Śmierć w darkroomie, Edward Pasewicz - fragment

Prolog

 

Bliźnięta to nieszczęście, takie to obce, dziwne i nieprzyjemne – pomyślał aspirant Michalski, kiedy wprowadzono Oskara i Olafa do pokoju.

Odruchowo chwycił za paczkę papierosów, ale przypomniał sobie, że nie może przecież, ot tak, przy nich zapalić. Na początku myślał, że będą mu tutaj przyprowadzać facetów z piórami w dupach, a już co najmniej zniewieściałe typy w niebieskich sukienkach i białych rajtuzach.

Zdziwił się. Większość chłopców wyglądała jakby dopiero co wyszła ze swoich blokowisk, z bram w kamienicach.

A ci bliźniacy składali wyjaśnienia tak, jakby opowiadali o płukaniu sałaty. Nie drgnął im żaden mięsień twarzy, kiedy mówili. Odpowiadali cicho i rzeczowo obrzydliwie monotonnymi głosami. Żadnej intonacji, żadnej. Płaski dźwięk. Nie, nie uczestniczyli w manifestacji pedałów. Po prostu wychodzili ze Starego Browaru. Policjanci zwyczajnie wepchnęli ich w tłum manifestantów. Kiedy Michalski uśmiechnął się i powiedział nosowo: „Taaa”, obaj spojrzeli na niego jednocześnie w taki sposób, że mruknął sam do siebie, że jest zimno. Nie przyznawali się do niczego. Patrzył na nich. Nie dość że ubrani tak samo, mieli w dodatku identyczne reakcje. Śmiesznie wyglądało, kiedy w tym samym momencie przecierali czoła, pocierali rękami po udach czy splatali dłonie w „łódeczkę”.

On bawił się długopisem. Przy nich wydawało się to przejawem niemal szaleńczej aktywności. Zastanawiał się, jak ich wkopać w jakieś gówno, bo miał na to wielką ochotę, ale niestety nie dawali się. Najgorszym koszmarem byłaby dla niego wiadomość, że jego żona urodzi bliźnięta. Chociaż to pewnie co innego. Co innego mieć własne bliźniaki, a co innego przesłuchiwać cudze. Jego teściowa byłaby pewnie zadowolona. O, tak. Dawałaby mu więcej ciasta w niedzielne popołudnia, może nauczyłaby się robić lepszą kawę. Ba, może nawet kupiłaby ekspres do kawy i malutkie filiżaneczki, takie, jakie Michalski lubił najbardziej. Przełknął ślinę, jego brzemienna żona mignęła mu przed oczami.

Kiedy wyszli, poczuł ulgę, od razu zrobiło się cieplej. Pilnujący drzwi młody policjant, którego Michalski dość lubił, chociaż był ślamazarny i miał ciężki dowcip, spojrzał na niego pytająco. Michalski mruknął:

– Jeszcze nie teraz. – Policjant kiwnął głową. Aspirant potrzebował chwili, zanim pozwoli mu wpuścić tu kolejnego „świadka”.

Stanął w otwartym oknie. Na paczce marlboro przeczytał napisy, że twój farmaceuta ci pomoże oraz że palenie może spowodować powolną i bolesną śmierć. Zapalił. Pomyślał, że zapach, który zostawili ci dwaj gówniarze, jest nie do zniesienia. Znał go, to się nazywa paczula. Buteleczki z takimi zapachami sprzedawano pod rondem Kaponiera. Często bywał pod rondem, a nawet lubił to miejsce. Nie lubił tylko bębniących tam gówniarzy. Nie lubił bębnów. Po co komu bębny? Bębny to gówno. Zapach paczuli kojarzył mu się z gówniarzami spod ronda. Spojrzał na paczkę papierosów, na papiery. Nie znosił listopada. Postał chwilę w oknie.

Kiedy wszedł następny do przesłuchania, Michalski skrzywił się i odsunął. Pulchnego brunecika czuć było końskim łajnem.

