilę na ścianie. Przypomniał sobie wtedy tę dziewczynę i jej przepowiednię. Czeka go teraz świetlana przyszłość.

 Czas płynął wolno. Jak zwykle na zasadzkach. Wskazówki uparcie trwały na tych samych pozycjach na tarczy cyferblatu, jedynie sekundnik pomału sunął po okrągłej trasie. Wpieniał, tym bardziej że tak wolno mu to szło. Wreszcie nadszedł ten moment. Maciek niecierpliwie czekał, aż dowódca grupy szturmowej da w końcu znak. Wcześniejsze rozpoznanie adresu pozwoliło na ustalenie, że drzwi są lichą, tekturowo-wiórową przesłoną. Praktycznie nie stanowiły żadnego problemu. Szkoda, bo można by wypróbować nową piłę tarczową, którą od wczoraj grupa szturmowa miała na stanie. Ich dowódca bardzo na to liczył. Przed akcją sarkał, że znów tak tradycyjnie, bez niuansów, wybuchów, odstrzeliwania zamków. Takie zwykłe wypierdolenie drzwi.

Na sygnał jedna osoba wykonała dwa niedbałe, szybkie ruchy wielkim młotem, reszta była kwestią kilku solidnych kopów i już cała drużyna razem z drzwiami była w środku. Kilka błysków, huki granatów ogłuszających i krzyki: Policja! Na ziemię, na ziemię! – z jednej strony i O Jezu, ratunku! – z drugiej. Zatrzymanie przebiegło standardowo, jak w podręczniku. Aż nudno. Maciek wszedł do środka i jednym spojrzeniem ogarnął całe mieszkanie, będące celem ich dzisiejszej akcji. Resztki czegoś, co kiedyś było drzwiami, zawalały przedpokój, szczątki smętnie zwisały na zawiasach.

Było ich czworo. Trzy karki wypasione na sterydach leżały grzecznie twarzami do podłogi, nago, nie licząc slipek i kajdanek spiętych elegancko na rękach zaplecionych z tyłu. Nad nimi stali policjanci, patrząc obojętnie na zatrzymanych przez szpary w kominiarkach i niedbale mierząc do nich z broni.

Dziewczyna była dziwna. Było coś niepokojącego w jej spojrzeniu, nerwowych ruchach. Śmiało patrzyła w oczy policjantowi, który bez przekonania mierzył do niej z pistoletu. Dziwne, bo w tym zespole nie było żółtodziobów. Dziewczyna, nie dziewczyna, dziadek, babcia czy wujek Edek, paralityk – wszyscy powinni leżeć skuci na ziemi. Taka jest procedura. Zanotował sobie w pamięci, że musi opierdzielić policjanta odpowiedzialnego za to zaniedbanie. Swoim zachowaniem narażał na niebezpieczeństwo całą drużynę. Wyciągnął rękę w kierunku dziewczyny, chcąc nadrobić błąd kolegi i położyć ją na ziemi.

– Na pana miejscu nie robiłbym tego – nieoczekiwanie odezwał się osiłek leżący na ziemi. Jego imponujące bicepsy, muskularne plecy i przedramiona pokryte były wzorzystymi tatuażami. Błękitne bokserki z deseniem w pingwinki nie pasowały do imidżu właściciela.

– Ktoś cię o coś pytał ? – Zirytowany głos Maćka zawisł w powietrzu.

– Dobra, dobra, wiem jak jest, nie pierwszy raz mnie zwijacie. Taka nasza dola. Moja być zwijanym, wasza mnie zwijać. Tak po znajomości radzę, lepiej jej nie dotykać.

Maciej przyjrzał się dziewczynie. Na pewno nie był to typ lalki Barbie, jaką uwielbiają gangsterzy. Nie miała wyzywającego makijażu, nie była ufarbowana ani wystylizowana. Była zwyczajna, ale jednocześnie wyjątkowa. Biła od niej dziwna siła, moc. Cały czas siedziała nieruchomo, przypatrując się całemu zamieszaniu, jakby jej to w ogóle nie dotyczyło, jakby oglądała telewizję.

