Piotr Bolc, Długa droga do Grecji, cz. 5

Piotr Bolc

Długa droga do Grecji

Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III i IV

Rozdział V i VI

 

VII

Do hotelu wróciłem dopiero rano, kiedy w okolicznych knajpach wypłukałem z siebie resztki tego świństwa, którym uraczyła mnie Kacha. Jak można się domyślić, nie wróciłem do swojego hotelu, tylko do hotelu mojej nowej dziewczyny. Ja, jeżeli się do kogoś przyczepię, to ciężko mnie oderwać. Im wcześniej ona to zrozumie, tym lepiej. Unikniemy niepotrzebnych nieporozumień.

Facet z portierni gapił się na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Chyba jakiś nowy, który nie zdążył jeszcze liznąć hotelowego życia. Może mi pan nie wierzyć, panie portierze, ale ja dzisiaj po południu zamierzam iść do pracy. I pójdę, choćby mnie mieli tam zanieść. Ale niech najpierw Kacha doprowadzi mnie do jako takiego porządku. Przy odrobienie szczęścia nikt się nawet nie domyśli, co się ze mną działo minionej nocy.

Mimo woli uśmiechałem się, przechodząc znowu przez ten korytarz. Nie mogłem się nie uśmiechać. Co jak co, ale nasz wczorajszy pojedynek utkwił mi w pamięci. Godnym byłeś przeciwnikiem, dywanie.

Do jej pokoju wszedłem jak do siebie, bez pukania. W salonie nie było nikogo. Zajrzałem do sypialni. Kołdra była zmierzwiona, ale nikt pod nią nie leżał.

Poczułem nieprzyjemne mrowienie z tyłu głowy.

Rozejrzałem się raz jeszcze po pokoju. Łazienka. Podszedłem do drzwi i zamarłem. Z wnętrza dobiegły mnie stłumione głosy:

– Więc powiedziałaś mu, że to ja dałam ci ten rewolwer?

– Tak, powiedziałam mu, że byłyśmy razem na imprezie, byłyśmy pijane, i że to był taki zakład.

– Zakład! A to dobre! Uwierzył w coś takiego?

– A co ty byś wymyśliła na moim miejscu? Zupełnie zapomniałam, że zostawiłam go na łóżku! Przed jego przyjściem ćwiczyłam obsługę…

– Nie wypytywał, po co ci ten rewolwer?

– Wiesz, wypytywał, ale zaraz pokazałam mu gołą dupę i stracił głowę…

– No tak… A jak udało ci się od niego wyrwać i zdążyć na dwudziestą drugą?

– To banalne. Dosypałam mu trochę świństw do alkoholu. Mogłam wyjść spokojnie. Nie obudziłoby go trzęsienie ziemi…

– Ale ja dalej czegoś nie rozumiem. Byłam tam kilkanaście minut po dwudziestej drugiej. On już tam był, i to nawet przede mną. Jak udało ci się tam dotrzeć przed nami? Nikt z nas cię nie nakrył. Do tego chyba musiałaś pojechać tam przed nim, prawda? Nie zdziwił się, że ciebie nie ma?

– Kochana, o dwudziestej drugiej wylegiwałam się w wyrku! Wstałam dopiero kilkanaście minut po nim.

– To niemożliwe!

– Kochana, o dwudziestej drugiej było już dawno po sprawie! Spójrz tylko na to!

Do moich uszu dotarł szelest wygładzanego papieru.

– Miała to przy sobie, kiedy przyszła na Jana z Kolna – uzupełnił poprzedni głos.

– Tu jest, że prosi się o przeniesienie spotkania na dwudziestą pierwszą. Podpisane: Piotr B…

– Mówiłam ci, że to banalne. No co, kryminałów nie oglądasz? Posłuchaj: on był zećpany i o bożym świecie nie wiedział. Skorzystałam z tego i wymknęłam się niepostrzeżenie z hotelu. Zrobiłam swoje, a potem równie niepostrzeżenie wróciłam. W razie czego mógł zeznać, że byłam cały czas przy nim.

– Rzeczywiście banał. O ile nikt nie dowiedziałby się o drugiej kartce. A czemu zostawiłaś tam rewolwer?

– Wahałam się, ale w końcu doszłam do wniosku, że i tak po kulach mogą dojść, z jakiej broni strzelano. No i pomyślałam sobie, że byłoby dobrze, żeby on go tam zobaczył. Wiesz, to wyglądało, jakby ktoś mnie chamsko wrabiał…

– A kto niby miał cię wrabiać? Ja?

– Nie, ty nie! Ty wplątałaś się w to zupełnie nie po mojej myśli. Po co tam polazłaś? Skąd w ogóle dowiedziałaś się, że tam ma być ta schadzka?

