Gaja Grzegorzewska, Miasto Rebusa

Miasto Rebusa

Według Rankina typowa treść widokówki wysłanej z Edynburga brzmi: „Edynburg jest śliczny. Ludzie raczej z rezerwą. Wczoraj zwiedziłem zamek i widziałem pomnik Scotta. Miasto jest małe, właściwie miasteczko. Można by je schować w środku Nowego Jorku i nikt by tego nie znalazł. Pogoda mogłaby być lepsza”. Tak to tu właśnie mniej więcej wygląda, tyle że zamiast pocztówki są codzienne wpisy na fejsbuku. I pomimo że w Krakowie może ciężko by je było ukryć, to jest to naprawdę niewielkie miasto.

Rankin zapomniał też napomknąć, że Edynburg to mekka dla wielbicieli niezdrowego żarcia, co widać niestety na ulicach. Miejscowi mogą się poszczycić naprawdę pokaźną tuszą. Pokus jest wiele, jednak nie wszystkie do przełknięcia dla obcych. Ja na przykład nie zdecydowałam się spróbować haggisa (owcze podroby z serca, wątroby, płuca – odpowiednio doprawione i duszone w owczych żołądkach), nawet jeśli Robert Burns poświęcił mu jeden ze swoich wierszy. Przełknęłam za to black pudding (kaszankę) w formie placuszka, bo zawieruszył się w szkockim śniadaniu, które polecam z całego serca. W skład śniadania wchodzą kiełbaski, boczek, sadzone jajko, fasolka, placki ziemniaczane, kaszanka, czasami haggis, pieczarki i duszone pomidory. W każdym razie takie śniadanie daje energię na cały dzień zwiedzania. Zawsze można też zjeść tradycyjne fish&chips, tylko nie dajcie ich sobie polać octem! A jak ktoś jest naprawdę odważnym poszukiwaczem oryginalnych smaków, to polecam deep fried mars bar, czyli baton mars w cieście, smażony w tym samym oleju, co ryba i frytki. To coś, co po jednym kęsie zwykle ląduje w koszu na śmieci, ale można zaryzykować dla zabawy.

Wielbicielom literatury polecam natomiast małe i kochane Muzeum Pisarzy poświęcone szkockim autorom: Robertowi Burnsowi, Walterowi Scottowi i Robertowi Louisowi Stevensonowi. Warto w nim zwrócić uwagę na antyzłodziejskie schody, skonstruowane tak, że jedenasty stopień jest innej wysokości, przez co złodziej wkradający się w nocy łatwo mógł się potknąć, spaść i narobić hałasu.

Jednak ewidentnie największą gwiazdą miasta jest Ian Rankin, którego najnowsza książka „Standing in Another Man’s Grave” zdobi witrynę każdej księgarni. Można sobie też ściągnąć aplikację na smartfona z trasą po Edynburgu śladami Johna Rebusa i odwiedzić ulubiony – zarówno Rebusa, jak i Rankina – Oxford Pub czy wspiąć się na Arthur’s Seat, gdzie rozgrywają się zapadające w pamięć sceny z „Martwych Dusz”.

Według przewodnika „Gazety Wyborczej” z serii „Miasta Marzeń” Edynburg należy do najbezpieczniejszych miast Wielkiej Brytanii. Ciężko w to uwierzyć, zliczając trupy padające na kartach powieści Rankina. Edynburg ma zresztą swoją interesującą kartę przestępczej przeszłości. W Centrum Informacji Policyjnej, które jest też niewielkim muzeum, przy Królewskiej Mili, można zapoznać się ze szczegółami losów Dziekana Brodiego, który w dzień był szanowanym obywatelem, a w nocy hersztem grupy złodziei. Podobno jego postać zainspirowała Stevensona do napisania powieści o doktorze Jekyllu i panu Hyde. Można tam też przeczytać o działalności Burke’a i Hare, którzy w XIX wieku mordowali ludzi i dostarczali ich ciała do badań studentom medycyny. W muzeum można zobaczyć eleganckie etui na wizytówki wykonane ze skóry Burke’a (rozczłonkowanie ich ciał i wykonanie z nich użytecznych przedmiotów było częścią kary…). A jeśli ktoś ma taki kaprys, to wieczorem może się zabawić w stripclubie ich imienia.

Tak, w nocy Edynburg nieco się zmienia. Może nie aż tak, by natrafić na kontynuatorów dzieła wyżej wspomnianych przestępców czy też morderców wyjętych z powieści Rankina, ale raczej na hordy pijanych Szkotów wytaczających się z zamykanych o pierwszej pubów, a następnie zamykanych o trzeciej klubów, przed którymi już czekają na chętnych mili policjanci. Można też nierzadko zobaczyć agresywne dziewczyny okładające się bezlitośnie pięściami i wlokące się za włosy po chodniku. Chyba dużo bezpieczniej jednak napatoczyć się na szarpiących się facetów. Ci bowiem na nasz widok na chwilę przestali, przeszli mimo, po czym kontynuowali zachęcani przez kolegów: „OK, carry on”.