– Na pana miejscu bym jej nie ruszał, zabierz pan mnie i kolegów na komendę, wsadź nas pan do paki. Ja z nią nie chcę mieć do czynienia! – Pingwinkowy łysol albo naprawdę obawiał się dziewczyny, albo stanowczo domagał się solidnego wpierdolu.

– Ty, ty się jej boisz! Jak pragnę zdrowia, wiele w życiu widziałem, ale bojącego się dziewczyny zakapiora widzę po raz pierwszy. – Ironia, z jaką odezwał się Maciek, aż zadźwięczała w powietrzu.

– Tak, boję się. Mówię panu, zostaw pan ją w spokoju. Przyszła kiedyś, weszła jak do siebie i usiadła tam, gdzie teraz siedzi. Chciałem ją wywalić, no bo co, przychodzi jak do swojej obory, nie słucha, co się do niej mówi, tylko się gapi. Chwyciłem za kudły i chciałem wywalić za drzwi. Więcej tego nie zrobię, za nic jej nie dotknę! I panu radzę to samo. To wiedźma! Wiedźma!

Patrzył na golasa w bokserkach, trzęsącego się ze strachu na samo wspomnienie dotyku dziewczyny, patrzył na dziewczynę i czuł absurd tej sytuacji. Dość tego! Chwycił dziewczynę za ramię. Przeszył go dziwny prąd. Kobieta naprężyła się pod wpływem dotyku, jej oczy wywróciły się białkami do góry, z ust wyrwał się niesamowity, wibrujący pisk. Upadła na ziemię, przez moment wiła się w konwulsjach. Po chwili jej ciało wygięło się w niesamowity łuk. Patrzył i już w duchu gratulował sobie radości oczekiwania na karetkę z wariatkowa. Po kilku sekundach uspokoiła się. Miała tylko nienaturalnie rozszerzone źrenice i dygotała, jakby było jej zimno.

– Nic ci nie jest? – spytał z obawą. Nie lubił, gdy mu się na robocie trafiał świr. To zawsze wszystko niepotrzebnie komplikowało.

– Widzę, widzę! Wokół ciebie czai się śmierć. Ciągle śmierć i wciąż śmierć! – wychrypiała.

– Ale się boję – mruknął z sarkazmem.

– Wokół ciebie jest mnóstwo śmierci. Bardziej przejmujesz się zmarłymi niż żywymi. Jasne włosy, błękitne oczy, ładna twarz. Wciąż o niej myślisz – mówiła wolno, w zapamiętaniu.

– Nie wiedziałem, że z ciebie taki kogut. Blondyna, hm… bracie, a co na to żona? – pokpiwał jeden z antyterrorystów.

Leżący na podłodze skuty osiłek patrzył z triumfującą miną, jakby chciał powiedzieć: „A nie mówiłem?”. Maciej machnął ręką, aby nie przerywali. Coś zaintrygowało go w słowach dziewczyny. A ta, na nic nie zważając, kontynuowała swoją wypowiedź, jak w transie.

– Ma sine usta, cierpi. Szyję też ma siną, sine ślady w miejscu, gdzie trzymał, gdzie dusił. Cierpiała… och, jak cierpiała… O Boże, nie mogę… jak boli – kobieta zaczęła machać bezładnie rękami, jakby chciała oderwać dłonie niewidzialnego napastnika od gardła.

– Kto? – krzyknął, nie zważając na kpiące spojrzenia kolegów. – Kto ją udusił?

