Warto czasami zrobić sobie przerwę w czytaniu skandynawskich, angielskich, amerykańskich czy innych, bliskich naszemu kręgowi kulturowemu, kryminałów i sięgnąć po zupełnie inną powieść sensacyjną. Po egzotyczną historię, która chociaż odrobinę uchyli drzwi do nieznanego świata. Taką właśnie książką jest „Godzina szakala” Bernharda Jaumanna.
Akcja rozgrywa się w 2009 roku w Windhuku, stolicy Namibii. Rozpoczyna się, gdy w upalny wieczór, w dobrze strzeżonej, eleganckiej, chociaż przyozdobionej drutem kolczastym dzielnicy białych, w której nikt po zmroku nie kręci się po ulicach, zostaje zastrzelony z kałasznikowa jeden z mieszkańców. Śledztwo zostaje przydzielone młodej, czarnoskórej inspektor policji Clemencii Garires. Szybko okazuje się, że zamordowany Abraham van Zyl był kiedyś członkiem tajnej organizacji CCB, której głównym celem było zwalczanie i mordowanie aktywistów walki z apartheidem. I najprawdopodobniej wraz z kilkoma podobnymi sobie rasistami zamordował w 1989 roku białego działacza o niepodległość Antona Lubowskiego. Śmierć van Zyla zaczyna wyglądać na egzekucję, a to dopiero początek. Równocześnie śledzimy bowiem działania tajemniczego mordercy, który, jak się zdaje, postawił sobie za cel wybicie wszystkich osób zamieszanych w śmierć Lubowskiego.
Jaumann, mieszkający obecnie w Namibii, zgrabnie miesza wydarzenia historyczne z fikcyjnymi, postaci autentyczne z wykreowanymi przez siebie, a we wszystko to wplata lokalny kontekst, liczne ciekawostki, smaczki, powiedzonka i anegdoty, przez co książka wciąga nie tylko kryminalną intrygą. Pokazuje świat, w którym pomimo nominalnych praw i wolności biali wciąż żyją lepiej i wygodniej niż czarni, są bardziej uprzywilejowani i bezpieczniejsi. To zadziwiające, jak ludzie będący obywatelami jednego kraju mogą żyć w jednym mieście obok siebie, chociaż w dzielnicach o innych standardach, i nie mieć ze sobą kompletnie nic wspólnego, prawie żadnych momentów styczności.
Sporą zaletą powieści jest też postać samej Clemencii. To młoda, ambitna policjantka, która szkoliła się w Helsinkach i ma sporą wiedzę teoretyczną, ale prawie żadnego doświadczenia. Stale musi coś udowadniać i to z dwóch powodów – jest czarna i jest kobietą. Clemencia w dodatku mieszka pod jednym dachem z liczną rodziną, za którą czuje się odpowiedzialna, ale przez którą równocześnie jest w jakiś sposób zniewolona.
To jedna z tych książek, po których mamy niedosyt informacji, chcemy wiedzieć więcej, pragniemy poznać zarówno szerszy kontekst, jak i szczegóły dotyczące historii, kraju, mieszkańców, zwyczajów i opisywanego miejsca. Autor sprawił, że miałam potrzebę zagłębić się bardziej w tematykę walki z apartheidem, którą zwykle kojarzy się z wydarzeniami w RPA, a podobne problemy dotknęły przecież również sąsiadującą z nią Namibię. Chciałam zobaczyć, jak wyglądał Anton Lubowski, Sam Nujoma, poczytać o Burach, o działaniach SWAPO i posłuchać kwaito.