Dobry brat, zły brat: fragment

Matti Rönkä 

Dobry brat, zły brat

Płatek śniegu był piękny i bez skazy. Pewnie innych nawet nie ma. Spływał z granatowego nieba ku światłu, na oko chłopca. Ten leżał częściowo na boku, z jedną ręką za plecami, tak że łopatki spoczywały na ziemi, a twarz była skierowana prosto ku górze, w noc. Jeszcze kilka chwil temu zamrugałby powiekami, teraz jednak otwarte oczypatrzyły nieruchomo. Śniegu powoli padało coraz więcej i wkrótce stygnące ciało nie mogło już go topić. Buty, nogi, okryty kurtką tułów, potem ciemnowłosa głowa – cały chłopiec, cały człowiek przyoblekał się w biały całun. Krople wody na skórze zaczęły z powrotem zastygać w lód. Tężejąca śnieżyca zamieniła ciało w zaspę. Z pozoru było całe i nienaruszone, piękne i bez skazy. W środku jednak coś się w nim zerwało. I chłopiec umarł. Syn jakiejś matki.
Vuosaari, 15.30

W bobcacie siedział Petteri Muukkonen. Obroty starał się utrzymywać w okolicach największego momentu, kierowana dwoma drążkami i pedałami maszyna poruszała się zwinnie i lekko. Kopareczka zawróciła niemal w miejscu, podskoczyła do kolejnej hałdy śniegu i przeniosła zmarznięte grudy na skrzynię wywrotki. Bobcat bez jednego przytarcia oczyścił plac zabaw i zastawion samochodami parking. Firma Best-Service zatrudniała Petteriego już od dwóch lat, płacąc mu zgodnie ze stosownymi przepisami i zawartą umową, czyli skromnie. Przy wypłacie nie omieszkał więc pogderać na znikomość liczonego już w euro uposażenia, demonstracyjnie powyrzekać z innymi na beznadziejną robotę i parę razy kopnąć bobcata w łyżkę i grube opony. I od razu miał ochotę pogładzić go i przeprosić, bo miał wrażenie, że maszyna patrzy na niego smutnym wzrokiem. Głaskał więc swoją kopareczkę. Mył ją i czyścił, zaszył rozdarcie w fotelu czarną, mocną dratwą, tak że prawie śladu nie było, i zamontował sobie w kabinie japońskie radio z odtwarzaczem płyt kompaktowych i trochę zbyt dużymi głośnikami, które potrafiły basami przebić hałas silnika, dum-dum-dum-dum.
Zmieniał oleje i filtry częściej, niż zalecała instrukcja obsługi, wsłuchiwał
się w stuk zaworów i pisk łożyska alternatora jak świeżo upieczona matka w kaszel swojego dziecka. A nawet było mu ciężko zostawić swojego bobcata w hali na weekend. Albo jeszcze gorzej, na jakimś niepilnowanym podwórzu, gdzie każdy mógł mu coś zrobić. Petteri cierpiał, gdy na jego kopareczce pracował ktoś inny, bo szarpał nią i niepotrzebnie rozkręcał obroty silnika.
Petteri wyjechał zgrabnie z blokowego podwórka, mały park należał jeszcze do rewiru Best-Service. Śnieg wywoziły na zmianę dwie ciężarówki. Volvo zostało właśnie załadowane, a scania jeszcze nie wróciła z poprzedniego kursu. Petteri wspomniał, z jakim zachwytem przyglądał się kiedyś jego pracy szef firmy Tolonen i jak głośno powtarzał, że gdyby w tej dyscyplinie rozgrywać mistrzostwa świata, Muukkonen jak nic załapałby się do kadry narodowej. I wieczorami, przed zaśnięciem, Petteri wyobrażał sobie czasem eliminacje do Bobcat Grand Prix, potem mistrzostwa kraju, a po nich może nawet jakieś zawody międzynarodowe, choć przecież nie wszędzie panują takie warunki. U nas chłopaki dają radę z odśnieżaniem, myślał wtedy, ale gdyby tak eliminacje były w żwirze albo w tym najgorszym, sypkim piasku?
Petteri siedział w ciasnej, ciepłej kabinie swojego bobcata i czekał, niebieskiej scanii wciąż nie było widać. W czole zaspy zobaczył coś ciemnego i pomyślał, że ktoś pewnie wyrzucił reklamówkę albo zgubił szal. Postanowił, że podniesie go łyżką, jak gdyby brał udział w próbie zręcznościowej. And next, Petteri M-u-u-u-u-k-k-o-n-e-n, Suomi Finland…

