Relacja z czwartego dnia MFK Wrocław 2013

Relacja z czwartego dnia MFK Wrocław 2013

Wielki Kaliber dla Marty Guzowskiej, Nagroda Czytelników dla Marcina Wrońskiego, a Honorowa dla Waltera Mosleya. Plus specjalne wyróżnienie za debiut od Janiny Paradowskiej dla PM Nowaka. To Sobota Wielkiego Kalibru w telegraficznym skrócie. 

Zanim jednak przejdziemy do clue – czyli Gali wręczenia Nagrody Wielkiego Kalibru, kurcgalopkiem przebiegnę przez pozostałe wydarzenia soboty, a tych było sporo.


Na dzień dobry jedno z najciekawszych (w mym odczuciu) wydarzeń tegorocznej edycji: panel dziennikarzy piszących kryminały: Piotra Głuchowskiego i Tomasza Sekielskiego, których (w zastępstwie niedysponowanego Pawła Goźlińskiego) przepytywał Wojciech Orliński (dziennikarz nie piszący kryminałów). Głuchowski z Sekielskim okazali się wyjątkowo trafnie dobraną parą interlokutorów, którzy mają wiele ciekawego do powiedzenia nie tylko na temat powieści kryminalnej, ale i kondycji współczesnych mediów chociażby (które oboje, było nie było, znają od podszewki). Panowie zgodnie przyznali, że pisanie kryminałów to ćwiczenia mózgu. Piszą po godzinach dla przyjemności (bo nie dla pieniędzy), ale również po to, aby w jak najbardziej przystępnej formie  powiedzieć coś interesującego o współczesnym świecie. Coś, co z różnych powodów nie sprzeda się w mediach, ale dzięki kryminalnemu anturażowi idealnie nadaje się do powieści.  


To już w zasadzie taka mała świecka tradycja, że ostatni wykład Festiwalu wygłasza prof. Zbigniew Mikołejko. Tegoroczny, ponownie osnuty wokół motywu wisielca, w kulturze anglosaskiej na dodatek, przerodził się w małą makabreskę. Profesor (z wyraźną lubością) opowiadał o biletowanych spektaklach wieszania, porażających medycznych eksperymentach jakimi poddawano zwłoki po zdjęciu z szafotu w XVIII wieku (tu się kłania iście angielski pragmatyzm – ciało podłe trzeba zmienić w użyteczne), próbach z baterią wolt, galwanizacjach i temu podobnych.


Liza Marklund mogłaby podać rękę panom Głuchowskiemu i Sekielskiemu, bo i ona, dziennikarka, rozpoczęła swoją karierę kryminałopisarską od buntu przeciwko polityce wydawniczej swojego naczelnego. Marklund dziennikarka nie mogła pisać o kobietach, zaczęła zatem o nich pisać Marklund pisarka. Przed szesnastu laty stworzyła Annikę Bengtzon i jak widać ze znakomitym efektem. Prowadzący spotkanie Antonina Turnau i Szymon Kloska przyciągnęli ze sobą walizkę książek(!), a to i tak niewielka część tego, co wyszło spod ręki Marklund.


Annika Bengtzon jest wyjątkowo dopieszczoną bohaterką. Marklund połączyła w niej cechy swojej córki (imię) i swojego ulubionego szefa. Starała się stworzyć postać wielowymiarową, oddaną pracy i rodzinie, taką z którą będzie mogła się utożsamić na wielu płaszczyznach. Miała być silną, złożoną osobowością: oddaną matką, nienawidzącą córką, świetną dziennikarką, ale nieciekawą szefową. Wesołą, ale i przejawiającą skłonność do histerii. Bengtzon jest na tyle wiarygodna, że można posłużyć się jej metodami na niwie walki z codziennością. Do czego Liza Marklund was zachęca: zróbcie od czasu do czasu scenę a’la Annika dla lepszego efektu. Metoda już sprawdzona. Powodzenie gwarantowane.


