Czwarty dzień MFK Wrocław 2011 - RELACJA

Autor: Webmaster Data publikacji: 26 listopada 2011

 

Czwartego dnia Jurorzy starli się z nominowanymi, trzech Marcinów zakończyło kurs czarnego kryminału wykładem o mistrzu Hammetcie, a Ewa Malec i Szymon Kloska udowodnili, że Hiszpania i Finlandia pod względem kryminału nie są od siebie aż tak odległe, jak mogłoby się zdawać.

 

Kto przed rokiem i dwoma latami uczestniczył w wydarzeniach Międzynarodowego Festiwalu Kryminału wie, że wykład trzech poetów Marcinów: Barana, Sendeckiego i Świetlickiego poświęcony ojcu założycielowi gatunku noir Dashiellowi Hammettowi jest częścią większej całości. Mianowicie kursu czarnego kryminału, a dokładnie dopełnieniem wykładów na temat Raymonda Chandlera (2009) i Rossa Macdonalda (2010). Zresztą nie bez powodu o Hammetcie trzech Marcinów mówiło właśnie teraz. Właśnie minęło siedemdziesiąt lat od premiery ekranizacji jego „Sokoła maltańskiego” z niezapomnianą kreacją Humphreya Bogarta w roli detektywa Sama Spade’a. Sam Hammette, bóg jak nazwali go prelegenci, był człowiekiem zaskakująco pozbawionym właściwości. Jako jedyny z trójcy mistrzów posiadał detektywistyczne doświadczenie. Przez pewien czas pracował w agencji Pinkertona. Pomimo tego, że od wczesnej młodości ciężko chorował i pił tęgo, dożył sędziwej starości.




Ale czwarty dzień Festiwalu to nie tylko czarny kryminał, ale również spotkanie z zagranicznymi gośćmi. Przed Ewą Malec i Szymonem Kloską stanęło zadanie niemalże karkołomne – połączyć w jednym panelu dwoje skrajnie odmiennych pod względem temperamentu, stylu i tematyki pisarzy kryminałów. I faktycznie na pierwszy rzut oka twórczości Hiszpanki Alicii Gimenez-Bartlett z piszącym o Finlandii Niemcem Janem Costinem Wagnerem nie łączy właściwie nic. Paradoksalnie ten brak punktów stycznych uczynił panel miejski z ich udziałem wyjątkowo interesującym.



Gimenez-Bartlett pisze o Barcelonie. Samą siebie nazywa dziwną mieszkanką tego miasta, bo pomimo tego, że w stolicy Katalonii mieszka od 30 lat nadal potrafi się w niej zgubić. Nie przeszkadza jej to zupełnie w pisaniu cyklu kryminałów z Petrą Delicado i jej podwładnym Ferminem Garzón. Bardziej od topografii miasta interesują ją ludzie, którzy w Barcelonie mieszkają. Gdy zaczynała pisać cykl, miasto nie było jeszcze tak popularne. Obecna sława Barcelony bardzo pisarkę cieszy, choć ona raczej nie opisuje turystycznych miejsc. Widoczne jest to zwłaszcza w powieści „Statek pełen ryżu”, w której Barcelona jest miastem egzotycznym, bo szalenie mrocznym. Wręcz przywodzi na myśl miasto upadłe.



Z kolei Wagner, pomimo tego, że pisze bardzo ponure kryminały, odżegnuje się od złej reputacji Finlandii, wedle której jest to najbardziej ponury kraj Europy. Nie ma w tym nic dziwnego, ostatecznie poznał tam swą przyszłą żonę. Zatem przewrotnością z jego strony jest osadzenie w Finlandii akcji powieści, które w dużej mierze opowiadają o cierpieniu. Dla Wagnera nie liczy się miasto jako takie, raczej przestrzeń nasycona emocjami. Jego emocjami – trzeba koniecznie dodać. To, że akcja rozgrywa się w autentycznych plenerach Turku i okolic nie ma dla niego większego znaczenia. To mogłoby być gdziekolwiek. Bohatera jego cyklu Kimmo Joente poznajemy w momencie, gdy umiera jego żona. Wagnerowi bardzo zależało, aby znaleźć język, którym będzie mógł o tym ogromnym cierpieniu i intensywności poczucia straty Kimmo opowiedzieć. Pisarz przyznał, że w dużej mierze pisze o swoich lękach. Tak było na przykład z wątkiem pornografii dziecięcej w „Milczeniu”, które zaczął pisać tuż po narodzinach swojej córki.



