Relacja z trzeciego dnia MFK Wrocław 2013

Relacja z trzeciego dnia MFK Wrocław 2013

Dzień trzeci czyli to, co króliki lubią najbardziej: Zygmunt Miłoszewski uczył jak obrażać, Borys Lankosz – jak pisać idealne scenariusze. Profiler – było nie było – jak profilować, a potem. A potem fruwały pióra między Jurorami a Nominowanymi.

Bez wątpienia jedną z przyczyn popularności książek Zygmunta Miłoszewskiego (a ta jest bezdyskusyjna, o czym świadczyła pełna sala na jego Festiwalowym wykładzie) jest ich gruntowne unurzanie w naszym słodkim polskim bajorku. Pisarz przyznał, że taka metoda konstrukcji świata najbardziej mu odpowiada, a początkowe obawy (na przykład, że książki szybko się zestarzeją) okazały się płonne. Na pierwszy plan wychyną zupełnie inny problem. Miłoszewski niechcący zaczął swoimi powieściami obrażać na potęgę. Zaczynając od swoich własnych rodziców, którzy nie mogą mu wybaczyć, że jego bohaterowie tak nieładnie się wyrażają przez (jak wieść gminna niesie) Adama Michnika (za „Uwikłanie”), po całą galerię mniej lub bardziej wpływowych Sandomierzan, które w „Ziarnie prawdy” odnaleźli swój konterfekt. W tym gronie, prócz biskupa i burmistrza, również pani sprzątająca w jednej z sandomierskich instytucji, która śmiertelnie obraziła się za insynuację na temat brudnych okien. Pisarz tak bardzo naraził się włodarzom Sandomierza, że ci ponoć chcieli mu zabronić wjazdu do miasta.


Nie jeden po tak skomasowanym ataku dąsów i pretensji, poddał by się i zmienił obraną strategię. Ale nie Miłoszewski, bo jak przyznał obrażanie weszło mu w krew, a że w powstającej właśnie trzeciej (i prawdopodobnie ostatniej) części cyklu z Teodorem Szackim, wziął na celownik patologie polityki samorządowej w Olsztynie, można ze sporą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że właśnie szykuje sobie wilczy bilet do kolejnego polskiego miasta. Na myśl o ewentualnych wizytach na sali sądowej jednak zupełnie nie traci rezonu, bo zna wartość dobrej promocji (a taką bez wątpienia byłyby jego występy na sali sądowej).


Natomiast Borys Lankosz zna wartość dobrego scenariusza. A nawet – scenariusza bliskiego perfekcji, takiego wzorca z Sèvres w dziedzinie filmu. „Chinatown” Romana Polańskiego z scenariuszem Roberta Towne’a, to jeden z najważniejszych filmów w życiu reżysera. Film, dzięki któremu robi to, co robi, do którego wracał wielokrotnie i zawsze znajdował w nim coś nowego. I zdaje się, że nie tylko on, bo historia stworzona przez Towne’a przed czterema dekadami na stałe zagościła we wszystkich podręcznikach scenopisarstwa i to z etykietą najwybitniejszego scenariusza w historii kina.


Po sekretach scenariuszopisarstwa, przyszła pora na sekrety pracy w policji. Wydarzenie literaci kontra zawodowcy ma na MFK długą tradycję, bo towarzyszy festiwalowi od samego początku. W tym roku przybrało jednak zupełnie nową formę, bo po stronie literatury stanęli policjanci z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu: podinspektor Mała, nadinspektor Kloss i nadinspektor Kostek, a po drugiej stronie barykady zasiadł prawdziwy i żywy profiler policyjny Jan Gołębiowski. Choć, tu trzeba od razu poczynić małe sprostowanie, określenie profiler nie jest najszczęśliwsze, bo przygotowywanie analiz przestępstw to tylko wycinek pracy Gołębiowskiego, który przede wszystkim jest psychologiem policyjnym i kryminalnym.  


Świeżo upieczeni literaci z Komendy wspólnie z prowadzącym wieczór Irkiem Grinem, przygotowali dla Gołębiowskiego zagadkę czterech morderstw dokonanych w miejscach układających się w idealny kwadrat. I de facto tylko ten kwadrat był jedynym punktem zaczepienia dla profilera, który w bardzo intrygujący sposób przybliżył kulisy swojej pracy. A ta daleka jest od, znanych z książek lub seriali, błyskawicznych diagnoz typu: morderstwo popełnił bity w dzieciństwie 35-letni brunet z tatuażem na lewym pośladku. Nie możliwe jest wydanie tak szczegółowej i kategorycznej opinii, profilowanie to raczej zawężanie kręgu podejrzanych. Praca psychologa kryminalnego to przesłuchania, oględziny miejsca przestępstwa i miejsc związanych z życiem ofiary oraz żmudna analiza zgromadzonej dokumentacji. Nad ostatnią sprawą Gołębiowski pracował przez 3 miesiące, akta miały 17 tomów, a jego opinia 44 strony!


Wieczór zwieńczyło starcie Jurorów z Nominowanymi. To również stały element każdego festiwalu, którego (tak dla odmiany) formuła jakoś specjalnie nie ewoluuje. W tym roku zresztą mieliśmy sytuację szczególną, bezprecedensową. W gronie nominowanych siedmiu książek dwie wyszły spod pióra weteranów kryminałopisarstwa (Mariusza Czubaja i ćwiczącego się w wytrwałości Marcina Wrońskiego, dla którego to piąta nominacja), a pozostałe to debiuty! A wśród nominowanych debiutantów, wychowanka Kryminalnych Warsztatów Literackich – Marta Guzowska.  


Każdy z nominowanych dostał szansę zareklamowania się Jurorom w ciągu 3 minut. Autorzy radzili sobie z tym różnie. Jedni lepiej, drudzy gorzej, ale mym skromnym zdaniem czarnym koniem starcia okazał się pisarski duet (a małżeństwo w życiu prywatnym): Agnieszka Chodkowska-Gyurics i Tomasz Bochiński, autorzy powieści „Pan Whicher w Warszawie”. W bardzo zabawny i potoczysty sposób opowiedzieli o swoim debiucie na niwie kryminału, do którego inspiracji dostarczył, skądinąd znakomity, reportaż Kate Summerscale „Podejrzenia pana Whichera: Morderstwo w domu na Road Hill”. Postać Whichera jest jak najbardziej autentyczna, podobnie jak fakt, że jeden z pierwszych w historii detektywów odwiedził Warszawę, ale reszta jest już produktem wyobraźni duetu pisarskiego.


Ale kto otrzyma Nagrodę Wielkiego Kalibru 2013 dowiemy się dopiero dziś po godzinie 22:00. Jurorzy nikogo nie faworyzowali, za to po raz kolejny przekonali publikę o tym, że bardzo wnikliwie czytają nominowane książki (a prym w tej dziedzinie wiedzie zdecydowanie Profesor Mikołejko).  W każdym razie wszystkim dostało się po równo: pochwał, ale i przygan.

Zofia Jurczak
Zdjęcia: Max Pflegel
Więcej zdjęć z trzeciego dnia MFK na Facebooku