Gaja Grzegorzewska, Koniec świata

Koniec świata

Piszę ten felieton, aby na wszelki wypadek się z wami pożegnać. Bo owszem, można sobie robić śmichy-chichy i wklejać żartobliwe memy na fejsbuku, ale co, jeśli koniec świata jednak nastąpi? Wiecie, jak będzie nam głupio, żeśmy sobie z tej przepowiedni tak niefrasobliwie dworowali? Całe szczęście jeśli tak się stanie, to nie bardzo będzie miał kto wytykać nas paluchami, rzucając pełne wyższości „a nie mówiłem”. Bo pewnie wszyscy zginiemy.

Na wypadek gdyby jednak jakimś farciarzom udało się ujść z życiem, „Gazeta Wyborcza” ma dla nich poradnik, jak przetrwać apokalipsę i jak sobie poradzić w postapokaliptycznej rzeczywistości. W internecie jest jeszcze więcej porad i niezbędnych do przystosowania się do nowego życia informacji. Koniec świata może być znakomitym chwytem reklamowym dla przeróżnych producentów broni palnej i białej, zapałek, śpiworów i jedzenia w puszkach. Jednak, jak się okazuje, jedną z najcenniejszych informacji poszukiwanych przez przyszłego ostatniego przedstawiciela gatunku ludzkiego jest przepis na pędzenie bimbru. I nic dziwnego, wszak tę apokalipsę należałoby sobie jakoś umilić.

My, ludzie z Dębnik, mieliśmy już taką próbę przed końcem świata dwa i pół roku temu, podczas powodzi. W dzielnicy nie było prądu, do centrum nie dało się dostać, gdyż pozamykano mosty. Brodząc po pas w wodzie czarnej jak z azjatyckiego horroru, wyciągaliśmy z piwnic rowery. I czekaliśmy na sygnał co dalej. Niestety nie posiadałam wtedy poradnika „Gazety”, więc do podręcznego bagażu, który kazano nam przygotować na wypadek ewakuacji, spakowałam sobie kostium kąpielowy i kilka książek, z czego, zaznaczam, żadna nie traktowała o sztuce przetrwania. Były to oczywiście same kryminały. I może jakiś Dostojewski.

Temat końca świata to działka twórców SF, nie autorów kryminałów. Ale czyż nie byłby ciekawy kryminał rozgrywający się w postapokaliptycznej rzeczywistości, gdzie wszyscy walczą o przetrwanie (może z jakimś zombie na dodatek?), a nieugięty zdeterminowany detektyw próbuje rozwiązać tajemnicę morderstwa? Coś jak „Koniec świata w Breslau” Marka Krajewskiego, tylko bez Breslau.

W najbliższych dniach zapewne należy się spodziewać sporego natężenia różnego rodzaju wyznań, podsumowań, prób rozliczeń z przeszłością i szalonych wybryków. Dziewice będą się na gwałt pozbywać dziewictwa, a przedstawiciele ruchu straight edge rzucą się w wir zakrapianych alkoholem i posypywanych narkotykiem imprez. Skłóceni się pogodzą, a fałszywi przyjaciele przyznają się do swego zakłamania. Hejterzy z Pudelka wyjdą z cienia i zaczną szkalować pod własnymi nazwiskami. Zakochani będą sobie wyznawać miłość, a kryptohomoseksualiści przyznawać się do swojej orientacji. Anorektyczki zjedzą hamburgera, bulimiczki nie zwymiotują. Bogacze rozdadzą swoje mienie. Mniej pomysłowi skoczą ze spadochronem albo wytatuują sobie coś głupiego w głupim miejscu. Ponadto podejrzewam, że piątkowa zabawa na mieście przejdzie do historii.

No dobrze, ale co, jeśli ten koniec świata jednak nie nastąpi? Na przykład taki Krzysztof Jackowski, najbardziej znany w Polsce jasnowidz, twierdzi, że nic podobnego nie będzie miało miejsca. I chociaż zwraca uwagę, że świat i ludzkość wykazują raczej tendencję spadkową i żadna Unia Europejska tu nie pomoże, to dogorywanie naszej cywilizacji będzie procesem powolnym. Zastanówcie się więc kilka razy, zanim zrobicie coś głupiego. Jasne, że doświadczenie życiowe pokazuje, iż raczej lepiej jest żałować, że się coś zrobiło, niż że się czegoś nie zrobiło, ale pomyślcie: co, jeśli wszyscy przeżyjecie piątek i przez następne kilkadziesiąt lat będziecie musieli żyć z idiotycznym tatuażem... Albo że cały następny tydzień trzeba będzie zrzucać nadprogramowe hamburgery i nieprzysługujące frytki!

A zresztą! Krótko czy długo, raz się żyje!

Do zobaczenia. Tu albo już tam.

 

Gaja Grzegorzewska