Mroczne inspiracje, Gaja Grzegorzewska

Mroczne inspiracje

Nie ma sprawiedliwości na świecie. W zależności od szerokości geograficznej poszczególni autorzy kryminałów mają łatwiej lub trudniej. Są miejsca, gdzie tacy autorzy wyrastają jak te grzyby po deszczu, bo mają podatny, żyzny grunt, a są rejony, gdzie żaden się nie rozwinie, bo nie ma na czym.  Weźmy na przykład takich Skandynawów. Mają skąd czerpać natchnienie: śnieg i mróz, dzień polarny, noc polarna, liczne, nadal żywe legendy i baśnie, dzika, surowa przyroda, malownicze klify, bezlitosne morze, samotne, ponure alwarety. A do tego takie sensacyjne samograje, jak na przykład efekty chowu wsobnego wyspiarskiej Islandii, nierozliczona wojenna przeszłość Norwegii czy kontrowersyjna opiekuńcza polityka Szwecji. Nic dziwnego, że pisarzy z tej części świata nieustannie przybywa, aż ciężko być na bieżąco z kolejnymi nazwiskami. A ilu znacie na przykład kanadyjskich autorów kryminalnej prozy, poza Maureen Jennings? A ilu tamtejszych detektywów, pomijając Williama Murdocha i bohaterów serialu „Na południe”, poznał świat? No tak, ale czym może inspirować się autor pochodzący z kraju, którego sztandarową cechą jest uprzejmość, spokój i chęć niesienia pomocy.

To, co kanadyjskie, występuje często w opozycji do tego, co amerykańskie. Sytuacja bowiem diametralnie różni się w usytuowanych po sąsiedzku Stanach Zjednoczonych. Tu, podobnie jak w Skandynawii, inspiracja atakuje na każdym kroku, a w tematach i motywach kryminalnych można przebierać jak w ulęgałkach: łatwy dostęp do broni, szeroki wybór słynnych seryjnych morderców, funkcjonujących obecnie jako bohaterowie kultury masowej, tajne organizacje rządowe, zagrożenie terroryzmem, niesprawiedliwość społeczna, rasizm pod przykrywką politycznej poprawności, bolesna historia, kolejne wojny, mit american dream, południowy gotyk, tygiel narodowości, kult siły i sławy. A do tego miejsca akcji, jakie tylko można sobie wymarzyć: bezkresna pustynia, gdzie łatwo zaginąć, gorąca plaża, na brzeg której ocean wyrzuca zwłoki, skute lodem połacie, po których ciężko uciekać przed prześladowcą, leśne mokradła, gdzie łatwo pozbyć się zwłok, opustoszałe miasta – widma, gdzie można trafić, wybierając złą drogę, pozornie idylliczne zapadłe dziury, będące w rzeczywistości siedliskami zła i patologii, jaskinie hazardu, asfaltowe dżungle pełne pokus i niebezpieczeństw. A bohaterowie? Gdzie można znaleźć podobną różnorodność kultowych typów? Policjanci, tajni agenci, prywatni detektywi, śliscy prawnicy, skorumpowani politycy, płatni mordercy, sfrustrowani emigranci, samotni mściciele, mafiozi. Wszystko to zdaje się równie atrakcyjne i otwierające liczne możliwości. Wystarczy dowolnie połączyć problematykę, miejsce akcji, dodać bohaterów i bam! Jest hit!

Rozmawiałam ostatnio z dziewczyną, która spędziła trochę czasu w Los Angeles. Powiedziała, że tam tematy leżą na ulicy. Nie ma dnia, by kogoś nie zastrzelono lub by nie znaleziono w którymś z kanionów zwłok. Takie zwłoki leżą niekiedy miesiącami, zanim je ktoś odkryje. Po takim czasie sprawą mogą się zająć już tylko specjaliści od tak zwanych „cold cases”, z wydziału odpowiedzialnego za rozwiązywanie zbrodni z przeszłości. W Los Angeles są dzielnice, po których można krążyć bardzo długo i nie spotkać żywego ducha. A do tego specyficzna, wyczuwalna w powietrzu atmosfera nieszczęścia. To miasto rozczarowań i straconych złudzeń, w którym jedynie nielicznym udało się coś osiągnąć. Skrajna bieda występuje tuż obok bajecznego bogactwa. Miasto żyje wspomnieniami złotej ery Hollywood. Równocześnie stare budynki i rezydencje są ciągle wyburzane, a na ich miejscu powstają nowe, odcinając teraźniejszość od przeszłości i ukrywając liczne tajemnice. By je rozwikłać, trzeba odsłaniać kolejne warstwy, wchodząc głębiej i głębiej. To miasto jest tak nieprawdopodobnie jasne, słoneczne i ciepłe, że człowiek instynktownie zaczyna podejrzewać, że to tylko fasada. Wystarczy siąść do pisania i można się stać nowym Raymondem Chandlerem czy Jamesem Ellroyem.

