Gaja Grzegorzewska, Druga fala emigracji

Druga fala emigracji

Obiecuję, że narzekam ostatni raz. Może to ta pogoda tak na mnie działa, a może to, że dawno nie przeczytałam naprawdę satysfakcjonującego kryminału, ale nie opuszcza mnie ten depresyjny klimat.

Już raz poruszyłam temat drugiej fali emigracji, ale dziś postanowiłam go rozwinąć. To nie będzie kryminalny felieton, chociaż z drugiej strony to zbrodnia, co się dzieje w tym kraju. Już dawno ktoś powinien o tym napisać, a skoro mam takie medium jak Portal Kryminalny, to wykorzystam je. Tak, wiem, że takie narzekanie jest typowo polskie, ale jak tu nie narzekać, skoro życie daje temu powód? W gruncie rzeczy śmieszny to będzie felieton w kontekście tego, że wczoraj mieliśmy Święto Niepodległości i powinniśmy się radować i świętować.

Obserwuję ostatnio smutne zjawisko. Mnóstwo moich znajomych dalszych i bliższych uciekło za granicę, by tam szukać szczęścia, godziwych pieniędzy, i przede wszystkim po to, by jakoś odbić się od dna. Nie tylko materialnego, ale też mentalnego. Jak już onegdaj pisałam, wyjeżdżają zarówno debiutanci, jak i ludzie, którzy parę lat temu młodzi i pełni nadziei jechali, by zarobić na budowę domu czy wesele. Dziś ci sami ludzie wyjeżdżają, by stać ich było na rozwód i alimenty i by spłacić zaciągnięte na to wymarzone życie kredyty.

„Nie pojechałam na winobranie, by mieć na zabawę, szmaty czy imprezy – zwierza się Gosia – pojechałam, by spłacić długi i zarobić na życie w tym (tu padają słowa obraźliwe i niecenzuralne) kraju.” Razem z Gosią na winobranie pojechali ludzie tuż po obronie pracy magisterskiej, którzy nie mogli znaleźć pracy w tym kraju (zawsze jak jestem na Polskę zła, to nie umiem nazwać tej mojej ojczyzny inaczej niż „ten kraj”). Do Szwajcarii  wybrali się też dziewczyna w ciąży i jej chłopak, by pracą fizyczną zarobić na mające się pojawić potomstwo. Taki los spotkał Matkę Polkę! Pojechała dziewczyna, która tu prowadzi własny interes, ale nabrała kredytów, narobiła sobie długów i teraz musi je spłacać.  Na winobranie wybrały się też osoby na co dzień robiące w korporacjach, wykorzystując na ten wyjazd swoje urlopy. „Sami nieudacznicy” – skwitował ten proceder jeden z kolegów. Ale właśnie chodzi o to, że to nie są nieudacznicy ani lenie czy nieroby. Zabrzmi to może banalnie, ale to porządni, ciężko pracujący ludzie.

Kolejna bohaterka mojego felietoniku w wakacje czyściła baseny na południu Francji, zamiast korzystać z uroków naszego kochanego miasta. (Do którego w gruncie rzeczy nic nie mam, jest, jakie jest, pogodziłam się z tym, że ta niecka ze swoją zwałą i depresyjnym klimatem, z ludźmi zmorami gibającymi się nad szklaneczką czegokolwiek w zadymionych spelunach nie ma wiele do zaoferowania. Akceptuję to i przyjmuję na klatę). W każdym razie dziewczyna wcale nie chciała wracać. I nie zrobiłaby tego, gdyby nie musiała. W każdym razie wróciła. Ale jaka? Szczupła, opalona, odmieniona! W nowych ubraniach! Uśmiechnięta, nastawiona do wszystkiego i wszystkich pokojowo i przyjaźnie. Z nadzieją, świeżym okiem spojrzała na Polskę. No ale nie wytrwała długo w tym nastroju i anturażu. Ubrania szybko spowszedniały, pieniądze się rozeszły, a polska rzeczywistość zaczęła się upominać o swoje. Nie minęło wiele czasu, aż zgorzkniała na nowo. Jedyne, co ją podnosi jakoś na duchu, to to, że w następne wakacje znowu wyjedzie, i to na dłużej. Robić cokolwiek, byle za godziwe pieniądze, byle nie tu. Jeszcze inna dziewczyna opuszczała kraj ze słowami, że chce zacząć nowe życie i nie chce tu już po prostu być, że jej wszystko tu obrzydło, że może robić cokolwiek, nawet jeździć na szmacie, byle za granicą.

Wiem, że jest kryzys i trzeba zacisnąć zęby, ale może rzeczywiście lepiej zaciskać te zęby gdzie indziej. Przeżyć coś nowego, pożyć inaczej, zobaczyć, jak żyją inni, zyskać dystans. Poza tym w ostateczności zawsze można do tego kraju wrócić.

A jeśli czytaliście ostatnio jakiś naprawdę powalający kryminał, to z całego serca proszę o polecenie mi go. Będzie to z pożytkiem zarówno dla mnie, jak i dla was.

Gaja Grzegorzewska