Vuosaari, 17.25

Również policjanci, a potem także patolog wyrażali się z podziwem o umiejętnościach Petteriego Muukkonena. Zasypane śniegiem ciało młodego mężczyzny zachowało się w nienaruszonym stanie, gdyż Petteri operował łyżką bardzo ostrożnie i precyzyjnie – wyłuskiwał przecież ze śniegu reklamówkę, czy też szal, sam nie wiedział. Robił to niemal z czułością, jak gdyby podnosił paczkę z czerwonym napisem: „Ostrożnie szkło!”.
Policję zawiadomił kierowca scanii, który przyjechał po kolejny ładunek. Petteri zebrał śnieg z wierzchu ciała, po czym wyszedł z kabiny i stał bezradnie przy swojej maszynie, przestępując z nogi na nogę i bojąc się podejść do wyłaniającej się spod śniegu ludzkiej postaci. Policjanci pobieżnie skuli lód z zamarzniętego już ciała, reszta stopniała w worku i po stole spłynęła do ścieku w podłodze prosektorium.
Obdukcja potwierdziła przypuszczenia policjantów, którzy zostali wezwani po odkryciu ciała. Na ciele chłopaka nie stwierdzono żadnych stłuczeń ani śladów przemocy, na twarzy zachowała się niewinna mina człowieka zapadającego w sen, choć było w niej może też trochę zdziwienia. W kieszeni ubrania znaleziono dwie jednorazowe strzykawki i maleńki, najzwyklejszy woreczek z białym proszkiem.
Po odjeździe ambulansu Husso i Tissari z wydziału kryminalnego pozostali na miejscu, sumiennie krusząc czubkami butów kawałki lodu. Lustrowali szary kąt podwórza, chodząc powoli jak po sznurku i omiatając śnieg snopem światła latarki.
– Czyli co, mamy pełną jasność w tej sprawie. Niespotykanie prosty przypadek, po prostu klasyka gatunku – powiedział przeciągle Husso. Chętnie zapożyczał cytaty z filmów i seriali, które jego dzieciaki w kółko oglądały. Tissariego irytowała ta maniera, podobnie jak bezustanna gadanina partnera i jego demonstracyjne używanie północnej gwary. Miał już na końcu języka rzeczowy komentarz, ale połknął go z oddechem na widok ślizgającego się przez podwórze mężczyzny w niebieskim ulsterze i żółtym szalu.
– Kogo moje oczy widzą, przecież to dynamiczna dwójka bez sternika, Starsky i Hutch! Nie, co ja gadam, toż to detektywi Crockett i Tubbs – odezwał się na powitanie. – A, trupa już zabrali. Trochę się pogubiłem, to dzisiejsze Vuosaari to jedno wielkie Mogadiszu – powiedział i zaczął coś gwizdać.
– Na, na, sam mistrzu pofatygował się – ucieszył się Husso. – Ale to bardziej sprawa dla ćpunów niż dla nas. Znaczy się, wypadek przydarzył się, przedawkował gość…
– Personalia znane? – mężczyzna skrócił wyjaśnienie, przerywając gwizdanie, akurat gdy Tissari rozpoznał melodię. Był to psalm Rozgniewał się mój miły Pan, rozgniewał
na me złości. Ale tamten zdążył już zmienić płytę.
– Miał ci tam jakieś papiery za pazuchą. I z domu już też potwierdzili. Jak mu było… ano, ten przynajmniej coś znaczył, po nazwisku mniemawszy. Maksimainen, Jewgienij
do tego – Husso czytał z wyciągniętego notesu.
– Musi będzie kolejny Ingrok.
– Ja pierdolę! – zaklął niebieski ulster. Tissari czekał na kolejną melodię, ale mężczyzna teraz tylko dmuchał, ściągnąwszy zgrabnie usta, jak gdyby grał na flecie. – Czułem to w kościach. To już czwarty gość z tej samej ekipy.
Mężczyzna złożył ramiona za plecami i kiwając się na palcach, patrzył w ziemię i nucił coś pod nosem. Tissariego przeszedł dreszcz, bo zdał sobie sprawę, że to Wiemy, Ojcze z wysokości, niegodniśmy Twej litości.
– Rodzinę powiadomiliście? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i odszedł bez słowa pożegnania. Zdezorientowany Tissari spojrzał na partnera.
– Aaa, ty nie znasz Korhonena. No, czasem bywa trochę inny – wyjaśnił mu Husso niemal przepraszająco. – Zadaje się ciągle z imigrantami i narkomanami. Za długo już chyba walczy z tą przestępczością zorganizowaną.