Kryminał dla gejów? Co za bzdura!

Oto trafiłem przypadkiem na nowy, rodzimy dziennik, o swojskim, rodzimym tytule Polska, a w dzienniku tym na drobny artykulik zapowiadający pewną, interesująca nas branżowo, pozycję książkową. Pozycję, którą nazwano – „pierwszym polskim kryminałem dla gejów”.

„Szanowny Panie Autorze Artykułu”, powinienem zacząć wedle reguł repliki – nie zacznę jednak, na brednie bowiem szkoda „uszanowań”. Na brednie, powtórzę, ot, co. Pan Autor traktuje w swym tekście o zapowiadanej na dniach powieści Edwarda Pasewicza Śmierć w darkroomie, i, niestety, bazując jeno na materiałach promocyjnych wydawcy, sili się w nim na socjologiczno-literacką eseistykę. Co, niestety, wychodzi mu miernie i – uwaga! – fałszywie.

Bo jeśli Pan Autor uważa, że fraza „pierwszy polski kryminał gejowski” tożsama jest z „pierwszym polskim kryminałem dla gejów”… To ja poszedłbym dalej, i utożsamił przymiotnik „polski” z „dla Polaków”. „Myśli nieuczesane” Leca z „dla nieuczesanych” (ja wiem, że igram tu z semantyką metafory…), „lody włoskie” z „dla Włochów”,  „kremówki papieskie” dla… etc, etc, etc.

Czy Pan Autor wie, co mam na myśli? Cieszę się. Z tego uproszczenia jeszcze mógłbym kolegę po fachu rozgrzeszyć… choć właściwie nie, nie mogę, i nie zrobię tego, wszak dwuznaczność jest tu mocno krzywdząca… I dla gejów, i dla nie-gejów; dla pierwszych, bo traktuje ich a) uprzywilejowanie b) dyskryminująco (to nie paradoks!) , a z obu wynika, że „specjalnie”, ja zaś za wszelkimi „specjalnościami” nie przepadam; dla drugich zaś, bo może ich pozbawić obcowania z kawałkiem porządnej literatury.

Nie mogę wybaczyć jednak, iż Pan Autor przytacza – nie istniejące, bądź okulawione motywy powieści, której, jak rozumiem, jeszcze nie widział na oczy. I tu już można by uciąć – skoro nie czytał, to na cóż się wychyla? Esej o gejowskich śladach w literaturze, kryminalnej czy w ogóle, mógł napisać poprzestając na zaznaczeniu (za)istnienia Śmierci w darkroomie, jako kolejnego przykładu, czy oznaki pewnej tendencji. I nie dziwię się nawet, iż Autor powieści nie zna, wszak, o ile mi wiadomo, poza patronami medialnymi (czyli m.in. Portalem Kryminalnym) prebooki otrzymało zaledwie kilkunastu zainteresowanych dziennikarzy. Grzechem niewybaczalnym Autora jest zignorowanie zwyczajnej, dziennikarskiej kwerendy na dany temat, ba, co zwłaszcza w dobie Internetu jest niezrozumiałe… Pośpiech, czy ignorancja? I dlatego czytamy, iż bohater powieści Pasewicza, komisarz Zielony, jest gejem, podczas gdy nim nie jest. Gdy autor pisze, iż tropy wreszcie doprowadzą śledczego na posterunek policji, nie wie, iż sprawa policyjna ucina się już na początku, by potem służyć w tle, i absolutnie nie jest celem śledztwa, a właściwie punktem wyjścia.

Jest jeszcze gorzej, gdy Autor z tendencji gejowskich w literaturze prostacko sobie drwi. A może źle odczytuję? „Można się spodziewać, że niebawem, po gejowskim kryminale, doczekamy się gejowskich poradników gastronomicznych albo nawet gejowskiej fantasy [już była, Panie Dzieju, i u nas, i za granicą!]. Ale żeby powstał u nas prawdziwy gejowski romans, musimy zaczekać na polskiego [czytaj: dla Polaków] Michaela Cunninghama”.

Czyli jak? Czy Autor w ten przewrotny sposób woła o potrzebę uczciwej, gejowskiej prozy? Najpierw ją ośmieszając, zaraz potem tęskniąc? Dziwaczna hybryda stylistyczna, ni to ironia, ni to gorycz smutku… Domyślam się, o co może Autorowi iść: o etykietowanie prozy, czy wszelkiej twórczości zresztą. Ba, znamienne jest, iż  środowiska gejowskie także w tej materii przesadzają, bo czują w etykietach napiętnowanie. A tu przecież, i to nie mój, do diaska, wymysł, a istniejąca od dawna oczywistość!, idzie o nazwanie – już nie wnikam, czy dla wygody, czy dla celów marketingowych – pewnej literackiej dominanty. W tym przypadku środowiskowej, której sprawa dotyczy, i w której jest zanurzona. Dlatego wcześniej Wydawnictwo EMG wydało "thriller krakowski" Świetlickiego, bo rzecz działa się pod Wawelem, a nie dlatego, że Krakowianie byli adresatami. Owszem, gdy mamy tzw. „prozę kobiecą” czy „feministyczną”, chcąc nie chcąc określa to target, ale go nie ogranicza! Nawet więcej – z pewnością kobiety / feministki (niepotrzebne skreślić) bardzo chętnie polecą „swą” prozę wszystkim „spoza”, bo przecież same o swych problemach wiedzą doskonale, a innych (np. mężczyzn, wszystko jedno, hetero- czy homoseksualnych) być może w uświadomią, podzielą się nimi, etc etc etc…

Uff, popłynąłem w zacietrzewieniu, i samemu zapędzam się w eseistykę… Na koniec trzeba mi jeszcze dopowiedzieć ważną rzecz. Edward Pasewicz jest gejem, czego nigdy nie ukrywał, a z czym otwarcie wychodził. Jest poetą, lecz nie pisze „rzewnych buddyjskich wierszy”, a subtelne poezje, w których znać i buddyzm, i problematykę gejowską, ale przede wszystkim – szczere poszukiwanie uczuć jako takich… Edward Pasewicz jest obecnie nominowany do Nagrody Literackiej Gdyni za tom Henry Berryman Pięśni. Edward Pasewicz był tłumaczony na wiele języków. Dlatego kryminału Edwarda Pasewicza nie radziłbym upraszczać do owocu „gejowskiej mody” (może już raczej, co nas zadowala bardzo, do „mody kryminalnej”!), nawet jeśli faktycznie Witkowski et consortes otwarli pewną furtkę… Za efekt mody uznaję choćby buńczuczne tony Konrada Lewandowskiego, który chwalił się, iż mógłby strugnąć powieść gejowską, bo to jest na fali. Strugnął dwa kryminały retro (skądinąd urocze), bo także są na fali.

Pasewicz pisze o tym, co zna. Zresztą – robi to bardzo mocno, i bardzo szczerze. Książkę zrecenzujemy na dniach. Postaramy się o rzetelność.

Pana Autora mimo wszystko – pozdrawiam.