Ordynat Zaleffski i odwołany pojedynek: fragment

Gryzelda Chocimirska

Ordynat Zaleffski i odwołany pojedynek

Tego dnia mój kamerdyner Jan obudził mnie o barbarzyńskiej porze. Dochodziła dopiero 11 przed południem, a noc miałem niezwykle ciężką po czym pozostał mi tylko okropny kac i mętne wspomnienie o ciemnowłosej damie, którą zabawiałem swoim towarzystwem poprzedniego wieczoru w restauracji "Księżycowa". Dlatego też głos Jana zabrzmiał dla mnie niczym młot kowalski uderzający prosto w moją potylicę.
- Panie, czas wstawać.
Otworzyłem jedno oko. Przy moim łóżku stał Jan trzymając w ręku tacę ze szklanką wody.
- Nie wstaję -wybełkotałem.
- Ależ wielmożny pan musi -zaprotestował Jan. - Dzisiaj czwartek. Wielmożny pan ma na dzisiaj zaplanowany pojedynek i herbatkę z ciocią Jadwisią.
Wcisnąłem głowę w poduszkę. Nie zgadzały mi się dwie rzeczy. Ostatni dzień tygodnia jaki pamiętałem był w poniedziałek. Skąd więc wziął się nagle czwartek. Poza tym w czwartki nie praktykowałem pojedynków ( z uwagi na tradycyjną herbatkę z ciocią Jadwisią).
- Narzeczony damy, którą zabawiał wielmożny pan wczorajszego wieczoru -odparł Jan, zupełnie jakby czytał w moich myślach -Wyzwał na pojedynek wielmożnego pana około północy na dansingu "Księżycowej".
No tak, to tłumaczyło pojedynek i rozwiązywało moje dylematy czy ta ciemnowłosa dama rzeczywiście istniała czy tylko mi się przyśniła.
- Panna Wąsowicz -podpowiedział niezrównany Jan jakby czytając mi w myślach.
Czyli to była panna Wąsowicz. To redukowało ilość potencjalnych kandydatek do dwóch, które były córkami znanego przemysłowca i właściciela fabryki maszyn górniczych. Wnioskując z wyzywającego mnie na pojedynek narzeczonego, że nie chodzi o starszą , która była zamężna.
- Róża Wąsowicz? -zapytałem Jana.
Jan przytaknął.
- Okropne. Ależ się musiałem sponiewierać - pokiwałem głową z niedowierzaniem.
- Trzeba przyznać, że wielmożny pan rzeczywiście bawił się przednio nawet jak na swoje możliwości - utwierdził mnie w moim przekonaniu Jan.
Wziąłem od niego szklankę wody i wylałem na moją biedną bolącą głowę.
- O której ten pojedynek?
- Za pół godziny. -odparł z uśmiechem Jan - Pan Meinhoff czekać będzie na na wielmożnego pana na łąkach.
- Co? I dopiero teraz mi mówisz? -zerwałem się z łóżka -Dawaj mi tu natychmiast ubrania i przygotuj automobil. Jedziemy.
**
W czasie gdy razem z Janem jedziemy na błonia wypada powiedzieć kilka słów o sobie. Nazywam się Ludwik Hieronim Ernest Stanisław Waldemar Zaleffski, osiemnasty ordynat Zaleffski z potężnego niegdyś szlachetnego rodu Zaleffskich. Niestety na skutek zawijasów historii z potęgi moich przodków zostało mi jedynie ogromne drzewo genealogiczne sięgające aż do szlachetnie
urodzonych małp, rodowe znamię w kształcie truskawki na lewym pośladku i sygnet z herbem. Jednym słowem jestem biedny jak mysz kościelna z czego w pełni zdałem sobie sprawę, kiedy osiągnąwszy dwa lata temu wiek lat 27 objąłem tytuł ordynata po moim tatusiu, który udał się do Egiptu ubzdurawszy sobie, że jest kolejnym wcieleniem Tutenchamona i został tam podobno
zjedzony przez krokodyle. Razem z tytułem ordynata dostałem po nim Jana oraz złoty sygnet z herbem, który natychmiast próbowałem zastawić, zamawiając jednocześnie jego tombakową replikę. Niestety lichwiarz powiedział, że sygnet nie jest ze złota tylko z tombaku, co napełniło mnie głębokim niesmakiem wobec moich przodków,z których jeden wpadł wcześniej na ten sam pomysł co ja. Ogarnęły mnie czarne myśli,że w tej sytuacji będę się pewnie musiał zająć jakąś pracą, do czego żaden Zaleffski nie zniżył się co najmniej od sześciu stuleci, albo ożenić dla pieniędzy do czego owszem Zaleffscy wielokrotnie się zniżali. Zanim jednak rozstrzygnąłem ten tragiczny dylemat przypomniałem sobie, że posiadam ciocię Jadwisię, która ma willę w niedalekim od stolicy Starym Letnisku, pobliskiej i niezwykle modnej aktualnie miejscowości wypoczynkowo-uzdrowiskowej,
u której być może mógłbym się tymczasowo zatrzymać.