A co tymczasem ma Kraków w swojej ofercie? Panującą minimum osiem miesięcy w roku barową pogodę, wieczną tęsknotę za dawnymi, lepszymi czasami, uparte udawanie, że nadal jesteśmy kulturalną stolicą Polski, niechęć do zmian, gloryfikowanie marazmu i depresji, jakby były powodami do wyjątkowej dumy, przy równoczesnej krytyce dążenia do sukcesu, bo to przecież coś godnego pogardy, dobrego dla tych prostaków z Warszawy. Dodajmy do tego zestawu jeszcze skromny płaszczyk mieszczańskiej moralności, ukrywający skłonność do nurzania się w dekadencji, prowincjonalne kompleksy byłej stolicy, smog spowijający położone w niecce miasto, tylko niekiedy rozwiewany przez wiatr halny (i już nie wiadomo, co gorsze – przytłaczający, cuchnący jak piekło smog czy halny kuszący potencjalnych samobójców ostatecznym rozwiązaniem). Wszystkie te krakowskie specyficzności i dziwactwa skłaniają bardziej do pisania wierszy niż kryminałów. Zagęszczenie poetów na metr kwadratowy wydaje się tu większe niż w innych miastach. Nic dziwnego, że poezją skażone są też kryminały. Poważnie je skaził Marcin Świetlicki, nie oferując czytelnikowi prostej rozrywki z łatwym do przełknięcia finałowym katharsis w postaci dobra triumfującego nad złem. Zamiast tego wciągnął odbiorcę do swojej gry i zmusił do głębszej refleksji. Przy okazji nobilitując gatunek, który do tej pory był w Polsce traktowany jak gorsze dziecko literatury. Może nie aż tak ignorowane jak romans, ale też nie takie, którego osiągnięciami chcielibyśmy się pochwalić na rodzinnym przyjęciu.

I nagle okazało się, że ta właśnie nietypowa, mroczna, pełna marazmu, cynizmu i ospałej zadumy specyfika Krakowa, która do tej pory stanowiła natchnienie dla poetów, jest też znakomitą pożywką dla autorów kryminałów. Kraków tak bardzo stara się być tą śliczną turystyczną pocztówką, narzucając się z wyświechtanymi określeniami typu: królewski, magiczny, historyczny, inteligencki, romantyczny, tajemniczy i zabytkowy, że człowiek z czystej przekory chce się przekopać do bardziej spodnich warstw, by zobaczyć prawdziwą, już nie tak piękną i reprezentacyjną twarz miasta. Wystarczy przejechać się do kilku dzielnic spoza turystycznego szlaku, tych aspirujących do miana „zakazanych”. Albo przewertować zbrodnicze karty historii i zapoznać się z dziejami takich morderczych sław, jak Karol Kot, zwany Wampirem z Krakowa, Władysław Mazurkiewicz, czyli Elegancki Morderca, nazywany też Upiorem Krakowskim, Jan i Maria Maliszowie – nasi rodzimi Bonnie i Clyde, czy bardziej współczesny morderca: Władimir W., podejrzewany o bycie słynnym Kuśnierzem... Poza tym to przecież właśnie w Krakowie działa tak zwane Archiwum X, czyli pierwsza europejska grupa specjalna do badania niewyjaśnionych zbrodni.

Nie ma więc co zazdrościć mrocznych sekretów takiemu Los Angeles czy tajemniczości skandynawskiemu krajobrazowi. Także u nas w Krakowie kryminalne inspiracje na każdym kroku obnażają swoje nieoczywiste wdzięki. Wystarczy się rozejrzeć i wybrać coś dla siebie.