Chciałem pokazać Ateny: wywiad z Jakubem Szamałkiem

Autor: Ewa Dąbrowska Data publikacji: 24 maja 2012

Chciałem pokazać Ateny

Z Jakubem Szamałkiem, autorem książki „Kiedy Atena odwraca wzrok”, rozmawia Marta Łysek

Marta Łysek: Co to takiego: archeologia kontaktów międzykulturowych?

Jakub Szamałek: To gałąź archeologii, która zajmuje się badaniem tego, jak wyglądały relacje między różnymi grupami ludzi w przeszłości. Jest to dosyć trudne zagadnienie, bardzo teoretyczne. Zasadniczym pytaniem jest to, jak odróżnić jedną grupę od drugiej na podstawie materiału archeologicznego. W ziemi znajdujemy tylko rzeczy, a rzeczy nie mówią nam jednoznacznie, kim był ich użytkownik. Tradycyjny sposób myślenia był następujący: identyfikowano poszczególne obiekty wiążąc je z ludami znanymi ze źródeł historycznych; jeden garnek równa się jedna grupa ludzi. Ale potem się okazało, że to nie działa. Podobnie nie można powiedzieć, że każdy, kto ma w domu szklankę Coca-Coli, jest Amerykaninem - to nielogiczne. W połowie dwudziestego wieku zdano sobie sprawę z tego, że ta zasada nie działa. W moim doktoracie staram się opracować to zagadnienie.

M.Ł.: Jak to się stało, że oderwał się pan od doktoratu i zaczął pisać coś z zupełnie innej półki? I to w dodatku kryminał – do niedawna gatunek niezbyt poważany.
 
J.SZ.: Są dwa powody. Pierwszy jest taki, że język akademicki, którym siłą rzeczy musze się posługiwać na co dzień, jest bardzo suchy i oficjalny. Nie ma w nim miejsca na brawurę, trzeba rzeczowo przedstawiać fakty. Byłem już trochę zmęczony takim suchym przekazywaniem informacji, więc postanowiłem napisać coś bardziej z werwą. Poza tym miałem też ochotę pisać po polsku. Mieszkam w Wielkiej Brytanii od 2005 roku, gdzie studiuję, i uznałem, że brakuje mi trochę kontaktu z polszczyzną. A jeżeli chodzi o wybór gatunku – kryminał –  wynika to po części z tego, że czytałem inne kryminały rozgrywające się w starożytności i bardzo mi się nie podobały. Pomyślałem, że można by było zrobić coś ciekawszego i postanowiłem spróbować swoich sił.

M.Ł.: Co się panu nie podobało?


J.SZ.: To, że były straszliwie nadęte: wszystkie postaci są tam bardzo poważne i mówią takim wyniosłym językiem. Nie ma w nich żadnych kolokwializmów, żadnych przekleństw, postaci tylko gadają, przepraszam, deliberują o filozofii i sztuce, chodzą sobie po agorze i głaszczą się po brodach. A wiemy, że choć niektórzy zajmowali się takimi ważnymi zagadnieniami, reszta Ateńczyków zajmowała się zgoła czym innym: lubiła się dobrze napić, pójść na walkę kogutów i interesowały ich zupełnie inne rzeczy. Chciałem pokazać Ateny, Ateńczyka bez tego koturnowego podejścia i bicia czołem przed ojcami cywilizacji.

M.Ł.: Czy takie podejście do tematu wymagało większej dokumentacji?

J. Sz.: Oczywiście, gdy nie pamiętałem czegoś, sięgałem do dokumentacji – publikacji, które mówią, jak wyglądało życie codzienne w starożytnej Grecji. Przede wszystkim jednak chciałem pokazać czytelnikowi kilkanaście elementów codziennego życia w Grecji i nawiązać do kilku tekstów, które wydają mi się szczególnie ciekawe. Pisanie przypominało więc bardziej nizanie koralików na sznureczek.

M.Ł.: Już wiem, dlaczego chciał pan napisać kryminał. A teraz – po co?


J. Sz.: Z pewną nieśmiałością przyznaję, że głównym celem było pokazanie ciekawej starożytności. Ja osobiście bardzo lubię starożytność i uważam, że się jej robi straszliwą krzywdę, przedstawiając ją jako nudną, straszliwie wyniosłą epokę: wszystko przypudrowane i zatęchłe. Kiedyś porównałem starożytność do starej cioci, do której się przychodzi na racuchy i się z góry wie, co ona powie, ale i tak się przychodzi, bo wypada. Tak właśnie wielu z nas postrzega starożytność: wiadomo,  wielką epoką była, ale  już mnie nie interesuje. I to jest straszliwie krzywdzące, bo dużo jeszcze o niej nie wiemy, dużo jest do odkrycia. A ja chciałbym pokazać, że starożytność jest ciekawa – dlatego prowadzę o niej blog,  dlatego staram się na polu naukowym. Pomyślałem, że w formie książki to byłby jeszcze jeden sposób, by pokazać, że to była bardzo ciekawa epoka.

M.Ł.: Czyli użył Pan kryminału jako dobrego nośnika?

J. Sz.: Szczerze mówiąc, tak. Czytuję kryminały i bardzo je lubię, więc nie jest tak, że mnie ten rodzaj literatury nie interesuje i nagle postanowiłem napisać kryminał – ale nie powiem, żeby nadrzędnym celem było opowiedzenie historii, kto zabił i dlaczego. Przede wszystkim chciałem pokazać ten świat, zaprezentować jakąś ciekawą historię.

M.Ł.: Jak długo pisał pan swój pierwszy kryminał?