Spakowałem więc walizki oraz Jana i koleją Warszawsko - Wiedeńską udałem się w odwiedziny do cioci Jadwisi celem zatrzymania się u niej na kilka dni. Ani się obejrzałem aż z kilku dni zrobiło się dwa lata w czasie których zdążyłem już zabłysnąć na większości eleganckich salonów w Starym Letnisku, poznać bliżej większość pięknych dam w Starym Letnisku i zadrzeć z większością panów w Starym Letnisku (z powodów rożnych, głownie jednak praktykowanego przeze mnie zwyczaju bliższego poznawania pięknych dam). Ciocia Jadwisia wydawała się raczej ukontentowana moim u niej zamieszkiwaniem i ja byłem
ukontentowany moim u niej zamieszkiwaniem. Ukontentowany nie wydawał się tylko wuj Eustachy czyli brat cioci Jadwisi, który nieustannie dawał mi do zrozumienia iż jestem nierobem i zakałą rodziny.
**
Wkrótce dotarliśmy na łąki gdzie czekał na mnie już sekundant mojego przeciwnika pana Meinhoffa czyli narzeczonego panny Róży Wąsowicz. Był to pan Głębski czyli mąż Lili Wąsowicz, starszej siostry Róży Wąsowicz. Ponadto czekali letniskowy medyk dr Tatarski i mój sekundant rotmistrz Gustaw Rotmistrz-Muraszko, który wydawał się być jeszcze bardziej skacowany niż ja sam. Nie było natomiast śladu po panu Meinhofie.
Uprzejmie przywitałem się ze wszystkimi obecnymi panami i dyskretnie spojrzałem na zegarek. Było dokładnie za pięć jedenasta.
- Czy mój przeciwnik przewiduje opóźnienie? - zwróciłem się do Głębskiego - Mam za dwie godziny spotkanie natury rodzinnej na którym niezbędnie muszę się zjawić.
Pan Głębski zapewnił mnie iż pan Meinhoff żadnego opóźnienia nie przewidywał i z całą pewnością zjawi się w ciągu 5 minut. Zajęliśmy się więc zwyczajową rozmową o pogodzie,p olityce i lokalnych plotkach. Jak to przed pojedynkiem. Kiedy drugi raz spojrzałem na zegarek było piętnaście po jedenastej.
- Obawiam się iż pan Meinhoff jednak się spóźnia -zwróciłem się do Głębskiego.
Głębski z lekkim zdenerwowaniem otarł pot z czoła.
- Pan Meinhoff pewno przybędzie - zapewnił mnie -Proszę jeszcze o chwilę oczekiwania.
Westchnąłem ciężko.
 - Dziesięć minut -powiedziałem.
-Tak, oczywiście -przytaknął Głębski.
Spojrzałem na niego. Wydawał się coraz bardziej zdenerwowany. Cóż, Meinhoff postawił go w nieco niekomfortowej sytuacji.
Dwadzieścia minut później naprawdę miałem już dość czekania.
- Panie Głębski- zapytałem - Czy nadal podtrzymuje pan iż Meinhoff się pojawi?
Głębski zabełkotał coś niewyraźnie.
