Legendy i mity, Gaja Grzegorzewska

Legendy i mity

Współczesne legendy i mity w gruncie rzeczy niewiele różnią się od tych dawnych. Tak samo mają na celu tłumaczenie i porządkowanie rzeczywistości, a wiara w nie czyni życie znośniejszym, nawet jeśli idea nosi znikome cechy prawdopodobieństwa. Któż nie słyszał o dwóch połówkach jabłka, bratnich duszach i facetach opuszczających klapę w sedesie? A natknął się ktoś kiedy chociaż na jednego? Ale nawet jeśli nikt nigdy nie spotkał takiego księcia z krainy armatury łazienkowej, to miło jest żyć nadzieją, że on gdzieś tam jest i prezentuje swój popisowy numer z zamykaniem klapy, zaraz po skorzystaniu z toalety.

Mityczne postaci były zawsze chętnie wykorzystywane przez rodziców, uwalniały ich od odpowiedzi na niewygodne pytania pociech i zapewniały chwilę spokoju. Mit Świętego Mikołaja gwarantował, że chociaż przez ten krótki czas w roku potomstwo będzie grzeczne i nieważne, że godne pochwały zachowanie wynikało jedynie z chęci uzyskania korzyści materialnych. Bocian z tobołkiem zawierającym noworodka i kapusta pełna dziatwy, jakkolwiek głupie i absurdalne, na krótki czas zamykały ciekawskim dzieciom buzie, przynajmniej do momentu, gdy na jaw wychodził emigracyjny sekrecik boćka, nieobecnego w kraju zimą, kiedy to, nie da się ukryć, na świat również przychodziły dzieci. I cała teoria brała w łeb. Przy okazji okazywało się, że jedyne, co można znaleźć w kapuście, to ślimaki.

Podczas gdy opowiastki o prokreacji, przy podejrzanym udziale fauny i flory, były po prostu głupie, to mity oparte na atawistycznych ludzkich lękach do dziś zachowały potencjał straszenia wart wykorzystania przez kulturę masową. Te mity służyły uświadomieniu dzieciom istnienia zła w sposób atrakcyjny i zapadający w pamięć, podany w obrazowej formie. Powszechnie znane są opowieści o Czarnej Wołdze czy Południcy, których symboliczne znaczenie łatwo jest odgadnąć. Pierwsza, będąca uwspółcześnioną kontynuacją opowieści o Żydach ściągających z chrześcijańskich dzieci krew na macę, przestrzegała przed wsiadaniem do obcych samochodów, w których miejsce Żydów zajęli księża, zakonnice, sataniści i wampiry. Druga straszyła niebezpieczeństwem udaru, który groził przy wyjściu w pole, gdy słońce stało w zenicie. Historia śmiercionośnej sukni ślubnej, należącej do zmarłej panny młodej, oraz najbardziej chyba popularna miejska legenda o pocałunku przenoszącym trupi jad do dziś budzą emocje i działają na wyobraźnię.

Poza tymi ogólnopolskimi bujdami istnieją też lokalne. Ich obraz jest nadal na tyle intensywny, że niekiedy kładzie się cieniem na wspomnieniach czasów dzieciństwa. Do takich mrocznych bohaterów należał enigmatyczny Pan z Worem, w którym grzechotały dziecięce kości. Pan bowiem kolekcjonował dzieci „na suche kości” – cokolwiek to oznaczało – i gotów był pojawić się zawsze, gdy oddaliłam się od domu. O istnieniu tego zwyrodnialca zapewniało tylu dorosłych, że nie było najmniejszych podstaw, aby im nie wierzyć. I mogłabym przysiąc, że go kilka razy widziałam, jak przemykał po wale kolejowym ze swoim worem o makabrycznej zawartości. Pan, w swoim morderczym rzemiośle wyraźnie nastawiony na ofiary dziecięce, miał zapewne reprezentować postać pedofila. Niebezpieczeństwo groziło też ze strony bezdusznego Człowieka-Pająka, i nie mam tu na myśli gogusiowatego bohatera komiksów, tylko ofiarę eksperymentu polegającego na przerabianiu ludzi na pająki. Czemu ten zabieg transformacji miał służyć, nie było powiedziane, co czyniło tę równie tragiczną, co straszną postać jeszcze bardziej niepokojącą. O istnieniu Człowieka-Pająka, który mógł symbolizować zagrożenia, jakie niosły ze sobą postęp i próba okiełznania sił natury, poinformował mnie tata. Tata nie ukrywał również przede mną faktu, że im dalej w las, tym większe prawdopodobieństwo napotkania postapokaliptycznych Grzybów Ludożerców, mających w zwyczaju zasadzać się na drzewach, a potem skakać na ludzi i pożerać ich żywcem. Kolejnym antagonistą, z którymi jako dziecko musiałam się zmagać, była Czarna Łapa, zamieszkująca cmentarz, przez który biegła zakazana, ale równocześnie najkrótsza droga do domu.     

Tej ponurej wiedzy nie trzymałam dla siebie, tylko dzieliłam się nią z innymi dziećmi, aby miały świadomość, co czyha na nie za garażem, w lesie, na cmentarzu, a nawet w przedszkolnej toalecie, gdzie potencjalny szczur wyłażący z wnętrza muszli klozetowej to był naprawdę pikuś w porównaniu z ewidentnym śladem zostawionym przez Czarną Łapę na luksferach. Opowieściami o tych stworach zagwarantowałam kolegom długie bezsenne chwile podczas leżakowania.  Nie chciałam nikogo straszyć. W istnienie Pana z Worem, Czarnej Łapy, Człowieka-Pajaka i Grzybów Ludożerców wierzyłam równie mocno, jak moi słuchacze. Tymczasem tak zwani dorośli mieli pewnie ubaw po pachy, wciskając dzieciom ten swój kit. Nabrać dziecko jest bardzo łatwo, ale wierzcie mi, żaden to honor, żaden!

Amerykanie swoje mity i legendy wykorzystali na wszelkie możliwe sposoby, znajdując dla nich coraz to nowe pola eksploatacji. W tych polskich opowieściach również tkwi ślad pierwotnego lęku przed obcym czy też innym, zakorzenionego głęboko już w dzieciństwie, dzięki czemu te historie posiadają bogaty potencjał straszenia. Zabójcze antropomorficzne grzyby i Czarna Łapa, grasująca po cmentarzu, to może bardziej temat na tandetny horror w stylu Eda Wooda. Ale problem handlarzy organami w czarnych samochodach czy czającego się na dzieci psychopaty będzie zawsze na czasie, a do tego równie atrakcyjny w wersji współczesnej, jak i w konwencji gotyckiej.

Gaja Grzegorzewska