Korekta, Gaja Grzegorzewska

Korekta

Pisanie tego felietonu to dla mnie odskocznia od robienia korekty nowego kryminału. Pisanie książki to sama przyjemność. Człowiek kreuje swój własny świat i wstawia tam co mu się podoba, zaludnia postaciami i każe im robić różne rzeczy, i czuje się jak Puppet Master! Nieraz zdarzało mi się chichotać demonicznie, gdy kazałam jednemu z tych sługusów wykonać lub powiedzieć coś wyjątkowo głupiego! Niestety, robienie korekty to żadna przyjemność. To droga przez mękę, katorżnicza, syzyfowa praca, która może trwać w nieskończoność, bo nigdy nie dojdę do momentu, w którym bez wahania będę mogła powiedzieć, że teraz jest idealnie. Czytany po raz nie wiadomo już który tekst wydaje się jałowy i równie emocjonujący co książka telefoniczna. Nagle z Puppet Mastera przeobrażasz się w kopciucha, który godzinami dłubie, usuwa, zmienia, wymienia, przestawia. I ledwo już pamięta, że na zewnątrz jest jakiś inny świat.

Zmiany generują konieczność dokonania następnych zmian w innych fragmentach. Czyli skakania po tekście tam i z powrotem, a potem przeczytania wszystkich czterystu stron raz jeszcze w poszukiwaniu niedobitków po usuniętych motywach i dziur do załatania. I za każdym razem coś do poprawienia się znajdzie. Zawsze coś irytująco zazgrzyta.

W dodatku człowiek zamknięty tak długo sam w swoim świecie, otoczony przez morderców, ich ofiary, zboczeńców, świrów, ćpunów, chuliganów, rzezimieszków, łotrzyków, dresów, demony, szaleńców, psychopatów, dziwki i zbrodniarzy, zaczyna postrzegać cały zewnętrzny świat w taki sposób. Każdy wydaje się podejrzany. Widzę ogłoszenie o ojcu poszukującym swoich zaginionych dzieci i myślę: „Na pewno sam zapeklował je w beczkach i teraz odgrywa teatr dla mediów. Wystarczy przecież na tę zakazaną gębę spojrzeć i od razu widać, że ma sporo na sumieniu!”. Po chwili otrząsam się i widzę, że to zwykły biedny facet, który najprawdopodobniej jednak nie pozabijał swoich dzieci.

A gdy do tego w ramach zrobienia sobie przerwy w robocie oglądasz jakiś serial i oglądasz go intensywnie, to po powrocie do pracy twoje postaci zaczynają mówić serialowymi głosami. Wyobraźcie więc sobie bandziora, który głosem psa Jake’a z „Pory na przygodę” mówi na przykład: „Człowieku, wczeszesz setkę tego pudru i możesz sam na wojnę iść!”. Idąc dalej tą drogą, po jakimś czasie ja sama mówię językiem moich postaci, w krańcowych przypadkach w rodzaju męskim. Pewnie każda intensywna, długotrwała, wymagająca skupienia, a równocześnie monotonna praca ryje beret, ale ta chyba odrobinę bardziej.

Udręka korektora nie kończy się wraz z nastaniem nocy. Gdy umęczony doczołga się w końcu do gawry, legnie i zamknie oczy, tak wycieńczony, że wydaje mu się, że będzie spał jak zabity, wtedy cały ten koszmar powraca. Na pewno kojarzycie to uczucie, gdy przez kilka godzin graliście w jakąś grę, a potem szliście spać i po zamknięciu oczu gra na powrót stawała wam przed oczami, jakbyście nadal w nią grali. Tu jest tak samo. Enter, tab, spacja, kasuj, przywróć, cofnij autoformatowanie, backspace, kontrol es, kontrol ce, kontrol fał. „A jak jeszcze inaczej można powiedzieć zamiast morda? Ryło, japa, kufa, gęba, facjata, paszcza, papa, pysk... Wszystko już było. Potrzebuję jakichś nowych słów”. I nagle do człowieka dociera: co ja do diaska robię? I chociażby nie wiem jak chcieć opróżnić głowę ze wszystkich kotłujących się myśli i problemów i w końcu odpocząć, po prostu nie da się! Chce się uciec, ale nie ma dokąd.

Kończenie powieści to zawsze ulga, ale też smutek. Bo nagle po wielu miesiącach opuszczasz jakiś świat i nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś tam wrócisz. Koniec korekty to też ulga i smutek, ale innego rodzaju. U mnie to nawet nie smutek, to raczej trwoga, że właśnie wysłałam wydawcy grafomańskiego gniota i co ja sobie w ogóle myślałam, żeby się brać za pisanie powieści? Lepiej już było bufetową zostać i mieć święty spokój! I tylko czekam na mejla zwrotnego o treści: „Pani Gaju, co to ma niby być!!!”.

Ale nic nie jest jeszcze przesądzone. Walka trwa!


Gaja Grzegorzewska