Spy Game Tony Scotta niewątpliwie należy przede wszystkim do gatunkowej, a za tym popularnej sensacji, jednakże wiele jego elementów stawia go po ambitniejszej stronie kina szpiegowskiego; kafkowska sytuacja, polityczne machinacje, anonimowość szpiega – wszystko to zbliża się miejscami do werystycznej szkoły espionage spod znaku Johna LeCarre’go.Choć reżyser wpisuje się w panteon dzisiejszych twórców kina światowego, stoi jednak nieco w cieniu swego starszego brata Ridleya. Zapewne przez to, iż ten ma na swym koncie kilka pomników uniwersalnych – Obcy,
Blade Runner, piękna
Legenda,
Thelma i Luise czy debiutancki
Pojedynek wg Conrada – Tony Scott zaś trzyma się tylko i wyłącznie pola thrillerów; owszem, ma tutaj kilka obrazów już osławionych, jednakże to bardziej ich tytuły zapadły w pamięć niż to, kto za nimi stał.
Top Gun, melodramat wojskowy, otworzył serię filmów eksplorujących powietrzne przestworza, dając szansę wypłynięcia młodemu Tomowi Cruisowi.
Karmazynowy przypływ, klasyk political fiction, odbił się szerokim echem przez duet Gene Hackman – Dezel Washington (ten pojawi się u Scotta jeszcze kilkukrotnie). Może jeszcze
Prawdziwy romans, wg scenariusza Tarantino, uważa się za znaczący w dorobku reżysera, lecz tu także głównym walorem był szalony pastisz kina noir i epizodyczna, genialna kreacja Gary Oldmana.
Poza nimi Scott tworzy kino twarde, wystylizowane (znać szkołę reklamy, od której bracia rozpoczynali przygodę z kamerą), żywiołowe. Wiele tytułów zdobyło rozgłos, nie wychodząc jednak poza bieżący sezon. Podobnie stało się z filmem
Spy Game - polski tytuł
Zawód: szpieg brzmi nieco pretensjonalnie, podczas właśnie owe ironiczne „gry” są istotne dla filmu, jeśli wychwytywać w nim motywy
lecarre’owskie . Filmu, który gdzieś zaginął w nawale innych „lekkości” fabularnych ostatnich lat – zdecydowanie niesłusznie.
Rzecz rozgrywa się na dwu planach: w sztabie dowództwa CIA oraz w rozrzuconych po całym świecie retrospekcjach przybliżający nam obu protagonistów, granych przez Roberta Redforda (Natan Muir) oraz Brada Pitta (Tom Bishop). Muir, wieloletni agent operacyjny wywiadu, tego dnia ma przejść właśnie na emeryturę. Nie będzie to jednak proste: oto jego najlepszy uczeń, agent Bishop, zostaje schwytany podczas samowolnej akcji w chińskim więzieniu Su Chou. Władze U.S. bez wahania postanawiają umyć od incydentu ręce poświęcając, było nie było, jednego ze swych najzdolniejszych ludzi. Powód – poza faktem, iż działanie agenta była prywatą – jest przede wszystkim polityczny, za tydzień ma bowiem dojść do spotkania z prezydentem Chin, co ma przypieczętować umowę handlową. Muir staje zatem przeciw swym przełożonym oraz – co gorsza – nie mającym, poza „papierkową” teorią, pojęcia o operacyjnej robocie urzędasom z Białego Domu. Bishop ma być stracony nazajutrz o 8.00; jedyną jego szansą jest oficjalna interwencja rządu. Szansą mniejszą niż nikła.
Muir rozpoczyna więc lawirowanie, wykorzystując doświadczenie i pozostałe mu wciąż kontakty. Międzynarodowy przeciek do prasy, mylenie tropów, fałszowanie dokumentów – wszystko, by odwlec, zdawałoby się, nieuniknione. Podczas jego zeznań przed oficjelami maluje się nam historia poznania mistrza i ucznia, ich specyficznych relacji i pracy: snajperska robota w Wietnamie, służba Bishopa w Niemczech, zwerbowanie przez Muira do agentury, wreszcie skrupulatne szkolenie świeżego szpiega (wzorowane, nieraz literalnie, za prozą byłego agenta Mossadu, Victora Ostrovskiego). A potem już kilka migawek ze służby – akcje za Żelazną Kurtyną czy w Libanie, gdzie zawiąże się główny dramat obrazu. Scott podaje to wszystko seriami, migawkami, przemyślanym zlepkiem najbardziej egzotycznych (dla nas, rzecz jasna) epizodów. Bishop to idealista, a taki kiedyś musi się „idealnie” zakochać. Muir to stary wyjadacz, który sumienie już dawno odłożył
ad państwowe
acta. Kobieta dla szpiega to niebezpieczeństwo gorsze od polityki czy kul. Racje w tej materii doprowadzają do rozłamu między bohaterami, Bishopa w efekcie za mury Su Chou…
Nie sposób zdradzać licznych suspensów i kilku zgrabnych twistów; nie sposób zaprzeczyć, że film jest przede wszystkim inteligentną rozrywką, gdzie obok sensacji czy egzotyki przygody znajdziemy też (subtelny, na szczęście) melodramat. Owszem, Scott idzie w akcję brawurowo, w piękne (i świetnie rozegrane!) powietrzne plenery, w niebanalny charakter postaci; jeśli jednak oprzeć się na chwilę pstrokatej otoczce, wyjdą właśnie mocne, klaustrofobiczne w napięciu emocji stany z LeCarrego (patrz:
Ze śmiertelnego zimna); anonimowość decyzji, trybik w wielkiej, szpiegowskiej machinie, intuicja kontra planowane – jedna, wielka hazardowa gra… Ach, gdyby tak pozostawić scenariusz w formie nietkniętej, lecz zrezygnować z rozbuchania Hollywood na rzecz kameralności, osadzenia akcji w jednym budynku, gdzie to wśród akt, telefonów, faksów, odczytów satelitarnych, wśród gabinetów i garniturów rozegrać dramat w stylu
Dwunastu gniewnych ludzi Lumeta! A napięcie oczekiwania na rozwiązanie akcji budować wyłącznie na przekazach zewnętrznych? Na podobnej klaustrofobii wygrał Scott
Karmazynowy przypływ, i tutaj mógłby pójść w te tony.
Nie zrobił tego; choć i tak, jak na wzorcowe kino gatunków
Spy Game odznacza się nieustającym nerwem i mnóstwem błyskotliwych rozwiązań. Obrazowych i fabularnych. Trzeba ten film poznać, bo niewiele brakło, by mógł zostać prawdziwie klasycznym.