 

Po wyjściu z komisariatu Oskar i Olaf nie poszli do domu. Kupili trawkę u znajomego zielarza i ruszyli do Grzechu Warte. Mieli ochotę napić się, poderwać jakiegoś napalonego na bliźniaków faceta i spalić zioło w darkroomie. O zapraszaniu poznanych w Grzechu Warte facetów do domu nie mogło być mowy, bo niby po co męczyć się potem, rano? Trzeba zrobić kawę, śniadanie. Trzeba w końcu dać do zrozumienia, żeby już sobie poszedł. Poza tym rano nikt nie wygląda dobrze, ani oni, ani ci faceci. Dlatego woleli zaciszną kabinę. Zresztą do darkroomu w Grzechu łatwo było wejść niezauważonym. Wystarczyło wręczyć DJ Bufetowej dyskretnie pieniążek i już. Była tam mała salka ze skórzaną kanapą, dwoma stolikami i dużym telewizorem. Lubili patrzeć, jak chłopcy i stare cioty onanizują się, oglądając muskularnych Amerykanów, pięknookich Węgrów czy śmiesznych, bladych Czechów. Niektórzy kochali się na kanapie bez żadnego skrępowania. Inni mogli pójść do kabin. Jeszcze inni, zasłaniając dłonią rozporki i rozglądając się trwożliwie, masowali delikatnie swoje członki. Tych strachliwych lubili najbardziej. Kiedy tylko spotykali „zajączka”, siadali obok niego i rozpoczynali grę. A to delikatne naparcie kolanem na udo, a to dłoń przypadkiem położona na udzie. Aż rozbrojony i oszołomiony zajączek wyciągał nogi, oddychał głęboko i czekał aż się nim zajmą, pewny, że ciepłe wargi któregoś z nich obejmą jego członka. I tu spotykała go niespodzianka. Bo tak urobionego zajączka bliźniacy zostawiali samemu sobie, wstając jak na komendę. Zajączkami byli najczęściej lekko podpici heterycy, którzy przychodzili tu, by się przekonać, jak to jest. Spokojne, miłe miejsce, gdzie każdego spotka jakaś przygoda.

 

Kiedy zeszli na dół, zobaczyli, że drzwi z wielkim napisem „Kino Erotyczne” są lekko uchylone.

Odsunęli ciężką czerwoną kotarę, zasłaniającą wejście do lokalu, i stanęli przy barze. Były cztery osoby.

– Ho, ho, nasze gwiazdeczki przyszły, piweczko? – zapytał DJ Bufetowa.

– Tak – odpowiedzieli jednocześnie i skinęli głowami.

– Kino też? – Kiedy potwierdzili, powiedział: – To będzie razem dwadzieścia złotych.

Poszli.

Wrócili po trzech minutach. Postawili jednocześnie szkło z nietkniętym piwem na barze. DJ Bufetowa spojrzał na nich kątem oka. Czyścił kufle.

– Macie trupa w kinie.

– No jasne, dwa – zaśmiał się Bufetowa.

– Poważnie.

– Chłopaki, wrzućcie na luz – Bufetowa odstawił szklankę i oparł się o bar.

– Idź, zobacz.

– Dobra, ale jak nie będzie tam żadnego trupa, to robicie mi laskę – uśmiechnął się do nich szeroko, a wskazując na gościa przy stoliku, rzucił: – Piotruś jest świadkiem.

Chłopak kiwnął głową i zaśmiał się zdawkowo. Bo przecież wiadomo było, że bliźniaki nikomu nie robią laski, ba, tak naprawdę, to nie wiadomo, czy w ogóle uprawiają seks.

– Dobrze, zrobimy.

I zabrzmiało to nadzwyczaj poważnie.

 

Ciało leżało przy wejściu do kabin. Chłopiec miał regularne rysy twarzy, ciemne włosy zakrywały ucho. Wąskie, półotwarte usta nie straciły jeszcze swej barwy. Kiedy Bufetowa zapalił zapalniczkę, warstewka śliny, powlekająca duże ładne zęby chłopaka, rozbłysła żywo.

– Ja pierdolę, to Igor, trzeba zadzwonić na pogotowie i policję. Dajcie komórkę. Kurwa mać!

Bufetowa wybiegł, żeby zadzwonić, Oskar z Olafem przyglądali się spokojnie chłopakowi. Nagle Oskar pochylił się i podniósł leżący obok denata notatnik. Zwykły, brązowy notatnik z wetkniętym za grzbiet długopisem. Bez słowa schował go do małej przewieszonej przez ramię torby. Jego brat spojrzał na niego i lekko wzruszył ramionami.

 

– Słuchaj... – powiedział do Bufetowej Oskar.

– No, zaraz tu będą – przerwał Bufetowa, blady już i lekko roztrzęsiony.

– Oni będą chcieli nas przesłuchać, bo go znaleźliśmy, a my mamy trawę przy sobie – kontynuował Oskar.

– Kurwa mać! – Bufetowa walnął pięścią w ścianę.

– Przechowasz nam torby?

Bufetowa kiwnął głową. Zabrał torby na zaplecze. Bliźniacy usiedli na wysokich stołkach przy barze i spokojnie sączyli piwo. Bufetowa bębnił palcami po blacie i przyglądał się im badawczo.

Zapach paczuli był znowu wszechobecny.