– Wiesz… ty wiesz kto… Ale ci się wymyka… od lat ci się wymyka. Nie masz dowodów… Musisz go ścigać i tropić, bo ona cię o to prosi… by nie minęła go sprawiedliwa kara… Jesteś jej jedyną nadzieją… inaczej nie zazna spokoju… będzie cierpieć… nie będzie mogła odejść… – wciąż mówiła, a Maciej poczuł się jak ściskany obcęgami, na czoło wystąpił zimny pot, a włosy stanęły mu dęba.

 …

Skąd ona to wie? Skąd wie? Czas stanął w miejscu. Czarne, groźne sylwetki gliniarzy z grupy szturmowej, skute karki leżące na podłodze, dziwna dziewczyna w wieszczym transie. I ten chłód, i ta kobieca, zwiewna, półprzeźroczysta postać. Patrzyła na niego z bólem w oczach. To była ona. Nie wiedział, czy zaczął właśnie świrować, czy też naprawdę zobaczył kogoś, kogo nie miał prawa widzieć. Może to po prostu przemęczenie? Po raz ostatni widział ją pięć lat temu. Dobrze zapamiętał ten widok. Była młoda, jasne włosy rozsypały się na poduszce, tworząc świetlistą aureolę. Oczy pusto wpatrywały się w sufit. Nie żyła. Została uduszona. Prowadził jej sprawę, nie zdołał zebrać dowodów winy. Nie mógł zapomnieć jej twarzy, bólu zastygłego w martwych oczach. Takie przekleństwo gliniarzy zajmujących się zabójstwami. Prześladują ich zmarli, których spraw nie udało się rozwiązać.

Wspomnienia niczym film przesuwały się przed oczami. Zobaczył siebie zaczynającego dopiero robotę jako kryminalny. Przedtem w mundurze szlifował bruki na patrolach. Były szaleńcze pościgi ulicami miasta, naparzanie się z łobuzami w gąszczu kamiennej dżungli blokowisk, gdzie strach i zło pokazują swoje kły. Jakoś w pierwszym tygodniu po przeniesieniu do kryminalnego naczelnik wezwał go do gabinetu. Wskazał miejsce za biurkiem.

– W nocy zostały znalezione zwłoki młodej kobiety, miała… – naczelnik zerknął w akta leżące na biurku – dwadzieścia cztery lata. Podobno niezła dupa. – Stary błysnął w uśmiechu krzywymi kłami. – Mieszkała sama w wynajętej kawalerce. Na miejscu trwają jeszcze oględziny, większość chłopaków ściągnąłem w nocy, pomogli przy czynnościach. Masz tu wszystko, uporządkuj akta i zajmij się tą sprawą. – Naczelnik przesunął teczkę po biurku w jego kierunku.

– Ale, naczelniku, ja przecież… – próbował zaprotestować, nie czuł się na siłach, by samodzielnie poprowadzić sprawę o zabójstwo. Co innego jeździć radiowozem, a co innego ścigać zabójców.

– Jakie ale, chłopie. Jesteś w sekcji zajmującej się zabójstwami, a tu jest twoje zadanie. I do roboty. Nie mam komu dać tej sprawy. Wydaje się w miarę prosta. Wszystko masz w aktach, uporządkuj je, przeczytaj, przeanalizuj. Już cię nie ma! Znikaj!

– Naczelniku, ja przecież dopiero co z radiowozu wysiadłem – próbował się jakoś wytłumaczyć, zbyt przytłoczony odpowiedzialnością, która nagle na niego spadła. Nie czuł w sobie mocy, żeby ją udźwignąć. Ale kogo to obchodziło?

– Słuchaj, dla mnie temat jest prosty: chciałeś pracować w sekcji zajmującej się zabójstwami? No to pracujesz. Masz swoją pierwszą sprawę. Tak, wiem, że zostałeś właśnie rzucony na głęboką wodę. Albo sobie poradzisz, albo utoniesz. A teraz zjeżdżaj, bo mam ważniejsze sprawy na głowie.

