Piotr Bolc, Długa droga do Grecji, cz. 2

Piotr Bolc

Długa droga do Grecji

rozdział I

II

Siedziałem na tarasie jednej z restauracji. Wokół mnie zabawa dopiero się rozkręcała. Byłem pewien, że do rana alkohol będzie tutaj płynął strumieniami. Ja jednak nie miałembyłem w  nastroju do zabawy. Usiadłem się tak, żeby móc widzieć potężny gmach hotelu Sheraton. Cały czas łamałem sobie głowę nad tym, czy iść do niej, czy nie.

Dochodziła szósta wieczorem.

Nagle usłyszałem, że ktoś mnie woła. Odwróciłem się w samą porę, żeby spojrzeć w twarz Kachy, dziewczyny o łagodnie zaokrąglonej i wesołej twarzy, jasnoróżowej skórze, szerokich ustach, nosie zo szeroko rozstawionymich nozdrzamich, radosnych oczach i o krótko obciętych, powleczonych platynową farbą włosach.

Kacha z właściwą sobie energią niemalże staranowała krzesło. Zawsze ubierała się nietypowo, toteż nie zdziwiło mnie sięgającea połowy ud beżowe okrycie, przypominające luźny szlafrok, na wąskiej kibici przewiązany skórzanym pasem. Swoją drogą, cokolwiek Kacha by nie ubrała, zawsze wyglądała uroczo.

– Więc ty też tutaj? – zapytała.

Wychyliłem się do przodu. Zawsze, kiedy miała wypite, mówiła tak szybko i niezrozumiale, że trzeba sporo wysiłku, żeby ją zrozumieć. A poza tym nie mniej ważne było to, że poły jej szlafroczka rozchylały się nieco w okolicy dekoltu, odsłaniając zachęcający kawałek różowiutkiego ciała.

– Kiedy przyleciałeś? – odezwała się znowu.

– Dzisiaj po południu.

– Jezu Chryste, on ci powie, że dzisiaj po południu! – krzyknęła, teatralnie wznosząc do góry nagie ramiona. – A mam ci dać w łeb? Słuchaj, ja siedzę tu jak głupia od wczoraj i nie mam nawet do kogo gęby otworzyć! Ty chowasz się przede mną czy jak?

– Oj, Kacha, wiesz, że przed tobą nie można się nigdzie schować. Wyciągnęłabyś mnie nawet z podziemi.

– A dziwisz się? Ile my się już znamy? Dziesięć lat?

– Co najmniej dziesięć! Razem zaczynaliśmy robotę, pamiętasz? To ty zrobiłaś make-up tej lasce, której ja potem robiłem fotki.

– Tak, jasne, że tak! A pamiętasz, co ta ździra miała wtedy na sobie?

– Pamiętam. Nic. Zupełnie nic.

Kacha nachyliła się ku mnie. To był krótki, przyjacielski pocałunek. Jej wargi miały lekki alkoholowy posmak.

– Cieszę się, że cię znowu widzę – powiedziała miękko, oblewając mój policzek ciepłem swojego oddechu. – Ale mówkaj, co tam u ciebie? – zagadnęła, opadając z powrotem na krzesło.

– Stara bieda.

– Jesteś rozmowny jak zawsze.

– Nigdy nie lubiłem gadać o sobie.

– Wiem. Ale wcale mi to nie przeszkadza pociągnąć cię trochę za język.

– Jeszcze bardziej nie lubię, gdy mnie się mnie do czegoś zmusza. Czuję się wtedy jak jakiś głupi uczniak, z którym nauczyciel może robić, co chce.

– Kurwa, ja tylko chciałam zapytać, czy jeszcze z nią jesteś…

– Nie kurwuj mi tutaj! Nie jesteś w tych swoich Fabiankach!

Drgnęła, jakby uderzył w nią piorun.

– Z Fabiankami mi tu tylko nie wyjeżdżaj! – wrzasnęła piskliwie, zupełnie nie przejmując się tym, że słyszą ją nawet w Domu Zdrojowym. –Widziałam już, że politycy z plebankami gorzej potrafią gadać niż starzy kołchoźnicy z Fabianek!

– Przestań się wydzierać! Jesteś chyba pijana…

Pełen poczucia winy, starałem się ją uspokoić, ale jednocześnie z zafascynowaniem wpatrywałem się w rumieńce wzburzenia na jej policzkach. Pamiętam, kiedy ostatni raz je u niej widziałem. Tyle że to było w Montevideo, a nie w swojskim Sopocie. Pamiętam ten pokój hotelowy. I to łóżko.