– Słyszałam ich rozmowę na Monciaku. Ale czemu mówisz, że nie chciałaś, żeby mnie podejrzewał? Przecież skłamałaś mu, że dałam ci go na imprezie. Tak w ogóle, to nie byłyśmy nigdy razem na żadnej imprezie…

– Mówię ci przecież, że musiałam mu jakoś wytłumaczyć, co ten rewolwer robi w moim pokoju. To musiało być coś takiego, żeby on nie podejrzewał mnie później o to morderstwo. To, że jakaś tajemnicza Julka dała mi go na imprezie, żeby prawdopodobnie mnie wrobić, to było jedyne wyjście. Ja musiałam potem użyć tego rewolweru! Przecież nie powiedziałam mu, jak się naprawdę nazywasz, nie powiedziałam też, gdzie mieszkasz…

– Ale gdy tylko mnie zobaczył, to zaraz skojarzył z tą Julką…

– Bo wyskoczyłaś nagle na środek z tą spluwą w dłoni! Co ty byś pomyślała na jego miejscu?

– To kogo niby chciałaś wrobić?

– Ja to kogo? Piotra B.!

– Tego faceta Julki? Czyli mojego! – Na chwilę dialog przerwał głośny śmiech. – Przecież on nie istnieje! Wymyśliłaś go na potrzeby tej historii. Tak jak Julkę zresztą. I tę imprezę.

– Ale z dobrym skutkiem! On bezkrytycznie wierzył we wszystko, co mu mówiłam. Wszystkie osoby, o których mówiłaś, nie istnieją, to prawda. Nikt mi nie dał tej spluwy. To po prostu moja spluwa. Tak samo jak tych kartek nie napisał żaden tam Piotr B. To ja je napisałam.

– Ach, ta pierwsza kartka! Ją też miała przy sobie?

– Na szczęście. Ją też zabrałam.

– Więc nikt poza nim i nami dwiema nie wie o tych kartkach?

– Nie.

– Wiesz, czemu tak pytam o tę pierwszą kartkę? Bo nie jesteś ze mną zupełnie fair. Mówisz, że nie chciałaś mnie wrobić. Tylko czemu w takim razie napisałaś tam o tym zdjęciu? To było ich pierwsze zdjęcie. To, na którym ja miałam być, ale ta dziwka roztrzaskała mi nogę. Po prostu wiem, że to ona popchnęła mnie z tyłu. Przyleciałam tu po to, żeby zabić ją za to zdjęcie. I wiesz, że zrobiłabym to, gdybyś mnie w tym nie ubiegła.

– Słuchaj, nie napisałam tam o tym specjalnie z myślą o tobie! Nikt już nie pamięta tej historii z twoją nogą! Naprawdę! Poza tobą nikt nie podejrzewa, że to ona to zrobiła. Taka jest prawda, smutna prawda. Nawet on nic nie pamiętał o tobie. On myśli, że ty jesteś jakąś tam Julką, która chce od Magdy nie wiadomo czego i nie wiadomo czemu chce mnie w to wrobić. Tak w ogóle to nie wiem, co on o tym wszystkim sądzi. Przekonamy się, gdy wytrzeźwieje po prochach. Najlepiej byłoby, gdyby myślał, że to on ją zabił. Byłby przekonany, że musi się ukrywać, byłby uzależniony ode mnie, bardziej uległy.... Zresztą, po pijaku bredził nawet, że ją zabije…

 No popatrz, nikt jej za bardzo nie lubił… A jak mu wytłumaczysz, że gdy rozmawiał ze mną, to podkradłaś się z tyłu i palnęłaś go w łeb?

– Daj spokój, nie widział mnie! On myśli, że przyjechałam dopiero później i go ocuciłam…

– Najpierw rozwaliłaś mu głowę, a potem go ocuciłaś? Cudownie! Zresztą, musiałaś wyciągać go z tego hotelu?

– Musiałam, choć nie było to łatwe. Facet ledwie trzymał się na nogach. Ale ja chciałam, żeby zobaczył, że ona nie żyje, żeby jej już nie szukał. No więc nastraszyłam go zmyślonym Piotrem B., postrachem pięknych aktorek i modelek, a on poleciał na ratunek. Bardzo ją kochał. Ona też go kochała. Na swój sposób.

– Na swój sposób. Dobrze powiedziane. Wtedy, na Monciaku, było to widoczne w pełni. Ale nie było to nic dobrego. Trzeba nie lada bystrego oka, żeby dopatrzeć się tam jakichś pozytywnych uczuć. Do tego stopnia zazdrośni nie mogą być ludzie, którzy się szczerze kochają. Oni próbowali się nawzajem zniszczyć. Mogli jednak wrzeszczeć na siebie, mogli wynajdywać coraz to bardziej absurdalne powody, żeby się nienawidzić, ale nie byli w stanie zniszczyć łańcuchów, które ich połączyły. Nie mogli żyć razem, nie mogli też żyć bez siebie. Jedno zniewoliło drugie. Czy to dlatego ją zabiłaś? Chciałaś go jej odebrać? Uwolnić go?