Godzinę później był już na miejscu. Wtedy zobaczył ją po raz pierwszy. Leżała na łóżku. Zmięta pościel, poszarpana koszula nocna, połamane meble, rozrzucona garderoba i sine ślady  pozostawione przez zabójcę na jej szyi. Wszystko bardzo wyraźnie mówiło o tragedii, jaka się tu wydarzyła. Technicy kończyli pracę, pieczołowicie zabezpieczywszy ślady, pstrykali ostatnie fotki. W głębi pokoju dostrzegł starszego policjanta, swojego kierownika, systematycznie przeglądającego zawartość szuflad. Trudy nieprzespanej nocy odcisnęły się zauważalnie na jego twarzy.

– Dzień dobry, kierowniku.

– A, witaj w jakże piękny dzionek. Stary cię tu przysłał?

– Tak. Przydzielił mi tę sprawę do prowadzenia – na chwilę zapadła niezręczna cisza. Wydawało mu się, że kierownik patrzy na niego z powątpiewaniem.

– Ja się wcale nie prosiłem o tę sprawę, stary mi ją dał i już. Powiedział, że albo sobie poradzę…

– Dobra, dobra. Masz prowadzić, to poprowadzisz. Powiem ci, co na razie mamy…

Nie mieli dużo. Zwłoki zostały znalezione w nocy. Jeden z sąsiadów wracał ze spaceru z psem. Czy to jego pies lubił siusiać o trzeciej nad ranem, czy też jego pan cierpiał na bezsenność, pozostało nierozwikłaną zagadką. Faktem jest, że sąsiada zaintrygowały uchylone drzwi do mieszkania denatki. Zapukał, bo widział, że przez szparę sączy się światło. Zajrzał, zobaczył to, co zobaczył i zadzwonił na komendę. Dziewczyna mieszkała tu od pół roku. Czasem na korytarzu mówili sobie „dzień dobry”. Spokojna, miła, uczynna. Nie wie, co robiła, czy pracowała, czy studiowała. Inni sąsiedzi też niewiele wnieśli do sprawy. Nikt nie słyszał szamotaniny ani wzywania pomocy, nikt właściwie jej nie znał. Szybko ustalił, że dziewczyna przyjechała na studia. Utrzymywała się z tego, co jej dali rodzice oraz z drobnych prac na zlecenie. Koledzy z uczelni niewiele mieli do powiedzenia na jej temat. Mijały tygodnie, a sprawa grzęzła. Jednak ktoś do niej przyszedł, ktoś ją zabił. Kto?

Po raz kolejny przeglądał akta, siedząc za biurkiem. Czytał je strona po stronie, znał je prawie na pamięć. Wciąż na nowo wertował w nadziei, że coś go olśni, że dostrzeże coś, co pozwoli się zahaczyć. Wciąż widział jej oczy, wydawało mu się, że patrzą na niego z coraz większym wyrzutem… że nie potrafi, zawiódł. Z rozmyślań wyrwało go skrzypnięcie drzwi. Wszedł kierownik.

– Wciąż ślęczysz nad tą sprawą? Zrobiłeś, co można. Zakończ ją.

– Nie mogę. Przecież zabójca nie rozpłynął się w powietrzu. Kim jest ten tajemniczy Kazio? Pisze o nim w swoim pamiętniku. Pisze, że go kocha, jest też coś o problemach. Często się spotykali, ktoś go musiał widzieć! Dziewczyna pisze też, że będzie musiał się w końcu zdecydować. Na co? Kto to był? Gdzie on jest? Wykopałem wszystkich Kaziów z jej otoczenia. I nic. Możliwe, jak sugeruje dzielnicowy, że próbowali ją zwerbować do roboty w burdelu. Był tutaj taki gang, werbowali kobiety do pracy w Reichu. Niedawno zwinęła ich Komenda Główna. Usiłuję dotrzeć do akt.