– Parę drinków wypiłam, ale jestem jeszcze daleko od swojej normy – odezwała się po chwili. W jej głosie nie było słychać niedawnego wzburzenia. Gniew Kachy był jak burza: – nagle się pojawiał i równie nagle znikał. – Za to ty powinieneś solidnie się spić! Może wtedy coś by ci się przestawiło w tej chorej łepetynie!

– Nie ma szans – odparłem, uśmiechając się lekko. – Za późno.

– Skoro na głowę za późno, to weź lecz chociaż nogi! Weźmy Wwypijmy jakiegoś sznapsa!

Nim zdążyłem otworzyć usta, Kachy już nie było. Bo też czemu miała na mnie czekać? Kobiety zawsze wiedzą wszystko lepiej.

Wróciła po chwili. Usiadła się z niewinną miną, jakby nigdy nic. Założyła prawą nogę na lewą. Pochyliła się i z prawej nogi ściągnęła plastikowy klapek. Dłonią delikatnie potarła wąską stopę o małych, powleczonych czerwonym lakierem paluszkach. Na tej stopie nie było widać ani wystających spod skóry żył, ani żółtawych zgrubień w okolicach podeszwy. Była tak zadbana i świeża, jakby nikt jej nigdy nie używał.

Oto, czego mi teraz potrzeba. Przed sobą mam kobietę dojrzałą i piękną, która odda mi całą siebie z właściwą swojemu temperamentowi pasją i poświęceniem. Ale jednocześnie jest w tej dziewczynie taka delikatność, ujawniająca się tylko wtedy, gdy pociągnie się za odpowiednią strunę. To jedna z tych kobiet, które często się rani, ale których zranienie powoduje wyrzuty sumienia silniejsze niż w innych przypadkach.

Bierz ją! U boku takiej kobiety nie zaznasz ani nudy, ani smutku.

Wiedziałem, co powinienem zrobić. Nie wiedziałem tylko, czy na pewno tego pragnę. To nie była jedyna dziewczyna, którą spotkałem tego dnia…

– Byłeś ostatnio w Paryżu? – zagadnęła, gdy kelner, zarobiwszy sobie, zostawił nas samych.

– W Paryżu? Chyba nie. A może tak? – odpowiedziałem niezbyt przytomnie. – Tak, chyba byłem w Paryżu. I w Lizbonie chyba. W Batumi chyba też.

– A dlaczego powtarzasz stale: „chyba”?

– Bo wiesz co? Bo nie jestem człowiekiem, który umie cieszyć się tym, co ma. Dla każdego innego człowieka byłoby cudownie móc podróżować po świecie, spać w Sheratonach i Hiltonach, jeść w najlepszych restauracjach, poznawać sławnych ludzi i oglądać codziennie najseksowniejsze ciała na ziemi. Mnie też to wszystko bawiło, i to bardzo. Ale jeden dzień. No, może tydzień. Wyobraź sobie, że znudziły mi się te wszystkie hotele i podróże. Powiedz, czy ja jestem normalny? Jakiemu normalnemu człowiekowi by to się znudziło? A dla mnie te Rzymy, Paryże i Wenecje to jak taki korowód: jest kolorowy, zmienia się, przesuwa się przed tobą, ty patrzysz, a po chwili już go nie ma i zastanawiasz się, czy go w ogóle widziałeś.

– To co cię w tym trzyma?

– Nie wiem. Chyba kobitki. Nie mogę wytrzymać, gdy nie przelecę jakiejś nowej. Wszystkie te modelki już chyba ze mną spały. Kiedyś tego nie robiłem. Byłem porządny chłopak. Kiedyś traktowałem dziewczyny, którym robię zdjęcie, jak coś martwego, jak przedmiot, rozumiesz? Teraz traktuję je… też jak przedmiot. Ale w innym sensie. Pierwsza była ta, o którą już mnie zdążyłaś zapytać.

– Magda?

– Tak, Magda. Od niej się to zaczęło. Przez nią zszedłem na psy.

Zapadła chwila milczenia. Wykorzystałem ją, żeby się napić. Pierwszy łyk był nieprzyjemny. Ugodził w moje gardło ostrym szpikulcem. Następny raz był już przyjemniejszy, choćby z tego powodu, że mój zmysł smaku został skutecznie porażony. Od tego momentu mogłem żłopać wódkę jak wodę źródlaną.

– Nikt ci nigdy nie zwracał uwagi, że powinieneś dać sobie i tej dziewczynie spokój? – usłyszałem głos Kachy. – Ile ona miała wtedy lat? Siedemnaście?

Machnąłem lekceważąco ręką.

– Oni mają to gdzieś. Najważniejsze, żeby starzy się nie dowiedzieli. Zresztą, nie tylko ona, ale żadna się na mnie nie skarżyła pod tym względem.

