Każdy ma czasami ochotę mordować (cz. II), Gaja Grzegorzewska

Każdy ma czasami ochotę mordować (część druga)

CZĘŚĆ PIERWSZA

Dziś prezentuję Państwu drugą porcję irytujących osób i sytuacji, w których mam ochotę zabijać bliźnich i podejrzewam, że część z Państwa odczuwa podobną pokusę.

Pani sklepowa
Kto był chociaż raz na stoisku spożywczym w Jubilacie, wie, o co chodzi. Sklepowa albo jest na klienta obrażona z niewiadomego powodu, albo stara się go nie zauważać, oddając się pogawędce z koleżanką. Gdy jest wyjątkowo perfidną i porządnie zaprawioną w dręczeniu jędzą, to zdarza się, że czeka, aż wypakujesz swoje zakupy na taśmę i wtedy warczy: „do drugiej kasy”. I sobie idzie, bo taka ją naszła ochota! A jak się nie podoba, to nie ma obowiązku kupować w tym akurat spożywczaku!

Pani z Poczty
Ma zawsze przerwę. Pije więcej herbaty niż bohaterowie „Klanu”. I wcale się z tym nie kryje. Stoi sobie z boku, popija herbatkę i obserwuje bunt kiełkujący w wijącej się po horyzont kolejce. Bunt nie ma sensu, ta walka jest z góry przegrana. Cała wojna jest przegrana. To trzeba przeczekać, czytając książkę lub przeglądając fejsa.

Dziad i baba
Zdawałoby się, że ludzie stojący w kolejce na poczcie powinni stanowić zwarty front. Mają przecież wspólnego wroga – Panią z Poczty i jej pudełko herbaty. Ale nie. Zawsze znajdzie się jakiś sabotażysta. Zwykle jest to tak zwany dziad albo tak zwana baba. Mają do wysłania całą górę listów poleconych. Przy czym prawie na pewno źle wypełnili druczki. Żądają więc od urzędniczki szczegółowych porad co do poprawnego wypełnienia. Albo mają paczkę, której kształt jest nie do zaakceptowania. Mogą też mieć do odebrania jakieś tajemnicze awizo, którego po prostu nie da się znaleźć. Odchodzą od okienka, ale po chwili wracają, wpychając się bez ceregieli przed następną osobę, jakby okienko należało do nich przez zasiedzenie. Pani z Poczty zdaje się darzyć tych klientów ogromną estymą i z przyjemnością z nimi konferuje. W końcu wykonują dla niej kawał dobrej dywersyjnej roboty.

Sapiący, śmierdzący, napierający

Bardzo rzadko przemieszczam się komunikacją miejską, i gdy już mi się to zdarza, upewniam się w przekonaniu, że tylko rower ma sens (pomimo uwłaczających warunków dla rowerzystów i armii spacerowiczów na ścieżkach). Wiosna, lato, jesień czy zima – w MPK pora roku nie gra roli. Tu zawsze panuje smród! Nawet mówi się: „śmierdzące MPK”. Otworzysz okno, to zaraz jakaś baba się poderwie i je zamknie, aby przypadkiem zaduch się nie ulotnił. To nie koniec tego, co się w tym MPK wyprawia: napierają spoconymi pachami, wiszą nad tobą i sapią głośno, tak że zaczynasz się zastanawiać, jaka jest prawdziwa przyczyna tego posapywania... Stoją w drzwiach i się nie ruszą. Wolą nawet dostać torbą czy plecakiem, byle się nie przesunąć. To jest gra. To jest ciągła walka. Ona trwa od lat. Jedyna rada to korzystać z MPK tylko w ostateczności.

Ludzie bywają obleśni
Czasami mam wrażenie, że robią to specjalnie. Że to jakieś zboczonko, które ich rajcuje. Dlatego publicznie dłubią w nosie, w zębach, uszach, drapią się po głowie, czyszczą sobie pazury, a następnie wąchają to, oglądają, toczą w kuleczkę i zjadają. Albo wsadzają dłoń pod pachę i wąchają. Albo ślinią sobie palec i coś nim wycierają. Przepraszam was, ale ludzie tak właśnie robią! Czasami te działania przybierają formy ekstremalne: raz w poczekalni siedziałam obok typa, który głośno kaszlał, odcharkiwał, a następnie wypluwał flegmę do pokaźnie już wypełnionego plastikowego woreczka!

Dziękuję za uwagę i apeluję o zachowanie spokoju!


Gaja Grzegorzewska