Gaja Grzegorzewska, Wysoki sądzie

Wysoki sądzie, bo ona taka ogólnie męcąca była

Znacie na pewno ten kawał, który cytuję w tytule, o bacy, co zamordował żonę, jako wyjaśnienie podając ten właśnie fakt, że była „ogólnie męcąca”. Jak wiele kawałów, tak i ten zawiera w sobie sporo prawdy o człowieku i jego zaskakujących motywacjach.

W internecie można znaleźć masę najdziwniejszych przyczyn popychających ludzi do uśmiercenia swojej drugiej połowy. Wystarczy w wyszukiwarce wpisać odpowiednią frazę. Dowiadujemy się, że żona zabiła męża, bo nie chciał się opalać (ona pragnęła zażywać kąpieli słonecznej, a on miał już dość); inna, bo nie pozwolił jej oglądać ulubionego serialu (fatalna kłótnia o pilot zakończyła czterdziestoletnie pożycie małżeńskie); kolejna, bo nie chciał się myć (pomimo wielu próśb, stronił od prysznica, więc ogłuszyła go żelazkiem, udusiła i poćwiartowała); następna, ponieważ wyrzucił starą formę do pieczenia ciasta (i nic nie pomogło, że kupił nową). Przyczyny, dla których mężowie mordują swoje połowice, również należą do zaskakujących. Służę przykładami: nie spodobał mu się jej profil na Facebooku (zmieniła status związku z „zamężna” na „wolna”); myślał, że to dzik (i wcale nie jest to historia jak z książki „Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem”); zniszczyła mu zabawki „Star Wars” (poza tym podobno groziła, że potnie go na kawałki i zje); nazwała go okularnikiem (bronił się, że nie chciał zabijać, ale go sprowokowała).

Instytucja rodziny rzadko bywa święta, wbrew wizerunkowi, jaki niektórzy starają się nam z uporem wpajać. Ludzie w większości nie są stworzeni do monogamii i długoletniego pożycia. Zwykle po jakimś czasie wkrada się nuda. Gorzej, gdy w partnerach zaczyna irytować każda najmniejsza rzecz, a cechy, które kiedyś wydawały się urocze, teraz są tymi, które drażnią najbardziej. Mimo tych oczywistych sygnałów wzywających do odwrotu, ludzie często, z różnych przyczyn, nadal tkwią w związkach, które ich unieszczęśliwiają. Taki nienaturalny stan trwający przez dekady może prowadzić do eskalacji niehumanitarnych zachowań. Morderstwo jest oczywiście przypadkiem marginalnym i skrajnym. Pomiędzy „żyli długo i szczęśliwie” a „zamordowała go, bo mlaskał przy jedzeniu” rozciąga się jednak cała gama zabiegów, które stosują partnerzy, aby uprzykrzyć sobie nawzajem długoletnią koegzystencję.

Gdy wędrowałam ostatnio przez centrum handlowe, po raz kolejny dopadła mnie refleksja, dotycząca pewnej grupy osób, która ma szansę stać się bohaterami sensacyjnego artykułu w „Super Expressie”. Mam na myśli pary robiące wspólnie zakupy. To dobry test związku, ale równocześnie ryzykowny eksperyment. Zakupy spożywcze w Tesco to jeszcze nic, chociaż znam takich, co dostawali szału, bo denerwowało ich sztuczne światło, a poza tym żona zbyt długo wybierała szampon, podczas gdy on już chciał przejść do działu z browarami. I zaczynali na siebie warczeć, nagle stając się swoimi największymi wrogami.

Prawdziwym sprawdzianem uczuć są jednak wyprzedaże. Wyprzedaże nawet osobę taką jak ja – kochającą odzież i obuwie na równi z kryminałami, złymi filmami i serialami, potrafią nieźle wkurzyć. Te wszystkie kobiety z obłędem w oczach brnące przez sklepy, eksplorując kolejne działy, niewahające się użyć łokci i torebek. Podekscytowane, nienasycone, w ekstazie, nieodczuwające zmęczenia ani głodu czy pragnienia, poza głodem nowych części garderoby i pragnieniem znalezienia wyjątkowej okazji. Styczeń i lipiec to sezon polowań.

By to znieść, trzeba zakupy naprawdę kochać! Dlatego prowadzenie mężów czy chłopaków do tych stosów skotłowanego wszelakiego barachła, spływającego ze stołów i kipiącego obfitością, to strasznie głupi pomysł. Podczas gdy ich partnerki z wyostrzonymi zmysłami ruszają na łowy, oni snują się obok smętnie, ziewają, nudzą i marudzą. One pokazują im kolejne trofea. Każą wybierać: ta szmata, czy ta. „Wszystko jedno” – cedzą zapytani, świadomi, że ich zdanie i tak nie wpłynie na decyzję. Powoli i zauważalnie dla wszystkich, poza otumanionymi fabryczną wonią tekstyliów partnerek, w samcach zaczyna narastać irytacja. Kto wie, czy te zakupy nie były ostatnią kroplą, która przepełniła kielich pełen próśb o wyniesienie śmieci, parowanie skarpet i opuszczanie deski. Obserwowałam kilka takich par. Wzrok, jakim mężczyźni przeszywali nieświadome niczego, celebrujące swoje doroczne święto kobiety, przyprawiał o ciarki na plecach. To było spojrzenie stanowiące zapowiedź przyszłego leadu w „Fakcie”: „Zabił żonę, bo nie mogła się zdecydować, jaki kupić sweter”.

Wiem, że istnieją też tacy, co na zakupach czują się wyśmienicie. Sama spotkałam takiego osobnika w sobotę. Jednak przyznacie, że to rzadkość. Chyba bezpieczniej zabrać ze sobą kolegę geja, który – przynajmniej według kolorowych magazynów i lukrowanych seriali – powinien z radością wziąć udział w zakupowym szaleństwie. A do tego doradzić, dobrać, skomplementować. Koniec zakupów można wspólnie uczcić wielkim kubkiem zbyt mlecznej kawy w cenie nieadekwatnej do jakości, w jakiejś topowej sieciówce. Zamiast gnać ze starym na parking i mieć nadzieję, że konsekwencją wspólnych zakupów będą tylko ciche dni, a nie zapeklowanie w beczce.

Swoją drogą, tego typu banalny powód zabójstwa mógłby stanowić kanwę współczesnego kryminału i przy okazji opisać to z pozoru banalne i mało interesujące zjawisko społeczne. Stać się alternatywą dla tych wszystkich powieści opisujących wyrafinowane zbrodnie i zawiłe intrygi. Zamiast zbrodni dokonanej w pasji, zbrodnia z irytacji. On nie dusi jej w amoku, bo go zdradziła, tylko beznamiętnie rozwala jej łeb butelką, bo po raz kolejny zjadła frytkę z jego talerza, zamiast zamówić własną porcję. Surowy, mocny, brutalny temat, tym straszniejszy, że mocno zakorzeniony w rzeczywistości.  


Gaja Grzegorzewska