Z ust Kachy wydobył się znaczący gwizd.

– Impreza się jeszcze nie zaczęła, mój biedaku, więc wydaje mi się, że nikogo sobie dziś nie przygruchałeś. A czas ucieka…

Uśmiechnąłem się do niej.

– A może rozrywką dla mnie jest chociaż raz nikogo sobie nie przygruchać?

– Nie wierzę! – wybuchła. – Przestań się zgrywać! To się robi nudne! Czemu jesteś taki skapcaniały? Co, ci się znowu ci się dzieje za krzywda? Słuchaj, chodź do mnie! Mam bardzo fajny pokój z widokiem na morze. Tam, w łazience, jest wanna, w której poza sezonem chyba hodują foki. Taka jest ogromna. Zrobimy sobie gorącą kąpiel. Poza tym mam wiele pomysłów na wieczór…

– Wystraszymy wszystkich sąsiadów.

– Nie usłyszą. Będą robili to co my.

– Kacha, jeżeli być z kimś, to z taką dziewczyną jak ty!

– Co ty gadasz za głodne kawałki! Ja nie chcę się jeszcze chajtać! Mam dopiero trzydzieści cztery lata!

– Broń Boże, nie miałem tego na myśli!

– Tak, wiem, o co ci chodzi! Wstań o czwartej rano, zrób śniadanie, przygotuj męża do pracy, zawieź bachory do szkoły, w pracy umów męża do dentysty, zrób obiad, pozmywaj…

– Daj już spokój z tą litanią. Nie mam zamiaru ograniczać twojej wolności.

– Mam nadzieję. Jakie to musi być smutne, budzisz się, a tu ciągle ten sam facet leży w twoim łóżku… No to jak, skusisz się?

– Sorry, ale nie mogę.

Nachyliła się w moją stronę, jakby nie była pewna, czy dobrze mnie zrozumiała. Materiał szlafroczka oderwał się nieco od skóry, tak że mogłem po raz wtóry tego wieczoru zabłądzić wzrokiem w cienistą głębię jej dekoltu. Dwie różowiutkie półkule, wcześniej przyciśnięte mocno jedna do drugiej, teraz lekko oderwały się od siebie, otwierając pomiędzy sobą dolinę wąską i kuszącą.

Nie muszę wam wyjaśniać, jak zakotłowało mi w głowie na ten widok. Wiedziałem jednak, że zdania nie zmienię.

– Kobietom się nie odmawia – powiedziała urażonym głosem. Nic na to nie odparłem, więc po chwili dodała: – Powiedz mi, czy robisz to z przekory czy z głupoty?

– Ona tu jest.

Są na świecie słowa, które wywierają magiczny wpływ na odbiorców. I nie dzieje się to chyba za sprawą jakiejś określonej regułki, tylko momentu, w którym się je wypowiada, nacisku położonego na wybrane głoski, a przede wszystkim zamiaru zrobienia wywołania odpowiedniego efektu. I chyba udało mi się, bo dziewczyna, która nigdy nie mogła usiedzieć spokojnie na miejscu, która na najlżejszy bodziec reagowała z siłą huraganu, teraz nagle zesztywniała.

– Więc widziałeś się z nią? – wyszeptała z przejęciem. – Po co to zrobiłeś? Trzeba było zostawić ją w spokoju! Zapomnieć! To dlatego jesteś taki dziwny!

– Nie była to przyjemna rozmowa, ale nie dało się jej uniknąć. To ona do mnie podeszła.

– Co ci powiedziała? – pytała dalej Kacha, wyraźnie zaniepokojona.

– A, stara śpiewka. Ale było też coś nowego. Pokazała mi liścik, który jakiś chłop wsunął jej pod drzwi. W środku była propozycja, no, no… Schadzka w starej ruderze…

– Nie przejmuj się tym. Chciała ci dokuczyć. Wiesz, że ona tak lubi.

– Ale że aż tak! Wie, że byłem, że jestem o nią zazdrosny! Perfidna dziwka!

Mówiąc to, uderzyłem z całej siły w blat. Gdyby nie to, że stolik był przymocowany łańcuchem do podłogi, niechybnie by się przewrócił.

Kacha zerwała się z miejsca.

– Ty idioto! – wybuchła. – Myślisz, że nie wiem, co teraz zrobisz? Pójdziesz i padniesz jej do nóg!

– Nie! Ja ją zabiję…

Głos załamał mi się, gdy kończyłem to krótkie zdanie. Ostatnie słowa zmieniły się niemalże w szloch. Położyłem głowę na blacie i zasłoniłem ją rękami. Oczy miałem mokre od łez.

