Każdy ma czasami ochotę mordować (cz. I), Gaja Grzegorzewska

Każdy ma czasami ochotę mordować (cz. I)

Tak się złożyło, że na galę MFK pojechałam Linkbusem. I przeżyłam podczas jazdy swój Dzień Świra. Za nami usiadły jedne z najbardziej irytujących dziewuch, jakie zdarzyło mi się kiedykolwiek spotkać. Jadaczki nie zamykały im się przez całą drogę. Głosy miały tak donośne i skrzeczące, że nie tylko ja, ale i reszta współtowarzyszy podróży była zmuszona poznać wszystkie nieciekawe szczegóły z ich życia. Tę niekończącą się wymianę wyjałowionych z treści zdań trudno byłoby nawet nazwać small talkiem. Nie miałam pojęcia, że tak długo można rozmawiać O NICZYM. Służę przykładem:

Pierwsza: Byłam u niej i ona tak schudła, tak schudła... No mówiła, że chce schudnąć i rzeczywiście schudła. Naprawdę sporo schudła. Jest teraz strasznie chuda.
Druga: No to fajnie. To fajnie. Fajnie. Ja też muszę zacząć się odchudzać. Muszę coś ze sobą zrobić. Muszę w końcu schudnąć. Od jakiegoś czasu przymierzam się do tego. Tak utyłam ostatnio, że głowa mała! No ale mówisz że schudła, tak?
Pierwsza: Strasznie schudła! Jest teraz po prostu chuda.
Druga: No to fajnie, że tak schudła. No fajnie.... Fajnie.

Potem nastąpiła minuta ciszy i w końcu podsumowująca refleksja:
Druga: Fajnie...
I tak przez całą wieczność, bo chyba tyle trwała ta piekielna podróż. Ale co robić w takiej sytuacji? Przecież nie można komuś powiedzieć: „Wiesz co, zamknij się, bo strasznie głupio gadasz”. Albo: „Irytuje mnie twój skrzekliwy głos, więc z łaski swojej zamilcz, bo za chwilę oszaleję”.
Aby nie zwariować, zaczęłam myśleć o tych wszystkich sytuacjach w życiu, kiedy to zwykły, spokojny, przyjaźnie nastawiony do innych człowiek ma ochotę zamordować bliźniego, właśnie dlatego, że ten drugi jest tak niezmiernie irytujący. (Czasami do tego mordu rzeczywiście dochodzi, o czym już kiedyś pisałam). Są to między innymi następujące okazje:

Remoncik
Rozpoczynający się równo z końcem ciszy nocnej. A należy pamiętać, że nie każdy ma pracę, do której zrywa się razem z kurami. Zauważcie też, że robotnicy uzbrojeni w wiertarki, młoty pneumatyczne i szlifierki szczególnie upodobali sobie te wczesne godziny poranne jako najlepsze do wiercenia, szlifowania i rozbijania asfaltu. Pohałasują tak do ósmej, dziewiątej a potem cisza! Czas na relaks: piwko, papierosek, śniadanko albo zaczepianie kobitek, jeśli rzecz rozgrywa się na ulicy. Bohater Dnia Świra próbował w sprawie tych hałasów interweniować u źródła, ale na próżno. Nie ma innego sposobu, tylko stopery, które chociaż odrobinę ulżą w cierpieniu.

Tancerze
Tancerze to ci, co najlepiej bawią się na danceflorze. Nie sposób ich nie zauważyć. Wymachują obłąkańczo rękami jak cepami. Rzucają się całym ciałem na różne strony, wpadając na ludzi. Jakby parkiet był areną walk, a każdy inny człowiek wrogiem. Wroga unieszkodliwiają z główki, albo wpychając mu palec w oko, lub przynajmniej oblewając drinkiem. W wersji szczególnie niebezpiecznej występują w parach mieszanych. Typ wywija swoją dziewczyną jak nunczako. Ona nigdy nie trzyma pionu. I chyba im się wydaje, że to jest widowisko warte zobaczenia, a ich ruchy są profesjonalne, zwinne i efektowne jak na teledysku. Efekt jest jednak zawsze taki sam. Spektakularna gleba. Nim jednak ją zaliczą wśród salw radosnego śmiechu, zdążą pociągnąć za sobą kilka osób, które ucapią, upadając. Ewentualnie niczym pierwszy element domina kładą ludzi pokotem, jednego za drugim. Jest na nich jednak sposób. Może nieco kontrowersyjny, ale hej, to jest w końcu pole walki! No tak, czy nie? A więc robi się to w następujący sposób: tańczysz sobie jakby nigdy nic, równocześnie mając w kierunku tancerzy wycelowany na wysokości żeber lub żołądka asekurujący łokieć. Na rezultaty nie trzeba długo czekać...

Zator na ścieżce
Często odnoszę wrażenie, że wśród pieszych panuje powszechne przekonanie, że po żadnym trakcie nie idzie się tak wygodnie, jak po ścieżce rowerowej. Warto też puścić na nią dziecko, które dopiero co nauczyło się chodzić, aby to właśnie tam szlifowało swoje świeżo nabyte umiejętności. Rowerzysta powinien też być przygotowany na to, co może usłyszeć, gdy tym amatorom spacerów zwróci uwagę. (To „zwróci uwagę” to naturalnie eufemizm!). Ja w odpowiedzi na moją uświadamiającą pogadankę na temat tego, do czego służy ta ścieżyna opatrzona tajemniczym obrazkiem przedstawiającym rower, usłyszałam rozbrajające: „Ale przecież wszyscy po niej chodzą!”. No, skoro tak! Wszyscy nie mogą się przecież mylić! Nauczyłam się jednak sobie radzić z takimi spacerowiczami. I tym razem za pomocą uczynków za które nie idzie się do nieba. Straszę ich na przykład dzwonkiem albo przejeżdżam tuż obok, najbliżej jak się da. Uwielbiam ten moment, gdy podskakują zaskoczeni i przerażeni. Tak, upajam się ich strachem! Lubię, gdy umykają w popłochu ze ścieżki. Grzeczne zwracanie uwagi nie ma bowiem sensu. Przebywanie na ścieżce będzie im się kojarzyło z całkiem przyjemną wymianą zdań, w związku z czym następnym razem znowu się na nią władują, oczekując czegoś równie miłego jak ostatnio. Tu zadziała tylko metoda Pawłowa. Łażenie po ścieżce musi się zacząć kojarzyć z czymś nieprzyjemnym, strasznym i groźnym.

Okazało się, że tych sytuacji, w których można się poczuć jak bohater Dnia Świra, jest tyle, i mają tak wiele niuansów, że muszę obdzielić nimi dwa felietony. W przyszłym tygodniu druga porcja, a do tego czasu spróbujcie zachować spokój. Możecie też podsyłać własne przykłady momentów, kiedy to mieliście ochotę kogoś ukatrupić.
 
Gaja Grzegorzewska