– Sprawdzałeś ten wątek? – Kierownik w zamyśleniu podrapał się w głowę.

– Byłem w większości burdeli w naszej dzielnicy, przepytałem dziwki, przycisnąłem alfonsów. Nikt jej nie zna, nikt nie widział.

– Za bardzo się przejmujesz. Skoro chcesz tę sprawę ciągnąć, ciągnij. Ale coś ci poradzę. Sprawca był jej znajomym. Drzwi nie były wyłamane, tylko otwarte od wewnątrz. Sama wpuściła zabójcę. Szukaj blisko.

I znalazł. Przypomniał sobie sąsiada z psem. Jeszcze raz do niego pojechał. Facet nie był zadowolony z wizyty. Nic dziwnego, zaliczył nockę na koszt państwa na dołku w komendzie. Odbył kilka mało przyjemnych rozmów z policjantami. Ostatecznie trzeba go było wypuścić, bo nie było żadnych śladów jego obecności w mieszkaniu denatki. No i nie miał na imię Kazio, tylko Tomasz.

– Panie Tomaszu, pamięta pan noc, gdy znalazł pan zwłoki?

– Pamiętam. Co mam nie pamiętać. – Zapytany wzdrygnął się.

– Czy stało się wtedy coś dziwnego, nietypowego? – Maciek nie wierzył zbytnio w efekt tej rozmowy. Facet został przemaglowany i rozgnieciony na miazgę przez jego kolegów. Wyciśnięty jak cytryna nie zachował z tego kontaktu z funkcjonariuszami miłych wspomnień. Dlatego wszyscy odradzali Maćkowi tę rozmowę. Jednak coś kazało mu tu przyjechać i zadać to pytanie. Teraz, kiedy to zrobił, poczuł się jak kretyn.

– Pamiętam, że jak wchodziłem na klatkę schodową, potrącił mnie jakiś facet. – Tomasz w zamyśleniu, mechanicznie głaskał psa, który leżąc na wznak, wywalił wszystkie łapy do góry i rozkoszował się nieoczekiwaną pieszczotą.

– Czemu nie powiedział pan wcześniej?

– Mówiłem, tylko nikt mnie nie słuchał. Uważaliście, że kręcę, chcąc się wybielić. Chcieliście mnie na siłę wrobić w zabójstwo. Tak jest łatwiej: znalazł trupa dziewczyny, znaczy zabił. Tak jest łatwiej, niż szukać prawdziwego zbrodniarza. Wie pan, jak się wtedy czułem, na komendzie? Jak śmieć. Pana koledzy to prawdziwi fachmani. Niewiele brakowało, a przyznałbym się do wszystkiego, nawet do zabójstwa Kennedy’ego, byle tylko już na mnie nie krzyczeli – słowa Tomasza chłostały niczym bicz.

Jednak trzeba było skupić się na złapaniu sprawcy. Jeśli to jest ślad, którego szukał? Co szkodziło sprawdzić? Trud się opłacił. Kilka dni później przyglądał się ostrym rysom mężczyzny w średnim wieku odwzorowanym na portrecie pamięciowym. Czy to zabójca, czy znów droga prowadząca donikąd? Później przekopał się przez billingi z jej telefonu komórkowego. Sukcesywnie sprawdzał ustalonych abonentów. Jeden szczególnie przykuł jego uwagę: Kazimierz Wyszomirowicz. Nienotowany, żonaty, dwójka dzieci. Do niedawna właściciel kancelarii prawnej Wyszomirowicz&wspólnicy. Ze zdjęcia metryczki dowodu osobistego spoglądała twarz łudząco podobna do tej z portretu pamięciowego. Znalazł Kazia. Wtedy zaczęły się kłopoty. Kazio po zawieszeniu działalności prawniczej został bliskim doradcą premiera. Naczelnik, gdy otrzymał notatkę z ustaleniami, skrzywił się, jakby wypił sok z cytryny.