- Guciu, co w takiej sytuacji mówi kodeks honorowy?- zwróciłem się do Muraszki
Gucio podrapał się po głowie.
- Nic - powiedział - Kodeks honorowy nie zajmuje się niehonorowymi sytuacjami. Ale poczekaj -zawahał się -Coś mi świta, że zwyczajowo w takiej sytuacji można zastrzelić sekundanta niehonorowego przeciwnika.
Głębski zaczął bełkotać jeszcze bardziej.
Odchrząknąłem.
- Panie Głębski obawiam się, że nie mogę już dłużej czekać. Niestety z przykrością muszę stwierdzić iż pana przyjaciel jest
nieodpowiedzialnym durniem i człowiekiem niehonorowym. Proszę mu to powtórzyć. Zastrzegam sobie prawo zastrzelenia go kiedy tylko go spotkam. A teraz żegnam pana.
- Kto tradycji nie szanuje niech nas w dupę pocałuje - dodał z koszarowym wdziękiem Muraszko.
Na tym sprawa pojedynku się zakończyła.
**
Od herbatki u cioci Jadwisi dzieliła mnie jeszcze godzina. Postanowiłem spędzić ją odpowiednio.
- Chodźmy Guciu do "Nasturcji" na śniadanie -zaproponowałem Muraszce Gucio z radością przystał na moją propozycję. Biedak strasznie się nudził stacjonując ze swoim pułkiem w pobliżu Starego Letniska. Gucio jak każdy w rodzinie Muraszków stworzony był do wojny i czasy pokoju robiły mu zdecydowanie źle. Nuda po prostu go zabijała. Udaliśmy się więc do "Nasturcji",niewielkiej sympatycznej kawiarni mieszczącej się w pensjonacie tuż obok dworca, gdzie podawano już od rana alkohol z zakąską i kelnerki były ładne.
- Co słychać w pułku Guciu? -zagaiłem, czekając aż podadzą nam zamówienie.
- Nuda -odparł Muraszko- Od kiedy wojna się skończyła ciągle nuda. Już się z nudy nawet u mnie w pułku nikomu pić nie chce. Kiedy wróciłem w nocy z dancingu okazało się, że ledwie dwadzieścia litrów mikstury na odciski dla koni wczoraj zeszło w kasynie.
Mikstura na odciski dla koni była używanym w pułku Gucia określeniem spirytusu. Dwadzieścia litrów w jeden wieczór stanowiło raczej skromną imprezę.
- Swoją drogą -powiedział Gucio -To kanalia z tego Meinhoffa. Ty mu uwodzisz narzeczoną,a on nie przychodzi na umówiony pojedynek.
Prychnąłem lekko.
- Bo to nowobogackie fabrykanckie pospólstwo. Ja myślę Guciu, że ci ludzie po prostu nie mają wyczucia. Weźmy na przykład mojego wuja Eustachego. Myślisz że on przyszedłby na wyznaczony pojedynek. Skądże. Przysłałby swoją maszynistkę albo rachmistrza.
- Kompletny upadek obyczajów - powiedział Gucio - U nas w pułku by to nie przeszło.
Co do tego nie miałem żadnej wątpliwości. Pułk Gucia w czasie wojny okryty wielokrotnie bohaterską sławą, w czasie pokoju naprawdę umierał z nudów. Jedyną rozrywkę stanowiła mikstura na odciski dla koni i pojedynki. Nie pojawienie się na swoim pojedynku było ciężką zbrodnią.
- Kompletny brak poszanowania dla kodeksu honorowego. - kontynuował Gucio -Lui czy ty rozumiesz dlaczego ważny jest kodeks honorowy?
-Bo kodeks honorowy to podstawa - odparłem - Właśnie kodeks honorowy to podstawa -dodał Gucio - A podstawa to ziemia, a ziemia to matka, a matka to armia. Czyli nie przyjść na własny pojedynek kto jakby obrazić armię.
Westchnąłem. Koszarowe wynurzenia Gucia wydawały mi się nieco naciągane.
- Jakbym dorwał teraz tego Meinhoffa - ryknął Gucio - To zdzieliłbym go w łeb, a potem chwycił za kark i zawlókł do ciebie, żebyś go spokojnie zastrzelił. Za obrazę armii.