J. Sz.: Długo, ale to wynika z tego, że zacząłem ją pisać, kiedy kończyłem magisterkę i kiedy zaczynałem doktorat. To dosyć był dość krytyczny moment. Pisanie zajęło mi blisko dwa lata,  ale to nie były dwa lata intensywnego pisania,  tylko  pisania raz na jakiś czas, między dwudziestą drugą a północą. Mam nadzieję, że drugą książkę będę mógł pisać szybszym tempie.

M.Ł.:  Wróćmy na chwilę do archeologii. Zajmowała się nią poniekąd Agatha Christie, w jej kryminałach pojawiają się wątki archeologiczne. Czy to pana inspirowało?

J. Sz.: Przyznam, że czytałem powieści Christie tyle lat temu, że jakoś mi się zamgliły, a wyznaję taką zasadę, żeby nie wracać do zbyt wielu książek, bo jest przecież tyle, których się nie czytało. Nie inspirowała mnie więc, ale pamiętam, że tam się pojawiają wątki archeologiczne – i bardzo fajnie, bo archeologia jest nauką, która rozwiązuje pewne tajemnice, odpowiada na pytania na podstawie poszlak. Proces argumentacji archeologicznej czy konstruowania przeszłości jest w wielu aspektach podobny do tego, co robią detektywi; oczywiście w tym bardziej klasycznych powieściach, a nie w CSI.

M.Ł.: A Pański bohater? Czy tutaj kimś się Pan inspirował?

J.Sz.: Nie chciałem go świadomie wzorować na żadnej postaci, bo wydawało mi się, że w ten sposób stworę czyjąś kalkę zamiast niezależnej osoby. Siłą rzeczy jest niewątpliwie wzorowany na postaciach z innych kryminałów – nie da się całkowicie odciąć od tego, co się przeczytało. Myślę, że on jest po trosze wpisany w tradycję kryminału skandynawskiego – w którym detektyw nie jest takim herkulesem Poirot z nienagannie wypomadowanym wąsem, tylko jest zmęczony życiem, a życie go nie rozpieszcza. Jest  człowiekiem swoich czasów; bardzo chciałem, żeby jego postawy, jego podejście do Aten, do innych postaci w książce odzwierciedlało to, jak dawni Grecy myśleli. Jeśli coś było inspiracją, to komedie Arystofanesa, które pokazują Ateny od kuchni i można poznać Greków zupełnie innych niż tych, których się widuje w dialogach Platona.

M.Ł.: Nie wszystko jednak można znaleźć w źródłach. Czy są w książce rzeczy przez Pana wymyślone?


J. Sz.: Jeśli chodzi o posiłkowanie się wyobraźnią, to chyba najbardziej była potrzebna przy pisaniu o Scytach w Atenach. Scytowie  to tacy policjanci w rajtuzach. To byli niewolnicy przywiezieni do Aten z Ukrainy, i tak naprawdę bardzo niewiele wiadomo o ich bytności w Atenach. Wiemy, że kiedyś się pojawili, ale nie bardzo wiadomo, kto ich przywiózł, ilu ich było, kto nimi dowodził i co dokładnie robili. Poza krótkimi wzmiankami znowu głównym źródłem są komedie Arystofanesa, w których greki wyśmiewana jest ich łamana greka. Więc tutaj musiałem zmyślać, bo nie nic wiadomo dokładnie – mam nadzieję, że nie odbiegam zbyt daleko od faktów.
 
M.Ł.: A co z tymi takimi nieco drażliwymi tematami: zamknięciem kobiety, która niewiele ma do powiedzenia, miłością męsko-męską: w powieści bohater ma żonę, ale ma też niewolnika, który się w nim podkochuje. Czy to jest świadomie kontrowersyjne?

J. Sz.:
Nie, moim celem nie było granie czytelnikowi na nosie i dźganie go pod żebro, żeby się zdenerwował. Chciałem tylko pokazać, jak to było w starożytności. A wtedy kobiety były w fatalnej pozycji, zdominowane przez mężczyzn, w niektórych domach nawet samodzielne wychodzenie z domu odpadało. Jeden ze starożytnych pisarzy mówi nawet, że żona powinna być jak królowa pszczół, która siedzi w ulu, wszystkim zawiaduje, ale nigdy nie wychodzi na zewnątrz. Inny pisarz mówi, że naturalnym kolorem kobiecej cery jest trupia bladość, bo powinna siedzieć w domu i tym słońcem się nie cieszyć. Więc byłoby trochę oszukaństwem pisać, że starożytność była okresem, w którym kobiety się niczym nie stresują i mają przyjemne życie. W związku z tym, że tak często mówimy o Grekach jako o ojcach cywilizacji europejskiej, warto o tym pamiętać. Nie oceniam Greków moralnie – to były inne czasy. Chciałem za to pokazać, że było inaczej. Jeśli chodzi o miłość męsko-męską, to w starożytności był to temat bardzo ważny i może nawet bardziej kontrowersyjny niż dzisiaj; jeśli miłość między mężczyznami się pojawiała, to była obwarowana bardzo wieloma tabu – w niektórych  poleis to było kontrowersyjne, nawet karalne,  także w  Atenach był  to temat bardzo skomplikowany.

M.Ł.: Jak to jest być nagle bardzo docenianym debiutantem? Ukazało się wiele recenzji, wszystkie są pochlebne. Jak się Pan z tym czuje?
 

J. Sz.: To jest bardzo, bardzo miłe, jest mi szalenie przyjemnie. Cieszę się, że większości czytelników się ta książka podoba i motywuje mnie to, żeby jeszcze bardziej się skupić nad drugą książką, która jest w trakcie powstawania.

M.Ł.: Czy już wiadomo, kiedy się ukaże?


J.Sz.: To troszeczkę zależy od tego, jak będzie mi szło z doktoratem. Ale planuję książkę na jesień.
 
 

Udostępnij