– Grzebałeś, grzebałeś i wygrzebałeś. – Cisnął ze złością kwitami na biurko. – A mówiłem, zostaw to!

– Naczelniku, trzeba to sprawdzić do końca. Wszyscy są równi wobec prawa – Maciej powiedział to buńczucznie.

– Synku, czy ty wiesz, na jakim świecie żyjesz? Masz jakieś dowody? Po pierwsze to prawnik, rozszarpie cię w sądzie, zanim się zorientujesz. Po drugie to bliski współpracownik premiera. Nikt nie pozwoli, aby ta sprawa dotarła do sądu! Czy już czujesz gorący oddech służb specjalnych na plecach? Wyobrażasz sobie skandal, jaki może wybuchnąć? Ktoś z otoczenia najważniejszej osoby w kraju zamieszany w romans i zabójstwo. To może zachwiać koalicją i spowodować upadek rządu!

– W pamiętniku zabita dziewczyna bardzo dokładnie opisała spotkania z Kazimierzem. Z ostatniego wpisu wynika, że czekała na niego. Pisała, że będzie musiał się zdecydować. Może chciała, aby rozszedł się z żoną? Teraz ujawnienie romansu byłoby mu bardzo nie na rękę! Świadek, który odkrył zwłoki, spotyka na klatce faceta bardzo podobnego do naszego Kazimierza. To nie jest przypadek – argumentował Maciek.

– Chcesz szarżować na nasz rząd bez cienia dowodów? Skąd się niby znali?

– Nie wiem, skąd się znali. W pamiętniku denatka pisze o jakimś problemie i że musi zgłosić się do prawnika. Może tak się poznali?

– Ale o jakim problemie? Nic nie wiesz na temat tej sprawy! – Naczelnik siedział za biurkiem i nerwowo bawił się długopisem.

– Dowiem się, jak zajrzę w akta spraw prowadzonych przez kancelarię Wyszomirowicza.

– Zwariowałeś?

– Chcę zatrzymać zabójcę.

– Nie wiem, czy wiesz, z czym zaczynasz igrać.

– Sam pan mówił, że praca w tym wydziale to nie to samo, co zjedzenie pączuszka. Wystarczy, że porównamy odciski palców Wyszomirowicza ze znalezionymi na miejscu zbrodni.

– A jeśli porównanie niczego nie wykaże?

– Mało mamy materiałów?

– Gdy chodzi o współpracownika premiera, to nawet gdyby przyznał się do winy, byłoby za mało.

Później zaczął się koszmar. Maciej czuł, że wszystkie jego poczynania są torpedowane. Naczelnik czepiał się szczegółów, odmawiał zgody na zatrzymanie Wyszomirowicza. Postanowił porozmawiać z nim tak czy siak. Ze zgodą naczelnika czy bez. Przyszedł do niego późnym wieczorem. Kazimierz przyjął go w przedpokoju. Przybrał pełną wyższości pozę i uśmiechał się dystyngowanie.

– Przepraszam, że nachodzę o tak późnej porze, ale chciałbym z panem pomówić, a sprawa jest delikatna. Proszę, żeby przyszedł pan do mnie jutro do komendy.

– Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem – Wyszomirowicz zaczął lekko ironicznym tonem, demonstrując swoją wyższość nad młodym policjantem z komendy rejonowej – ale nie widzę w pana dłoniach wezwania? Dlaczego nachodzi mnie pan tuż przed snem?

Całe powietrze z niego uszło, gdy Maciej wymienił nazwisko zamordowanej dziewczyny. Wyszomirowicz wyraźnie zbladł. Następnego dnia punktualnie o wyznaczonej godzinie zjawił się w komendzie. Wtedy zbladł naczelnik.