– Mogłam go zaciągnąć do łóżka. Poszło mi to wczoraj bardzo dobrze. Ale nigdy nie mogłam mieć go na wyłączność. Nie, dopóki była ona. Wiem, że cały czas tęskniłby do niej. Jeżeli miałby choćby teoretyczną możliwość do niej wrócić, na pewno by się nad tym zastanawiał, a może kiedyś nawet spróbował. Sama rozumiesz, nie mogłam sobie na coś takiego pozwolić. Teraz, kiedy jej już nie ma, on musi o niej zapomnieć. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby osłodzić mu tę stratę…

– Kochasz go?

– O, tak! Od czasu pewnej nocy w Montevideo…

– Na tyle mocno, żeby zabić?

Za ścianą na chwilę zapadła kłopotliwa cisza.

– Więc co zamierzasz dalej robić? – odezwał się znowu poprzedni głos, nie uzyskawszy odpowiedzi na zadane pytanie.

– Och, mam wiele planów! Moje życie zupełnie się zmieni… Na dobry początek pojedziemy na długie wakacje. Popłyniemy statkiem na którąś z tych na wpół opuszczonych greckich wysepek. Będziemy leżeć nago na plaży, popijać drinki. I kochać się do białego rana. Zawsze marzyłam o podobnym szaleństwie. I to z nim…

– Przykro mi, ale chyba pojedziesz tam sama.

– Nie! Pojadę z nim albo wcale!

– To w takim razie wcale nie pojedziesz!

– A bo co?

– Bo zabiję go! Co z tego, że ona nie żyje, jeżeli żyje ten, który zrobił to zdjęcie! Zdjęcie, na którym miałam być ja! On też mi za to zapłaci!

– Nie pozwolę ci!

Zza ściany dobiegły mnie odgłosy szamotaniny.

Rozległ się stłumiony strzał.

Otrząsnąłem się błyskawicznie i wpadłem do łazienki. Na podłodze leżały sczepione ze sobą Julka i Kacha.

Chwyciłem Julkę za ramię i odciągnąłem do tyłu. Spomiędzy rozchylonych warg wyciekła strużka krwi.

– Rewolwer… Zabrałaś ten rewolwer… – wycharczała.

Na jej piersi wykwitła szkarłatna plama.

Zerknąłem na Kachę. Leżała na podłodze, dysząc ciężko. W dłoni wciąż ściskała dymiący rosyjski rewolwer.

Jego druga ofiara konała właśnie w łazience hotelu Sheraton.

Spojrzałem znowu na dziewczynę, która i teraz, i wtedy pociągała za spust. Ona, jakby chcąc wyprzedzić tok moich myśli, powiedziała szybko:

– To ona! Przysięgam! To ona ją zabiła! A teraz próbowała zabić mnie!

Odebrałem jej rewolwer i położyłem na sedesie. Potem pomogłem jej wstać.

– Ja wiem, że to była ona. Domyśliłem się tego już dawno – odparłem. – Wiem, kim ona była. Już nie żyje, nie zrobi nam więcej krzywdy. Zadzwońmy teraz lepiej na policję i wszystko im powiedzmy. Potem będziemy wolni. Wolni.

Przytuliłem ją. Poczułem, że trzęsie się od płaczu. Rozumiałem ją. Ja też byłem dziwnie wzruszony.

– Gdy już będzie po wszystkim, pojedziemy na długie wakacje – wyszeptałem jej do ucha, przejęty niezwykłym nastrojem tej chwili. – Będziemy spacerować po plaży, kąpać się w morzu, a nocami tańczyć do greckiej muzyki. I nie będziemy pamiętać o tym wszystkim, co było złe, tylko będziemy planowali naszą wspólną przyszłość.

Oderwała zapłakaną twarz od mojej piersi i spojrzała mi w twarz wzrokiem, w którym była niewiara w bezmiar szczęścia. A ja, patrząc na nią, zachwycałem się tym, jak wiele ta dziewczyna zaryzykowała, żeby móc być ze mną.

– Grzesiek, jedźmy do tej Grecji jak najszybciej… Mam już dosyć tego okropnego Sopotu… – wyszeptała, a potem znowu zaniosła się płaczem.

Zacząłem całować ją tak, jakbym łudził się, że jestem w stanie zebrać ustami wszystkie łzy z jej twarzy.