Pisanie to dla Marklund sposób na podtrzymanie zdrowa psychicznego. Proces twórczy jest u niej silnie zrytualizowany. Ma z góry zaplanowaną fabułę. Pisze na komputerze, w szlafroku i kapciach, najchętniej w piwnicy (gdzie nic ją nie rozprasza). Jedynego czego jej trzeba to świętego spokoju. A po skończeniu dopada ją PPD – postprodukcyjna depresja. Co dość niespotykane, seria o Annice powstawała niechronologicznie. Marklund, gdy rozpoczynała przygodę z pisarstwem, miała w głowie pięć gotowych książek, a zaczęła od czwartej z kolei, bo ta była jej najbliższa. I ponoć nigdzie nie było z tym problemu, poza Niemcami.


Honorowa Nagroda Wielkiego Kalibru powędrowała w tym roku do Waltera Mosley’a. Pisarza mało, a właściwie prawie w ogóle nieznanego w Polsce, a szkoda bo to wyjątkowo płodny (ponad czterdzieści książek) i oryginalny pisarz, który zasłynął cyklem kryminałów noir o czarnoskórym detektywie i weteranie II wojny światowej Easy Rawlinsie. Dwadzieścia lat temu po polsku ukazały się dwa z nich. Spotkanie poprowadzili dwaj (prawdopodobnie) najwięksi polscy wielbiciele twórczości Mosley’a: Irek Grin i Marcin Świetlicki.


W związku z tym, że Mosley jest synem Żydówki i Afroamerykanina nie mogło nie paść pytanie o tożsamość jego sztandarowego bohatera. Pisarz z jednej strony odżegnuje się od podziałów rasowych, z drugiej zaś nie ukrywa, że Easy jest obciążony sporym bagażem rasowej traumy. Przy okazji dokonał zabawnego porównania, że być czarnoskórym detektywem w latach 50-tych to jak być kobietą w 1910: ma się minimalną możliwość decydowania o sobie.


Debiut (właśnie wznowiony „Diabeł w błękitnej sukience”) stał się kryminałem (w dodatku noir) tak trochę przez przypadek, a w każdym razie nie było to działanie celowe. Pierwsza recenzja bardzo Mosley’a ucieszyła, ale nie dla tego, że była przychylna, ale dlatego że była. Co zabawne, wszyscy podejrzewali, że w postaci Easy’ego sportretował swojego ojca (również weterana II wojny światowej), jednak sam zainteresowany nie odnalazł w książkach syna niczego o sobie.


Mosley po debiucie tak rozsmakował się w literaturze, że z trudem można wskazać gatunek, którego jeszcze nie próbował. A ma na swoim koncie (prócz kryminałów) m.in. powieści sf, erotyczne, sztukę teatralną, a ostatnio popełnił nawet western.


I wreszcie wisienka na torcie: Gala wręczenia Nagrody Wielkiego Kalibru 2013. Prowadzący ją Irek Grin zaczął od wspomnienia zmarłych przed kilkoma dniami Joanny Chmielewskiej (która otrzymała Honorową Nagrodę Wielkiego Kalibru w 2006 roku) oraz Edmunda Niziurskiego (imienia jego sztandarowego czarnego charakteru – Wieńczysława Nieszczególnego – miała być Nagroda Wielkiego Kalibru). Honorowa nagroda trafiła z rąk Marcina Świetlickiego do rąk Waltera Mosley’a. Nagroda Wielkiego Kalibru dla Marty Guzowskiej, naszej warsztatowej wychowanki, za powieść „Ofiara Polikseny”. Wręczył ją wiceprezydent Miasta Wrocławia Wojciech Adamiak. Nagroda Czytelników Wielkiego Kalibru dla Marcina Wrońskiego za „Skrzydlatą trumnę”, wręczył ją dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej we Wrocławiu Andrzej Grabiński i wreszcie, last but not least, specjalna (ufundowana przez Janinę Paradowską) nagroda za debiut dla PM Nowaka za „Ani żadnej rzeczy”.


Zofia Jurczak
Zdjęcia Max Pflegel

Więcej zdjęć z wydarzeń czwartego dnia i z gali.