Siedzieli naprzeciw siebie w obskurnym pokoju. Elegancki garnitur Wyszomirowicza nie pasował do tego miejsca. Tak jak jego maniery i sposób wysławiania. To była trudna runda. Obaj chcieli się wajemnie wysondować. Maciej zdawał sobie sprawę, że właśnie zyskał śmiertelnego wroga. Tym bardziej niebezpiecznego, że bardzo, bardzo wpływowego. Jednak nie było już odwrotu.

– Co pana łączyło ze zmarłą, mecenasie?

– Nie muszę odpowiadać na pańskie pytania. Pan zdaje sobie sprawę, kim jestem?

– Przyszedł pan do mnie dobrowolnie, za co panu bardzo dziękuję. Po prostu chciałbym wyjaśnić kilka kwestii. Znał ją pan?

Po tej rozmowie Maciej wiedział już, że Wyszomirowicz kłamie. Stwierdził, że znał denatkę, ale łączyły ich tylko stosunki służbowe. Była jego klientką. W jakiej sprawie, nie chciał powiedzieć. Oczywiście udostępni wszelkie materiały, jeśli prokuratura wystąpi z takim wnioskiem. Wszystkie inne pytania zbywał. Maciej nie zdobył żadnych konkretów ani dowodów. Zyskał pewność, że trafił na człowieka, którego szukał. Musi zaprowadzić go za kratki. Nie docenił Wyszomirowicza. Było tak, jak przewidywał naczelnik: kilka miesięcy później Maciej sam trafił za kratki. Za współpracę ze zorganizowaną grupą przestępczą. Prokuratura wszczęła śledztwo na podstawie anonimowego donosu, spreparowanego w wydziale wewnętrznym. Później okazało się, że Maciej był obserwowany, miał założone podsłuchy w telefonie, w mieszkaniu. Pomimo tego wewnętrzny nie zdobył przeciwko niemu żadnych dowodów. Dopiero zeznania funkcjonariusza tego biura spowodowały „przełom” w jego sprawie i stanął przed sądem jako oskarżony. Ponoć głos Maćka został zidentyfikowany w rozmowie telefonicznej z jednym z bandziorów.

Miał szczęście, że trafił na normalnego sędziego, który zażądał stenogramu rozmów. Wynikało z nich, że gadał głównie bandzior. Opowiadał o swoich wyczynach z jedną panienką w agencji. Padło jedno zdanie rzekomo wypowiedziane przez Maćka. Było to właściwie pełne niedowierzania pytanie: „No co ty, kurwa?”. Całe oskarżenie opierało się na tezie, że skoro rozmawiał z bandziorem przez telefon, znaczy, że jest w grupie przestępczej. Dlatego anonimowa informacja biura spraw wewnętrznych jest wiarygodna. Nic więcej. Przy czym znany bandzior gadał ze swojego telefonu z nieznanym mężczyzną. Nie było badań fonoskopijnych, które jednoznacznie rozstrzygnęłyby kwestię identyfikacji głosu. Na pewno nie był to telefon Maćka. Sędzia oddalił oskarżenie. Prokuratura nie wnosiła apelacji. Może uznała swój błąd, a może znaczenie miał fakt, że po wyborach zmieniła się partia rządząca, a z nią premier. Wyszomirowicz przestał być doradcą, wrócił do adwokatury. Maciek wrócił do służby. Zyskał pewność, że nie odpuści. Wyszomirowiczowi ani nikomu innemu. Przestał się już bać. Minęło kilka lat. Wykrył wiele zabójstw. Rozbił parę grup przestępczych. Sprawa tej dziewczyny dawno została zamknięta. Postarał się o to naczelnik, gdy on siedział w areszcie. Co nie znaczyło, że o niej zapomniał.

Dlatego słowa nawiedzonej tak go poruszyły. Skąd u diabła ona to wszystko wie? Maciej mrugnął oczami. Film dobiegł końca.

– Zapniesz mu niedługo kajdanki na rękach. Takie jest twoje przeznaczenie. Jeśli się pośpieszysz, jeśli będziesz szybki… – pomału słowa cichły, przechodziły w bezgłośny, niezrozumiały szept.