-Guciu ciszej -syknąłem widząc,że ludzie w bistro zaczynają patrzeć na nas.
- Przepraszam piękne panie - mruknął Gucio obracając się dookoła.
- Wzniosłem w toaście kieliszek - Nasze zdrowie i zdrowie pięknych pań.
**
Jakieś pół litra później udałem się na herbatkę do cioci Jadwisi, zaopatrzywszy się po drodze w bukiet czerwonych róż.
Z ciocią Jadwisią mieszkaliśmy choć co prawda pod jednym dachem jej willi letniskowej niemniej jednak widywaliśmy się raczej rzadko,czego powodem było zapewne to iż ciocia Jadwisia prowadziła tryb życia raczej dzienny, natomiast ja raczej nocny.
Z tego powodu skrupulatnie przestrzegałem rytuału zjawiania się na herbatce u cioci Jadwisi w każdy czwartek, gdyż była to jedna z niewielu okazji aby przypomnieć o swoim istnieniu, wzmocnić więzy rodzinne i uzyskać pozwolenie na przedłużenie mojego pobytu pod jej dachem o kolejny tydzień. Myślę, że po dwóch latach nieustannego przedłużania pobytu o kolejny tydzień, ani ja ani ciocia Jadwisia nie braliśmy poważnie deklaracji iż kolejny tydzień będzie już ostatnim, niemniej jednak obydwoje uważaliśmy iż powiedzenie tego głośno byłoby wysoce nieeleganckie.
Pokojówka cioci Jadwisi wprowadziła mnie na jej pokoje. Ciocia Jadwisia siedziała właśnie przy stoliku kawowym studiując doniesienia lokalnej gazety.
Odchrząknąłem.
- Lui mój drogi - ciocia Jadwisia oderwała się od gazety - Tak miło ciebie widzieć.
Wyciągnąłem przed siebie bukiet róż.
- Pozwoliłem sobie przynieść ten skromny podarunek - Dwadzieścia róż na cioci zbliżające się dwudzieste urodziny.
Ciocia Jadwisia niedawno przekroczyła pięćdziesiątkę.
- Lui - ciocia Jadwisia zatrzepotała rzęsami - Jesteś taki słodki. Naprawdę nie trzeba było.
- To kochana ciotunia jest najsłodsza ze słodkich -cmoknąłem ją w rękę - Gdyby nie łączące nas bliskie więzy krwi oświadczyłbym się cioci natychmiast.
Ciocia Jadwisia miała pecha do narzeczonych. Pierwszy uciekł, drugi umarł, trzeci okazał się żonaty. Mimo to ciocia Jadwisia nie ustawała w nadziejach iż spotkanie tego właściwego jest jeszcze przed nią, w czym utwierdzała ją lektura francuskich romansów, które pochłaniała namiętnie.
- Lui zawstydzasz mnie - ciocia Jadwisia zarumieniła się lekko - Może napijesz się herbaty?
- Z radością ciociu - uśmiechnąłem się czarująco.
Ciocia Jadwisia kiwnęła na pokojówkę, która postawiła przede mną filiżankę.
- Lui czytałam dzisiaj o tobie w Kronice Towarzyskiej Kuriera Starego Letniska ty łobuzie -pogroziła mi palcem - Podobno uwiodłeś córkę pana Wąsowicza.
- Nieprawda - obruszyłem się - Dotrzymywałem jej jedynie towarzystwa na dancingu.
- Wdałeś się w bójkę z jej narzeczonym...
- Nic takiego nie pamiętam -powiedziałem stanowczo.
To było stuprocentowo zgodne z prawdą. Z ostatniego wieczoru generalnie niewiele pamiętałem.
- A dzisiaj rano zastrzeliłeś go w pojedynku...
O mało nie opuściłem filiżanki.
- To już absolutne kłamstwo - zawołałem - Owszem nosiłem się z zamiarem zastrzelenia go, ale ten drań się nie pojawił. Wyobraża sobie ciocia, że ktoś mógł tak bezczelnie wystawić mnie i Muraszkę, który był moim sekundantem.