Święty psychol, Johan Theorin: fragment

Johan Theorin

Święty psychol

Ulewa minęła. Jesienne powietrze w Valli jest chłodne i rześkie. Wracając przez dzielnicę willową, przez tory i dalej w dół ulicami handlowymi, Jan obserwuje miasto leżące w dolinie  niczym w rondlu. Pełno tu nastolatków i emerytów. Młodzi stoją przed sklepami, a starsi siedzą na ławkach. Widzi psy na smyczach i małe grupki ptaków zgromadzonych wokół koszy na śmieci, ale bardzo niewiele dzieci.
Następny pociąg do Göteborga odchodzi za godzinę, więc Jan ma mnóstwo czasu, aby pospacerować. Po raz pierwszy w trakcie wędrówki przez Vallę zastanawia się, jak się tu mieszka. W tej chwili jest tylko gościem, ale jeśli otrzyma pracę w przedszkolu, będzie musiał się przeprowadzić. Nagle, kiedy idzie ulicą Storgatan, rozbrzmiewa jego telefon. Wieje chłodny wiatr. Jan zatrzymuje się przy ceglanej ścianie i odbiera.
– Jan?
Słyszy mrukliwy i pozbawiony siły głos – to jego stara matka. Od razu padają pytania:
– Co robisz? Jesteś w Göteborgu?
– Nie, byłem… na rozmowie o pracę.
Zawsze z trudem przychodziło mu opowiadanie mamie, czym się zajmował. Było to zbyt osobiste.
– Rozmowa o pracę, to dobrze. Praca jest w mieście?
– Nie, trochę poza.
– No to nie będę przeszkadzać…
– Nie przeszkadzasz, mamo. Nieźle poszło.
– A jak się miewa Alice?
– Dobrze. Pracuje.
– Byłoby miło, gdybyście kiedyś przyjechali. Oboje.
Jan nie odpowiada.
– Może trochę później, jesienią? – sugeruje mama.
Jan nie słyszy w jej głosie krytyki, jedynie ciche oczekiwanie samotnej wdowy.
– Tak, przyjadę na jesieni – odpowiada Jan – I… I porozmawiam z Alice.
– Świetnie. No to powodzenia. Pamiętaj, że masz być zadowolony także z pracodawcy.
Jan dziękuje pośpiesznie i wyłącza telefon.
Alice. Przypadkiem wymienił kiedyś to imię w rozmowie z matką, a ono powoli zaczęło żyć własnym życiem i stało się dziewczyną syna. Oczywiście w jego życiu nie ma żadnej kobiety. Alice była jedynie senną postacią. Matka chcę poznać, więc któregoś dnia musi jej opowiedzieć, jak sytuacja wygląda naprawdę.
Spacerując po centrum Valli, widzi wiele ogromnych witryn sklepowych, lecz ani jednego kościoła. Nie ma tu też cmentarzy.
Przy strumieniu znajduje się ładne muzeum regionalne, z małą kawiarenką. Jan wchodzi tam i kupuje kanapkę. Siada przy oknie i obserwuje dworzec autobusowy.
Nie zna w Valli ani jednej osoby – nie wie, czy go to przeraża, czy też daje poczucie wolności. Zaletą takiej sytuacji jest to, że jako obcy może zacząć całkiem nowe życie i wybierać, o których szczegółach chce opowiedzieć, jeśli ktoś zapyta, skąd pochodzi. Im mniej odpowiedzi, tym lepiej. Nie musi właściwie nic mówić o swym wcześniejszym życiu. Ani o Alice Rami.
A przecież to właśnie uwielbienie dla niej sprawia, że tu siedzi.
Pierwszą informację o Szpitalu Świętej Patrycji usłyszał na początku czerwca, kiedy kończyło się jego ostatnie zastępstwo w przedszkolu w Göteborgu. To był całkiem wesoły wieczór, Jan czuł się niemal zadowolony.
Jak zwykle był jedynym mężczyzną w kobiecym gronie. Koleżanki z przedszkola zaprosiły go do restauracji, aby podziękować za przepracowany razem czas, a on przyjął propozycję. Po kolacji zrobił coś niezwykłego – zaprosił wszystkie do swojego małego mieszkania na Johannebergu. Do wynajętej ciasnej kawalerki.
Na co mógłby je zaprosić? Sam prawie nie pijał alkoholu, ledwie znosił jego smak.
– Chyba mam w domu trochę chipsów, jeśli zechcecie wpaść.
Pięć koleżanek przyjęło zaproszenie, lecz Jan zaczął go żałować już na schodach. Kiedy otwierał drzwi, powiedział:
– Przepraszam za bałagan…
– Nic nie szkodzi! – wołały lekko wstawione kobiety, chichocząc.
Jan wpuścił je do środka.
Jego dziennik leżał schowany w szufladzie biurka razem z komiksem o Lękliwym. Niczego więcej nie miał do ukrycia, z wyjątkiem zdjęć Rami. Gdyby wcześniej wiedział o odwiedzinach, je również by schował. Gdy kobiety weszły do mieszkania, oczywiście zauważyły oprawioną okładkę płyty w przedpokoju, afisz koncertowy w kuchni oraz wielki plakat, który był dodatkiem do pewnego pisma muzycznego sprzed niemal dziesięciu lat, przyczepiony szpilkami na ścianie obok półki z książkami.
Było to czarno-białe zdjęcie Rami, stojącej w rozkroku na małej scenie, z gitarą w ręku. Jej sterczące włosy oświetlone były przez reflektory. Zza piosenkarki, jak rozmyte duchy wyłaniali się pozostali członkowie zespołu. Dwudziestolatka mrużyła oczy w świetle i wyglądała, jakby mruczała coś do mikrofonu. Ponieważ było to jedyne zdjęcie idolki, które znalazł, nie pozbył się go przez te wszystkie lata.
Jedna z przedszkolanek, starsza od Jana o kilka lat, zatrzymała się przy plakacie.
– Rami? – zapytała. – Lubisz ją?
– Pewnie – odparł Jan. – To znaczy, jej muzykę… Słyszałaś, jak śpiewa?
Koleżanka przytaknęła, wciąż patrząc na Rami.
– Słuchałam jej, kiedy wyszła pierwsza płyta, ale to było dość dawno. Chyba nie wydała żadnego kolejnego albumu, prawda?
– Nie – odrzekł cicho Jan.
– A teraz, zdaje się, jest na jakiejś kuracji – dodała dziewczyna.
Jan spojrzał na nią. Nidy wcześniej o tym nie słyszał.
– Na kuracji? W szpitalu?
– Tak… Zamknęli ją w jakimś szpitalu psychiatrycznym. W Klinice Świętego Patryka, tu na zachodnim wybrzeżu.
Jan wstrzymał oddech. Alice Rami w szpitalu? Spróbował to sobie wyobrazić. Udało mu się.
– Skąd o tym wiesz? – zapytał.
Koleżanka wzruszyła ramionami.
– Gdzieś o tym słyszałam kilka lat temu, nie pamiętam dokładnie… To były tylko plotki.
– Wiesz, dlaczego… dlaczego tam wylądowała?
– Nie mam pojęcia – odparła dziewczyna. – Ale pewnie musiała zrobić coś szurniętego.
Jan skinął bez słowa.
Klinika Świętego Patryka. Miał ochotę zadać koleżance więcej pytań o Rami, ale nie chciał, by pomyślała, że to jego obsesja. Przez lata od czasu do czasu wchodził na różne fora internetowe w poszukiwaniu wieści o Rami, ale nigdy na nic się nie natknął. To była jak dotychczas najbardziej konkretna wskazówka.