– A co potem, wieszczko? Co mnie czeka później, gdy wypełnię przeznaczenie? – spytał. Koledzy z grupy szturmowej przyglądali się dziewczynie z zaciekawieniem. A ta zamrugała oczami jak człowiek nagle zbudzony lub oślepiony silnym światłem.

– Naprawdę chcesz wiedzieć? – spytała.

– Jestem ciekaw, jaka przyszłość mnie czeka.

– To jest dla mnie wyczerpujące. Powiedziałam dość. Nie rozumiesz, że czuję to, co ktoś inny czuł lub będzie czuł? Twoja przeszłość pełna jest śmierci. Nie chcę, nie chcę więcej na to patrzeć!

– Jednak mi powiedziałaś. Skoro widzisz przyszłość, też powiedz, nie bądź taka. – Sam nie wiedział, skąd ten kpiący ton w jego głosie. Może chciał zagłuszyć irracjonalny strach, który odczuwał?

– Daj dłoń – powiedziała i wyciągnęła w jego kierunku rękę.

Znów poczuł ten dziwny prąd, gdy ich dłonie się zetknęły. Ona szybko cofnęła swoją i zakryła oczy, jakby chciała je zasłonić przed wstrętnym widokiem. Miała ściągnięte rysy twarzy, jakby trawił ją ból. Po chwili spojrzała na niego.

– Widzę słońce, wszędzie skrzy się słońce. Skończą się twoje troski. Tylko musisz się pośpieszyć.

Od tego momentu już więcej się nie odezwała. Wyglądała, jakby ktoś spuścił z niej powietrze.

– Wróżysz mi świetlaną przyszłość – uśmiechnął się z przymusem.

Słońce zalało jasnością podwórze, ptaki świergotały wiosenną radością. Szedł do pracy uśmiechnięty, choć nieco smutny. Ostatni dzień służby, od jutra rozpocznie nowe życie jako szczęśliwy cywil. Czy odnajdzie się w tym innym życiu? Wstąpił do policji jako młody chłopak. Miał za sobą patrole, piesze i w radiowozach, kiedy godził zwaśnionych małżonków albo ganiał za złodziejami. Wysiedział swoje na zasadzkach, gdy służył w kryminalnym. Zabójcy, bandyci, handlarze narkotyków i dziwki – to był jego świat. Wielu z nich posłał tam, gdzie ich miejsce, do więzienia. Wyszomirowicz, jego przekleństwo i przeznaczenie, w końcu trafił za kraty. Duchy mogły w spokoju odejść.

Stanął na przystanku tramwajowym, kątem oka patrząc na dwóch podpitych wyrostków. Pracowicie, z mozołem pisali flamastrem na szklanej ścianie jakieś litery. Spacerował wzdłuż torów, ignorując irytujących szczeniaków. Przyjrzał się, co tam tak bazgrzą. Dostrzegł koślawe litery „HWDP”.

– Co się gapisz, dziadku? – jeden z młodzieńców zwrócił się do niego z agresją. Żachnął się w myślach, miał dopiero czterdziestkę na karku. Chciał ominąć gnojka, ale ten chwycił go za klapy. Wdali się w krótką szarpaninę. Nagle drugi z małolatów oderwał się od kaligrafowania na ścianie przystanku i doskoczył do Maćka, łapiąc go od tyłu za szyję i ręce.

– Wal go, Grzesiek, wal go! – wrzeszczał.

Maciek nie spodziewał się tego ataku i dlatego dał się zaskoczyć. Tymczasem Grzesiek, ten, który zaatakował pierwszy, szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni nóż. Promienie słoneczne odbiły się od klingi, oślepiając na moment Maćka.

– Świetlana przyszłość – zdążył jeszcze pomyśleć z przekąsem.