Cierpienie nie jest i obce Petrze Delicado, choć te przybiera zgoła odmienny wymiar. Petra nie czuje się zbyt wygodnie w prawdziwym życiu. Ma gwałtowny charakter, nie ma ochoty podporządkować się konwencjonalnie pojętej moralności, a i do przesadnych optymistów się nie zalicza. A jednak jej rolą jest zapobiegać cierpieniu u innych, a humor (który w powieściach Gimenez-Bartlett jest niezwykły) pozwala jej zniwelować to cierpienie. Gimenez-Bartlett nie inspirują autentyczne wydarzenia, fabuły wymyśla sama. Z jednym wyjątkiem, bowiem najbardziej nieprawdopodobny wątek zainspirowało życie. W „Śmiertelnym rytuale” na komisariat barcelońskiej policji ktoś przesyła paczkę z odciętym męskim członkiem. Pomysł zaczerpnęła z autentycznego wydarzenia, okraszając resztę akcji jeszcze pewną ilością penisów i wikłając w sprawę sektę skopców.



Wagner na koniec spotkania wyznał, że w Niemczech tej jesieni ukazała się czwarta powieść z cyklu z Kimmo. Jest z niej szczególnie zadowolony. Kończy się niemalże happy endem. Piąta część jeszcze „się nie pisze”. Pisarz póki co zbiera pomysły. Być może Wrocław i Festiwal go zainspirują?


Czwarty dzień Festiwalu zwieńczył panel Jurorzy kontra Nominowani do Nagrody Wielkiego Kalibru. O ile Nominowani stawili się w komplecie, o tyle Jurorzy w mocno przetrzebionym gronie: Janina Paradowska, Marcin Maruta, Marcin Sendecki i Wojciech Sowula, przy czym prym wiodła ta pierwsza dwójka.



Przyznaję, że Jurorzy w porównaniu z rokiem ubiegłym, obrali dość zaskakującą strategię. Zamiast przepytać autorów na temat ich nominowanych dzieł, sprawdzali ich poglądy na tematy, no może nie ogólne, ale około kryminalne. I w ten sposób starcie przerodziło się w bardzo interesującą dyskusję na temat kondycji polskiego kryminału, zwłaszcza w kontekście zawrotnego sukcesu powieści ze Skandynawii. Nominowani mieli różne pomysł jak sobie radzić. Gaja Grzegorzewska na przykład zaproponowała, aby pisać pod skandynawsko brzmiącym pseudonimem (Gajur Gajursson) książki o wybitnie ponurych i złowrogich tytułach („Mroczny port”). Marcin Wroński uważa, że tę modę należy przeczekać i tak jak każda prędzej czy później przeminie (kto teraz czyta książki o Indianach?). Najlepiej jednak obecność polskiej powieści kryminalnej w księgarniach (która pod względem promocji i ekspozycji przegrywa z kretesem z tą ze Skandynawii) podsumował Wiktor Hagen, porównując do zaopatrzenia w restauracjach, które rewolucjonizuje Magda Gessler. Słynna restauratorka wszystkim właścicielom podupadłych lokali radzi, aby nie karmili klientów mrożonkami, bo już nie wrócą, a i nowi niechętnie przyjdą. Mrożonki wyrzucić, na targu kupić świeże warzywa i o tym ludziom powiedzieć. Dla jasności, u Hagena mrożonkami jest Skandynawia, a świeże warzywa to rodzime dzieła.

 

 



Z kolei Paweł Goźliński twierdzi, że powinniśmy uderzyć się w pierś i wykorzystać tematy lokalne, na przykład fakt, że jesteśmy krajem granicznym strefy Schengen. Wedle jego słów sami sobie jesteśmy winni, że sytuacja polskiego kryminału jest taka a nie inna, i że najwyższa pora, aby znaleźć w naszej rzeczywistości coś co na nowo wypełni schemat.

 

Zofia Jurczak


Więcej zdjęć Krzysztofa Łyska z 4. Dnia MFK Wrocław 2011. 

Udostępnij