Później już nic się nie wydarzyło, poza tym że lato mijało, a Jan żył dalej jako bezrobotny. Przez wiele tygodni przeglądał ogłoszenia w Göteborgs-Posten dotyczące pracy w przedszkolach – znalazł kilka.
Na początku lipca pojawiło się ogłoszenie z przedszkola Polana. Przypominało wszystkie pozostałe, a powodem, dla którego Jan je wyciął, był adres autora oferty – adresem ordynatora Högsmeda była recepcja Regionalnej Kliniki Sądowo-Psychiatrycznej im. Świętej Patrycji w mieście Valla, niespełna godzinę jazdy pociągiem z Göteborga.
Jan czytał ogłoszenie raz za razem.
Przedszkole w klinice sądowo-psychiatrycznej?
Ale po co?
Wtedy przypomniał sobie informację, że Alice Rami siedzi w Klinice Świętego Patryka na zachodnim wybrzeżu. Święty Patryk mógł być przekręconą wersją świętej Patrycji.
W tym momencie usiadł i zadzwonił do doktora Högsmeda.
Jan szukał pracy w kilkunastu różnych przedszkolach w mieście i poza Göteborgiem przez całą wiosnę i lato, ale nie dostał żadnej propozycji. Nic nie stało na przeszkodzie, by spróbować raz jeszcze.