Nie pamiętam drogi do hotelu. Otrzeźwiło mnie dopiero niespodziewane szarpnięcie. Winda. Otarłem twarz rękawem. Ręka drżała mi jak po zbyt wyczerpującym wysiłku. Kacha była ze mną w windzie. Wiedziałem, gdzie jedziemy i co się za chwilę wydarzy. Wiedziałem, że będzie zupełnie inaczej niż zwykle. O ile dam radę dojść do tego łóżka.

Dłoń Kachy była miękka, ale czuło się drzemiącą w niej siłę. Jeżeli kobiety muszą opiekować się wszystkimi wokół koło, to muszą być silne. Powiem szczerze, wtedy wcale mi ta myśl wcale mi wtedy nie przeszkadzała. Byłem na dnie. Czułem się tak, jakbym był wyzuty z wszelkiej godności, jak narkoman śpiący na ulicy z igłą w przedramieniu. Było mi po prostu wszystko jedno.

Ułożyła mnie na łóżku, a sama wpadła na chwilę do łazienki. Zaczęły mnie stamtąd dobiegać odgłosy pospiesznych przygotowań.

Rozebrałem się do naga. Nie byłem ani trochę podniecony. Przeciągając się na łóżku, strąciłem niechcący jakieś ciuchy, które Kacha, niedbała jeżeli chodzi o porządek i pozostałe sprawy domowe, tam porzuciła.

Hałas, jaki spowodowałem, nie przypominał ledwie słyszalnego szelestu opadających ubrań.

Sięgnąłem tam dłonią. Moje palce rozchyliły majtki i koszulki, i zacisnęły się na czymś gładkim i zimnym.

Wtedy weszła do pokoju. Wyglądała pięknie, być może tak pięknie, jak nigdy wcześniej ani później. Minutami długimi jak godziny wlepiałem oczy w dwie wycelowane we mnie pulchne piersi, dotknięte lekką, ale przyjemną obwisłością. Godzinami długimi jak dni wędrowałem wzrokiem od łagodnie zaokrąglonego brzucha po szerokie, krągłe biodra.

Zdało mi się, że Kacha czerwieni się. Ale ona przejęła się nie moim widokiem, tylko starym rosyjskim rewolwerem, który trzymałem w dłoni.

– Lubisz się tak bawić? – zapytała niepewnie.

– Bez żartów – odparłem. – To twój rewolwer. I dod tego prawdziwy.

Zrobiła parę kroków w moim kierunku. Wypadły niezbyt zgrabnie. Wyglądało na to, że lepiej czuje się w łóżku, niż paradując nago po pokoju.

Pochyliła się nade mną.

– No chodź do tego łóżka! Opowiem ci później. To może poczekać. Proszę… – wyszeptała.

Ze zdumieniem wpatrywałem się w jej oczy. Nigdy przedtem w oczach kobiety nie znalazłem tyle jasności i czułości, może z wyjątkiem matki. Nagle zapragnąłem chwycić jej twarz w dłonie i obsypać pocałunkami. Wtedy przypomniałem sobie, że w jednej dłoni trzymam wciąż ten przeklęty rosyjski rewolwer.

– A jeżeli powiem ci, skąd go mam, to pójdziemy wreszcie do łóżka? – dodała zniecierpliwiona moim wahaniem.

Mimo że nie odpowiedziałem, Kacha usiadła obok mnie na łóżku. Nie dotykałem jej, chociaż byliśmy tak blisko siebie, że niemal stykaliśmy się biodrami.

– Byłam wczoraj na imprezie. Bawiłam się z taką dziewczyną, Julką, i jej chłopakiem, który przyszedł później. Dużo piliśmy. Założyliśmy się o coś głupiego. Wygrałam, a jej zabrakło pieniędzy. Uparła się, że mi zapłaci. Musiałam pojechać z nią do hotelu. No i kiedy Julka, kompletnie zalana, przetrząsała swoje rzeczy, na podłogę wypadło jej właśnie to. – Kacha, mówiąc to, dotknęła dłoni, w której trzymałem rewolwer. – Rzuciłam ot, tak sobie, że zawsze chciałam taki mieć, na co ona mówi, że nie ma problemu, że da mi go zamiast pieniędzy. No i tak to było. Możesz już go odłożyć? Nie potrzebujesz go chyba, żeby mnie obezwładnić? Już i bez tego czuję się bezbronna…

Wtedy poczułem słodki ciężar jej ciała na swoich kolanach. Rewolwer bezwiednie wypadł mi z ręki. Pod jej ciężarem opadłem na łóżko. Rozchichotała się nad moją głową.

– Kacha, ten rewolwer jest na ostre naboje – wystękałem spod jej objęć.